Kilka miesięcy po igrzyskach olimpijskich w Paryżu wróciła do dźwigania. Wygrała zawody Pucharu Polski i to z wynikiem zbliżonym do rekordu Polski. W grudniowych mistrzostwach świata zajęła dziewiąte miejsce. Teraz w Kiszyniowie - po raz drugi z rzędu - stanęła na podium mistrzostw Europy. Nie obroniła złota sprzed roku. Wywalczyła brązowy medal. - Cieszę się z niego jednak, jak ze złotego medalu - przyznała Weronika Zielińska w rozmowie z Interia Sport. Wstrząsająca prawda o wielkim niemieckim mistrzu. I ten list matki. Przeszywający Weronika Zielińska: to był wstrząs i lekcja Tomasz Kalemba, Interia Sport: Wciąż cały ciężar polskiej sztangi spoczywa na tobie. Wywalczyłaś jedyny medal dla naszego kraju w ostatnich mistrzostwach Europy. Weronika Zielińska: - Niestety tak jest, ale cieszę się, że dźwignęłam ten ciężar i znowu wracam z medalem mistrzostw Europy. Wcale nie było o niego łatwo, ale drugi rok z rzędu stajesz na podium, a to świadczy o tym, że trzymasz poziom. A może nawet go podnosisz, bo złoto przed rokiem wywalczyłaś z mniejszym ciężarem niż teraz brąz? - Teraz rzeczywiście było bardzo ciasno w tej kategorii w porównaniu z poprzednim rokiem. Był naprawdę bardzo wysoki poziom kobiecej rywalizacji w ogóle w tym roku na mistrzostwach Europy. Nawet na starcie stanęło więcej kobiet niż mężczyzn, co jest w tym sporcie ciekawym zjawiskiem. Siła jest zatem kobietą. Mój wynik jest lepszy niż przed rokiem, ale mogłam dźwignąć więcej. Byłam na to przygotowana, bo na treningu robiłam 245 kilogramów. Potrafiłam wyrwać 109 kg i podrzucić 136 kg na sprawdzianie. Taki wynik dałby mi znowu złoto. Pomost rządzi się jednak swoimi prawami. Niestety popełniłam drobne techniczne błędy i nie wyrwałam 107 kg i nie podrzuciłam 136 kg. Jest brąz, ale cieszę się z niego, jak ze złotego medalu. Jestem teraz zupełnie innym człowiekiem i sportowcem niż rok temu. Nieudany start w igrzyskach, gdzie nie zaliczyłaś żadnego boju, był dla ciebie dużym wstrząsem? Przecież o start w tej najważniejszej imprezie czterolecia walczyłaś całą sobą. Także z działaczami. - To był naprawdę duży wstrząs, ale też lekcja, którą odrabiałam do tych mistrzostw Europy. Do tego startu podeszłam z większą pokorą. Mogę też powiedzieć, że odrobiłam lekcję, jaką dostałam, bo na pomost na mistrzostwach Europy wyszłam odmieniona. Z innym nastawieniem. Wróciła też radość z dźwigania, bo w poprzednim roku ona słabła u mnie z każdym startem. Na igrzyska pojechałam totalnie wypalona zawodowo. Taka jest prawda. Teraz odradzam się. Szkoda oczywiście, że nie obroniłam tytułu, ale trzeba w sporcie brać to, co jest. Planujesz startować do igrzysk w Los Angeles? - Tak. Mam nadzieję, że nic mi nie stanie na przeszkodzie. Jeśli tylko będzie zdrowie, to myślę, że dociągnę do igrzysk i powalczę o kwalifikację na nie. Chciałabym na nich jednak powalczyć. Na razie jednak nie wiadomo, jakie będą olimpijskie kategorie, bo po 1 czerwca tego roku zmieniają się nam w ogóle kategorie. Zamiast dziesięciu będzie teraz osiem. Wydaje mi się, że na październikowych mistrzostwach świata powinniśmy już poznać olimpijskie kategorie. Teraz startujesz w kategorii do 81 kg, ale według nowego podziału pójdziesz do 77 kg czy raczej do 86 kg? - Powiem szczerze, że wolałabym dźwigać w 77 kg. Ważę na co dzień 80 kg, więc zbicie tych kilku kilogramów do zawodów nie byłoby problemem. Natomiast zbudowanie jakościowej masy ciała do 86 kg, to jest dłuższy proces. Mówisz o tym, że na treningach było 245 kg. To jest już granica twoich możliwości, czy możesz dźwigać więcej? - Myślę, że mogę dźwigać więcej. Do mistrzostw Europy szło wszystko zgodnie z planem. Czułam się dobrze, ale zaważyły błędy techniczne, a sztanga nie wybacza. Na pomoście nie mogę jak na treningu podejść jeszcze raz i naprawić błąd. Byłam przygotowana na więcej, ale nie ma co roztrząsać. Wreszcie ma spokojną głowę. Walczy z ciężarem, a nie z systemem Złośliwcy powiedzą, że walczyłaś z systemem i teraz dostałaś wszystko. Nie ma już nieprzychylnych tobie działaczy. Masz przy swoim boku trenerkę Paulinę Szyszkę. Czego chcieć więcej? - Moim marzeniem jest zdobywanie co roku - aż do igrzysk - medalu mistrzostw Europy. Chciałbym też dogonić świat, choć ta pogoń jest bardzo trudna. Zobaczymy niebawem, jak zawodniczki rozłożą się w nowych kategoriach wagowych i jak to wpłynie na rywalizację. Na pewno będę robić wszystko, żeby ten świat gonić. Łatwiej jest teraz, kiedy twoja trenerka została szkoleniowcem kadry? - Na pewno mam spokojniejszą głowę. Nie muszę się martwić o rzeczy, o które martwiłam się wcześniej. Teraz jest we mnie chęć walki z ciężarem, a nie z niektórymi osobami, co miało miejsce wcześniej. Nie trenujecie już indywidualnie, tylko w zespole, bo Paulina Szyszka prowadzi całą kadrę kobiet. Do tego jest wspierana przez trenera Sławomira Zawadę. To jest fajny układ? - Trener Sławek wprowadza duży spokój w kadrze. Ma na pewno większe doświadczenie niż Paulina. To jest naprawdę dobry duet trenerski, bo się dopełniają. W kadrze jest dobra atmosfera. Nie ma już chorych sytuacji, jak o miało miejsce wcześniej, kiedy trener kadry mieszał między dziewczynami. Teraz jest gra w otwarte karty. Atmosfera jest przyjazna i aż chce się trenować. Nie ma we mnie niedosytu, że Paulina już teraz nie zajmuje się tylko mną. Raczej mam takie podejście, że to fajnie, że Paulina może pomóc innym dziewczynom, by polskie ciężary zaczęły się odbijać od dna i mogły dalej się rozwijać. Na pewno przed nami jest ogrom pracy, ale to jest do zrobienia. Na ostatnich mistrzostwach Europy zostałaś wybrana do komisji zawodniczej. Rośniesz w środowisku? - To jest dla mnie na pewno duże wyróżnienie. Fajnie, że nie jestem anonimową zawodniczką, tylko zauważają mnie na europejskiej scenie. Rozmawiał - Tomasz Kalemba, Interia Sport