"W związku z niewłaściwym wykorzystaniem środków przyznanych w zeszłym roku z FRKF Polskiemu Związkowi Badmintona oraz Fundacji Narodowy Badminton, Minister Sportu i Turystyki, Sławomir Nitras zadecydował o konieczności zwrotu ponad 1,4 miliona złotych przez ww. instytucje" - taki komunikat Ministerstwa Sportu pojawił się na platformie X (dawny Twitter) 19 kwietnia. Dwie godziny później minister sportu za pośrednictwem mediów społecznościowych napisał: "Środki z budżetu ministerstwa sportu służą upowszechnianiu i wspieraniu sportu. Nie mogą być wykorzystywane w kampanii wyborczej polityków PiS. Dlatego pieniądze muszą być zwrócone do budżetu państwa". Na Facebooku PZBad pojawił się taki komunikat: "Jesteśmy zaskoczeni informacją zamieszczoną na stronie MSiT o przypisaniu do zwrotu 1,4 mln zł nieprawidłowo wydatkowanej dotacji z FRKF za 2023 rok. W trakcie rozliczenia dotacji nie otrzymaliśmy żadnych informacji o nieprawidłowościach, nie otrzymaliśmy żadnego oficjalnego pisma w tej sprawie". Ministerstwo Sportu i Turystyki domaga się zwrotu środków od Polskiego Związku Badmintona Dopiero kilkanaście dniu po tym, ministerstwo sportu napisało nam, o co chodzi w sprawie. Z tymi zarzutami kompletnie nie zgadza się Marek Krajewski, prezes Polskiego Związku Badmintona. Do tej pory unikał komentarzy, ale zdecydował się na rozmowę z Interia Sport. Powiedział w niej o tym, że związek wytoczy proces Sławomirowi Nitrasowi, ministrowi sportu. Szef resortu mówił w niedawnej rozmowie z WP SportoweFakty, że zwolnił już pracowników odpowiedzialnych za przyznanie dotacji. Tymczasem Krajewski przekazał nam, że wśród nich jest osoba niepełnosprawna, która jest jedynym żywicielem rodziny. W związku z tym zwróciliśmy się z zapytaniem do Ministerstwa Sportu, czy prawdą jest, że jedną ze zwolnionych osób jest osoba niepełnosprawna, jedyny żywiciel rodziny i jednocześnie pracownik służby cywilnej? Do tej pory nie otrzymaliśmy odpowiedzi, ale jeśli tylko ona do nas wpłynie, to oczywiście poinformujemy o tym fakcie. Marek Krajewski: To bzdura. Kompletna nieprawda Tomasz Kalemba, Interia Sport: Jest piątek wieczorem. 19 kwietnia. Na stronach Ministerstwa Sportu i Turystyki pojawia się informacja o tym, że Polski Związek Badmintona ma zwrócić około 1,4 miliona złotych przyznanych wcześniej środków. Ministerstwo dopatrzyło się nieprawidłowości w ich wydatkowaniu. Wpis na temat resort zamieścił też na platformie X (dawny Twitter), a za moment zareagował na to Sławomir Nitras. Był pan zaskoczony? Marek Krajewski, prezes Polskiego Związku Badmintona: - Oczywiście! Nagle zacząłem dostawać telefony, że pojawiła się informacja o tym, że jako związek mamy zwrócić ministerstwu jakieś pieniądze za pikniki. Przeczytałem wiec komunikat na stronie ministerstwa sportu i potem wpis ministra na platformie X. Byłem w szoku, bo kompletnie nie wiedziałem, o co chodzi. To efekt kontroli? - Pewnie tak, bo ta trwała u nas od dwóch miesięcy. Musieliśmy ciągle dosyłać różnego rodzaju dokumentacje i materiały. Ale nie dostaliśmy jednak żadnych informacji, że coś jest nie w porządku albo że coś źle zrobiliśmy. Żadnej informacji. Nie dostaliśmy też żadnego pisma i nagle pojawiła się w mediach ta szokująca wiadomość. Więc jak to świadczy o panu Nitrasie, że on najpierw idzie z czymś takim do dziennikarzy? Związek z mediów dowiaduje się, że ministerstwo sportu zamierza mu zabrać środki? My nie dostaliśmy z ministerstwa żadnego uzasadnienia tej decyzji. Ba! Nie tylko wcześniej, ale i później. Nie byliśmy nawet w stanie się bronić, bo sami nie wiedzieliśmy, o co chodzi. Kiedy otrzymaliście pierwsze pismo? - To było około dziesięciu dni po ukazaniu się informacji ministerstwa. Według prawników, którzy zajmują się tą sprawą, to nawet nie jest pismo, tylko wyciąg z Amoditu o nieprzyjęciu rozliczenia. Amodit to jest system operacyjny ministerstwa sportu, w którym składa się wnioski i dokonuje rozliczeń. Nawet nie jest to podpisane przez ministra, tylko jest faksymile podpisu. Jedno takie - nazwijmy to "pismo" - dostaliśmy do związku, a drugie do Fundacji Narodowy Badminton. Jaki był podany powód decyzji o zwrocie pieniędzy? - Poinformowano, że środki zostały wydane niezgodnie z przeznaczeniem. W każdym roku jesteśmy kontrolowani. To jest normalna praktyka. Zazwyczaj jednak wiedziałem, jeśli były jakieś obiekcje. Teraz nic a nic. Nagle bum! Okazało się, że jesteśmy czemuś winni, ale nikt z nas dokładnie nie wie czemu. Pan minister sportu stwierdził, że finansowaliśmy polityczne pikniki ze środków, jakie otrzymaliśmy z ministerstwa. A finansowaliście? - To bzdura! Kompletna nieprawda. Tymi słowami pan Nitras dyskredytuje rodziny z dziećmi, które brały udział w naszych piknikach z badmintonem. Nastąpił podział na słuszne i niesłuszne pikniki. Przecież to śmieszne. Mało tego, teraz to pan Nitras wskazuje, które z nich były słuszne, a które niesłuszne. A my na to patrzymy inaczej i działamy inaczej. Dziesięciu koordynatorów PZBad w całej Polsce, razem z koordynatorami z centrali, wybierało imprezy plenerowe, na których może być wiele osób, bo chcemy popularyzować badmintona. To była dla nas znakomita forma promocji za pięć tysięcy złotych. Tyle kosztowała nas organizacja takiego stanowiska na pikniku. Z tych środków były opłacone cztery osoby, koszty transportu, kupno sprzętu, czyli: lotki, rakiety, siatka, banery itp. Z czego zatem mielibyśmy jeszcze finansować pikniki "800 plus", co nam się zarzuca. Z tych pięciu tysięcy? Przecież to absurd! A braliście udział w takich piknikach? - Dołączaliśmy do imprez o różnym charakterze. To były i dożynki, i dni strażaka, i inne wydarzenia lokalne typu dni miasta, gminy, wydarzenia okolicznościowe, pikniki wojskowe związane z rekrutacją. Frekwencja na takich piknikach jest od kilku do kilkunastu tysięcy. My się do tych dużych imprez przyklejaliśmy, bo jest łatwiej przyciągnąć ludzi, a jak już są na miejscu, to ich próbowaliśmy namówić na zagranie w badmintona. Wie pan, w kometkę grał każdy. Dzięki takim piknikom możemy ludzi, którzy już są na imprezie, namówić do ruchu, do aktywności sportowej, do zainteresowania się badmintonem. Sami tez robimy swoje imprezy jak Narodowe Dni Badmintona, ale przecież 300 imprez w roku nie bylibyśmy w stanie zrobić! Łatwiej nam być częścią gotowych już wydarzeń. W zeszłym roku wzięliśmy udział w aż 300 wydarzeniach w całej Polsce. To bardzo dużo. Wśród tych wydarzeń były też pikniki "800 plus", które tak rozjuszyły pana Nitrasa. Sprawdziłem, ile tych pikników z naszym udziałem było: dokładnie 39. Na ponad 300 imprez, w których wzięliśmy udział. Czyli stanowiły - uwaga - raptem 13 procent wszystkich imprez, w jakie byliśmy w zeszłym roku zaangażowani. W tej decyzji ministerstwa zarzuca się nam - mówię tylko na podstawie z tego, co przeczytałem w mediach, bo innej wiedzy nie mamy - że środki zostały wydane niezgodnie z przeznaczeniem. Ale to nieprawda. Moim zdaniem chodzi o to, żeby ludzi wprowadzić w błąd, że my sponsorowaliśmy imprezy polityczne. To bzdura. Myśmy nie wydali pieniędzy na pikniki polityczne, ani złotówki. Wydaliśmy pieniądze tylko i wyłącznie na zorganizowanie naszej części imprezy, czyli na samą grę rodzin w badmintona. Nie mamy nic do ukrycia. Za każdym razem dokładnie 5 tys. zł ze środków MSiT, było przeznaczone na te działania organizacyjne. Żadnej rozrzutności nie było, nie da się tego zrobić taniej. Drugi raz postąpiłby pan tak samo i zorganizował stoisko na pikniku, na którym lansują się politycy? - Poszedłbym w ciemno, bo mnie nie interesuje, czy na pikniku pojawią się politycy. Dla mnie najważniejsza jest skala wydarzenia. Jeśli wiedziałem, że na piknik przyjdzie kilkanaście tysięcy ludzi, to jest większa szansa na to, że więcej osób odwiedzi badmintonowe stoisko. To jest szansa na zaszczepienie aktywności sportowej u ludzi. To świetna promocja dyscypliny, ale też inicjacja badmintona w miejscach, w których go nie było. Był naprawdę fajny odbiór tych imprez. Pojawiło się też zainteresowanie. Dzwonili do nas ze szkół. Dla mnie to było ważne, bo te pikniki były sukcesem! Polityka nie powinna się mieszać ze sportem, a jednak. Wiceprezesem Polskiego Związku Badmintona jest czynny polityk Prawa i Sprawiedliwości Tomasz Poręba. - Ja oczywiście wiem, dlaczego pan Nitras wziął sobie na cel PZBad. Czerwoną płachtą na byka był dla niego postać europosła PiS Tomasza Poręby, który formalnie jest wiceprezesem naszego związku. Kiedy przychodziłem do związku, to byliśmy na dnie. Mieliśmy podobną sytuację, jak dziś kolarstwo. Finansowanie szło wtedy do nas przez Polski Komitet Olimpijski. Były prezes PKOl Andrzej Kraśnicki zgodził się na taki wariant. Pomógł nam wówczas bardzo. Jednocześnie poprosił o przysługę, żeby przedstawicielem związku w strukturach PKOl był Tomasz Poręba. Chciał dzięki niemu wzmocnić działalność międzynarodową. Zgodziłem się na to. I Poręba realnie pomógł związkowi, szczególnie w kontaktach zagranicznych, z których czerpiemy do dzisiaj. Na pewno dla niego na pierwszym miejscu były Stal Mielec i PKOl, ale naprawdę wiele nam pomógł w sprawach międzynarodowych. Dzięki niemu jeździmy na wymiany do Azji. Płacimy tylko za bilety lotnicze, a na miejscu mamy też spore zniżki. Po wyborach parlamentarnych Poręba chciał zrezygnować z pracy w zarządzie. Nie uważałem, że jest to konieczne, skoro w tym roku i tak będą wybory do władz związku. Zresztą to nie byłoby w moim stylu, jak tak ludzi nie kategoryzuję, nie szufladkuję. W zarządzie mam np. dwóch członków Platformy Obywatelskiej. I za poprzedniej władzy chodziłem się tłumaczyć z tego powodu, bo ktoś złożył taki donos. Ale już na spotkaniu z ówczesnym ministrem sportu Piotrem Glińskim on sam uznał, że to jest żenujące, że w ogóle pojawiają się takie tematy. Muszę powiedzieć, że znam prawie wszystkich prezesów związków i nawet nie wiem, z jakich są partii politycznych, bo nikogo to nie interesuje. To politycy wchodzą do sportu i go dzielą. Ja dzielę ludzi na mądrych i głupich, a minister Nitras najwyraźniej na tych z PO i PiS. Nie patrzy na to, co zostało zrobione, tylko ma tezę i pod nią dorabia ideologię. Nie bierze pod uwagę, że beneficjentami tych pikników były rodziny z dziećmi. Dla niego ważne jest, że w zarządzie PZBad zasiada Poręba, to trzeba to zniszczyć. To, że Poręba był w strukturach związku, to nie oznacza, że mieliśmy w PiS parasol ochronny. Przez dwa lata koleżanka partyjna Poręby nasyłała na nas kolejne, permanentne kontrole. Które nic nie przyniosły, nic nie wykazały. I wtedy nie było tak, że Poręba zadzwonił i powiedział, żeby się od nas odczepili. Nie, była normalna, długotrwała kontrola. Więc teraz nie dam sobie dokleić politycznej gęby. Związek był i jest apolityczny. Mam takie poczucie, jakbyśmy uczestniczyli w jakimś show telewizyjnym, czy jakiejś grze. Jak w "Procesie" Kafki jesteśmy o coś oskarżeni, ale nie do końca wiadomo o co. W sprawach innych związków patrzyłem na działania ministra z niepokojem, ale z dystansu, bo nie dotyczyły mnie bezpośrednio. Ale w przypadku PZBad, mam pewność, że pan Nitras, robi tylko hucpę. Lansuje się w mediach, próbuje zbijać kapitał polityczny na działaniach pod publiczkę. Nic za tym nie stoi. Nitras chce na siłę pokazać, że sprząta polski sport, ale to nieprawda. Tyle że to nie przynosi korzyści ani rządowi, ani środowisku politycznemu pana Nitrasa, bo szybko wychodzi szydło z worka. Widać, że te jego działania są chaotyczne, programy nie do końca przemyślane, że to wszystko lepione jest na ślinę i papier. "To jest skandal, że w Polsce dzieją się takie rzeczy" Czyli pana zdaniem afery nie ma? - Uderzono w PZBad i Fundację Narodowy Badminton, szukając afery, której nie ma. Pan Nitras - nie po raz pierwszy zresztą - się skompromitował. Zamieszczając wpisy w social mediach i na stronach MSiT naruszył nasze dobre imię, zadziałał na naszą szkodę, insynuując działania polityczne. Obraził też uczestników naszych imprez, bo oni tam grali w kometkę, a nie uprawiali politykę. Skompromitował siebie i urząd. Wyrządził nam wymierną krzywdę wizerunkową i za to pociągniemy go do odpowiedzialności. Pozwy przeciwko panu Nitrasowi są w przygotowaniu. Swoje aroganckie zachowanie z polityki przeniósł do sportu. Jestem pewien, że w przypadku PZBad Nitras nie ma racji. My te procesy wygramy. Fundacja Narodowy Badminton działa z sukcesami od dziesięciu lat i nie powstała na potrzeby chwili, czy programu wymyślonego przez ministerstwo. Jest wehikułem napędzającym działania związku. Przecież ja nie mogę pozwolić mu tego wszystkiego zniszczyć. Nitras chciałby "opiłować" związek oraz Fundację i odtrąbić sukces, ale to jest dęte. To mu się nie uda. Jesteśmy czołową dyscypliną w Polsce w sporcie powszechnym. Szacuje się, że około 100 tysięcy ludzi gra w naszym kraju w badmintona rekreacyjnie i amatorsko. Dla mnie to wielka wartość i kapitał. Nie pozwolę tego zniszczyć tylko dlatego, że ktoś chce robić karierę polityczną. Prędzej, czy później premier Donald Tusk dostrzeże, że nie dokonał najlepszego wyboru, jeśli chodzi o ministra sportu. Poprosiłem ministerstwo o informację, skąd decyzja o tym, że PZBad ma zwrócić sporą kwotę. Otrzymałem odpowiedź z której wynika, że termin już minął. Zwróciliście pieniądze? - Nie i nie zwrócimy ich. To nie jest tak, że my te pieniądze mamy. Dostaliśmy je po to, by w sposób efektywny i zgodnie z umowami wydać. Poza tym, jak wspomniałem, idziemy z tą sprawą do sądu. Tam będziemy walczyć o sprawiedliwość. Zdaniem naszej kancelarii prawnej nie ma podstaw do tego, żebyśmy oddali te środki. Po każdej imprezie jest sporządzany przez koordynatorów raport wraz ze zdjęciami. Podawaliśmy, że w naszych piknikach, które trwały od czterech do sześciu godzin, brało udział od 300 do 700 osób. Ktoś zobaczył jednak, że na zdjęciach jest kilkanaście osób. No a ile miało być zatem osób na tych boiskach, skoro na jednym boisku w jednym czasie mogą przebywać maksymalnie cztery osoby? Przecież to nie jest sport masowy. Musi być wolne boisko, żeby ludzie mogli pograć. I to jest dla nich dowód na to, że deklarowaliśmy znacznie więcej osób, niż było w rzeczywistości? Śmiech na Sali. Ja wiem, że nasze prognozy co do liczby uczestników się sprawdziły. Ostatnio minister Nitras mówił w rozmowie z WP SportoweFakty: "zwolniłem dwie osoby odpowiedzialne za przyznanie dotacji". Zna pan temat? - Zaskoczę pana. Otrzymałem informację, że ci pracownicy zostali zwolnieni właśnie dlatego, że nie chcieli podpisać protokołu dotyczącego zwrotu środków z PZBad za "polityczne pikniki". Wypytywano ich, czy nie jest im wstyd, ale oni utrzymywali, że nie było żadnych podstaw do takiej decyzji. Jednak Nitras miał gotową tezę i chciał krwi. Chciał, żeby oni to podpisali. Jednak pracownicy Ministerstwa się na to nie zgodzili. I co? Zostali zwolnieni z MSiT. Jestem pewien, że ci pracownicy pójdą teraz do sądu pracy i wygrają swoje sprawy. To było dwoje pracowników merytorycznych. Jedna z kobiet pracowała w ministerstwie kilkanaście lat. Drugi z pracowników jest osobą niepełnosprawną, a do tego jest jedynym żywicielem rodziny i jeszcze jest w służbie cywilnej. To jest rzecz, która się nie mieści w głowie! Kłamstwem jest to, że te osoby podejmowały jakiekolwiek decyzje dotyczące dotacji, bo takie decyzje podejmuje minister, a jeśli nie on, to przekazuje on kompetencje dyrektorom, ale nie szeregowym pracownikom. Ich winą było tylko to, że nie chcieli działać na zamówienie polityczne. To jest skandal, że w Polsce dzieją się takie rzeczy, że są tolerowane takie zamordystyczne metody. To są jakieś białoruskie standardy. Obawia się pan starcia, czy raczej jest spokojny? - Wcześniej się nie bałem i teraz też się nie boję. Jestem przedsiębiorcą i jestem niezależny. Nie obawiam się tego, że stracę pracę. Najgorsze jest to, że jeśli ktoś chce robić krzywdę, to nie robi jej mnie, ale całej dyscyplinie. Dla mnie to, co się dzieje w naszej sprawie, to jest czysta polityka. Przepraszam, "brudna" polityka. Przecież w tej sprawie nie ma żadnych konkretów! Wierzę w to, że premier Tusk zorientuje się, co robi Nitras. Jeszcze nie było tak niekompetentnego ministra. Rozmawiał - Tomasz Kalemba, Interia Sport