Dariusz Popiela to legenda polskiego slalomu kajakowego. Na koncie ma medale mistrzostw świata i mistrzostw Europy. W MŚ zdobywał je tylko w drużynie, ale w ME dwukrotnie był też medalistą indywidualnie. W 2008 roku wystąpił w igrzyskach olimpijskich w Pekinie. Od tamtego startu co cztery lata walczy o powtórny udział w tej imprezie, ale do tej pory przegrywał rywalizację o jedno miejsce w kadrze. W tym roku kajakarz z Nowego Sącza skończy 40 lat, ale nie poddaje się. Właśnie zakwalifikował się do kadry Polski na ten sezon i niebawem (14-18 maja) weźmie udział w mistrzostwach Europy na olimpijskim torze Vaires-Sur-Marne pod Paryżem. W kwalifikacjach do kadry na ten sezon nie brakowało sensacji, a rywalizacja w K-1 sprawiła, że emocji nie brakowało. Tomasz Kalemba, Interia Sport: Tego lata skończysz 40 wiosen, a wciąż jesteś w kadrze Polski. Fenomen. Dariusz Popiela: - Rzeczywiście w K-1 mamy bardzo wysoki poziom w Polsce. Zresztą najlepiej świadczą o tym międzynarodowe wyniki, bo przecież Mateusz Polaczyk, czy Michał Pasiut, to są medaliści zawodów Pucharu Świata. Mateusz zdobywał też medale mistrzostw świata i Europy. W K-1 mamy zatem niezłą pakę i do kwalifikacji nie można podejść na luzie. Zawsze trzeba w ich trakcie mieć dobrą formę, bo inaczej można zostać w domu. Tym razem znowu awansowałem do kadry i nie ukrywam, że się z tego cieszę. Coraz bardziej doceniam to, że dalej mogę reprezentować Polskę na arenie międzynarodowej. Ta kwalifikacja do kadry ma dla ciebie chyba szczególne znaczenie, bo wiele się wydarzyło w twoim życiu w ostatnim czasie? - To prawda. Nie ukrywam, że bardzo dużo pracuję nad sobą. Okazało się, że do końca kwalifikacji na igrzyska olimpijskie w Paryżu, wszystko, co robiłem, było zbyt - powiedziałbym - robotyczne w moim wykonaniu. Wiele ważnych rzeczy zeszło na dalszy plan. Nie wszystko w głowie miałem poukładane tak, jak powinno być. Musiałem zatem odnaleźć siebie i to z pomocą specjalistów. Cieszę się, że nadal mogę się cieszyć kajakarstwem i jeszcze w tym wieku deptać po piętach młodszym zawodnikom. Znowu wróciła radość z pływania. Okazało się, że zimę dobrze przepracowałem i teraz zdałem test. Miałeś wstręt do kajaków i sportu? - Może to nie był wstręt. To bardziej poszło w stronę szukania perfekcjonizmu i totalnej profesjonalizacji. Topowi sportowcy w naszym kraju często wpadają w sidła perfekcjonizmu, co nie jest do końca dobre. Oczywiście sport wymaga pewnych wyrzeczeń, ale kiedy przekraczamy pewną granicę, to - choć stajemy na głowie - nie możemy ruszyć do przodu. Dlatego tak ważne było dla mnie odnalezienie balansu i harmonii. Musiałem też zadbać bardziej o moją rodzinę. Z jednej strony od dziecka wmawiają nam, że jak chcemy zdobywać medale, to trzeba wszystko poświęcić temu celowi, ale z drugiej strony bardzo ważna jest dbałość o psychikę. Dla mnie po przegranych kwalifikacjach do Paryża to było główne zadanie. Po tym wszystko się posypało. Teraz cieszę się, że nie pojechałem na igrzyska, bo odnalazłem siebie na nowo. Udało się skleić takiego Dariusza, jakiego nie dostrzegałem. Z tych sideł perfekcjonizmu i profesjonalizmu trudno było to dostrzec. Pracuję zatem nad sobą, a życie staje się coraz smakowitsze i pełniejsze, a przy tym na wodzie jest gaz. I to jest dla mnie ważne. Powiedziałeś, że korzystałeś z pomocy specjalistów. Z tego, co wiem, to poddałeś się też terapii. Możesz powiedzieć coś więcej na ten temat? - Jestem rzeczywiście w trakcie terapii. To są takie trochę prywatne tematy. Nie jest to tajemnica wielka i nawet uważam, że w sporcie za mało trochę mówimy o zdrowiu psychicznym. Bardzo często, jeśli sportowcowi nie idzie, to zwala na problemy mentalne. I bardzo często tak jest. W moim przypadku to wszystko poszło za bardzo w stronę robotyzacji życia. Bez emocji, bez uczuć, bez dostrzegania chwil szczęścia. Wszystko było skoncentrowane na tym najważniejszym celu. Wtedy tracimy smak życia. Wartościujemy siebie przez pryzmat wyniku, a to jest zupełnie nieprawdziwe. Możemy być przecież złotym medalistą igrzysk olimpijskich, a w życiu być złą osobą. To nie zmienia faktu, że ma się medal i nadal się jest złym człowiekiem. Jako sportowcy często przewartościowujemy swoje życie w pogoni za medalami. W moim wypadku to się od lat nawarstwiało i w pewnym momencie to pękło. Po tym, jak posypałem się w kwalifikacjach do igrzysk, zdałem sobie sprawę, ile cegłówek nosiłem w plecaku. Żeby to zdemontować, potrzeba było czasu i ciężkiej pracy. Trzeba było się posklejać na nowo. Pracuję z psychologiem i psychoterapeutką. To jest prawdziwa terapia. I nie wstydzę się tego. Bardzo wiele mi to daje. Bardzo sobie cenię współpracę z Danielem Krokoszem. Nie przekładam teraz wszystkiego na wynik, tylko na życie. Nie poszedłem na terapię po to, by pomogło mi to jeszcze w sporcie, ale po to, by odnaleźć siebie w tym wszystkim. W momencie, kiedy wszystko oceniałem przez pryzmat wyników, to wiele rzeczy schodziło na dalszy plan. To nie było łatwe dla mojej rodziny i otoczenia. Dlatego, wychowując córki, trzeba było zadbać o to, by robić to prawidłowo, a nie w pogoni za sukcesem. Celem jest, bym znowu był szczęśliwym człowiekiem. Sport kocham i to jest dla mnie formą życia. Pogoń za króliczkiem jest fajna, ale w tym wszystkim ważne jest to, co jest dookoła nas. Młodym zawodnikom powtarzam, że warto mieć zawsze furtkę i odskocznię od sportu. Ty miałeś taką odskocznię w postaci projektu "Ludzie, Nie Liczby". - Problem wynikał jednak z mojej zadaniowości, Kiedy ono było, to czułem się bardzo dobrze, ale kiedy się kończyło, to wpadałem w otchłań. Uczę się zatem żyć z takim brakiem zadaniowości. Ten projekt rzeczywiście jest odskocznią, ale z kolei zajmuję się trudnym tematem, bo chodzi przecież o zagładę. To jest dla mnie ciągle ważny temat. W tym roku odsłaniamy kolejny pomnik. Tym razem w Podwilku. Rozmawiał - Tomasz Kalemba, Interia Sport