Właśnie minęło sześć lat, odkąd Pete Casey rozpoczął niezwykłą podróż, której celem jest trawers Ameryki Południowej - trasą wyznaczoną przez bieg Amazonki, od jej ujścia do Atlantyku w Brazylii do źródeł pod Nevado Mismi w Peru - a potem jeszcze wędrówka do wybrzeża Pacyfiku. Podróż niezwykła, bo Brytyjczyk założył sobie, że każdy jej kilometr pokona wyłącznie własnymi siłami. Przeszedł już amazońską dżunglę, a też niejednokrotnie przepłynął Amazonkę wpław, gdy trzeba było dostać się na drugi brzeg. Napotkał niezliczone przeszkody, które spowodowały, że zaplanowana na dwa lata wyprawa trwa już trzy razy dłużej i jeszcze trochę potrwa. Ale wreszcie dotarł do górskiego etapu podróży, niezwykle trudnego i wymagającego. Od realizacji celu wyprawy dzieli go jeszcze dwa tysiące kilometrów, czyli prawie jedna czwarta całego dystansu. Wymarzone Andy Na swoim blogu Pete wspomina: "Jako dziecko wypytywałem swojego tatę 'Gdzie są Andy?' Mój ojciec, rodowity Cockney, lubił bawić się słowami, a jego ulubioną odpowiedzią było: 'na końcu twoich ramion, synu'. To dość irytujące wyjaśnienie skłoniło mnie w końcu do udania się do lokalnej biblioteki, aby sprawdzić, gdzie te Andy są. I tam odkryłem... świat. Godzinami siedziałem nad atlasem świata, podekscytowany studiując magiczne strony, koncentrując się zwłaszcza na pięknych mapach topograficznych pasma Andów i dorzecza Amazonki. Przez lata wielokrotnie wracałem do tej książki" "Wtedy jednak myśl o podróży w Andy nawet nie przyszła mi do głowy. Dla dziecka wychowującego się na osiedlu komunalnym na przedmieściach Londynu, Ameryka Południowa była równie odległa jak Mars. Słowa takie jak przygoda, eksploracja, wyprawa nie pojawiały się w naszych rozmowach". "A jednak... Jednak jestem w Andach!". To wspomnienie to taka trochę kwintesencja dotychczasowej podróży Pete’a. Przez sześć lat podróży przez Amazonię, Andy, w kierunku których zmierzał, wydawały się niemal tak samo niedostępne, jak w jego dziecięcych marzeniach. Wyprawa czasem przypomina rozwleczony serial telewizyjny - bohater pokonuje przeszkodę, rusza w drogę, by natychmiast trafić na inną przeszkodę, za którą mnożą się kolejne i kolejne. A wśród nich problemy pogodowe, powodzie, kwestie polityczne, kłopoty z przewodnikami, przeszkody formalne obejmujące zakazy wstępu dla cudzoziemców na niektóre terytoria, aresztowania, kradzieże. Aż wreszcie świat opanowała pandemia COVID-19, która zatrzymała podróżnika w małej peruwiańskiej wiosce. "Choć mogłem wychodzić na zewnątrz, czułem się uwięziony, nie wiedząc, kiedy lockdown zostanie zniesiony - opowiada Pete o swoim pobycie w Rio Tapiche. - Oczywiście doświadczenie życia i pracy na małej farmie, czasami razem z rdzenną ludnością Kapanawa, będzie czymś, co zawsze będę pamiętać. Większość czasu spędzałem jednak sam, bez telefonu, internetu, telewizora czy radia. Myślę sobie, że i tak miałem szczęście, że znalazłem się w tym miejscu, gdy świat został zamknięty. W przeciwieństwie do ludzi w wielu innych miejscach, mogłem swobodnie wyjść z domu, iść do lasu, pracować w polu. Czas spędzony na łonie natury dał mi przestrzeń do myślenia". W gościnnej osadzie Kapanawa Pete spędził siedem miesięcy. Pete Casey w Parku Jurajskim Ogromnym wsparciem w realizacji podróży do kolejnego punktu na mapie amazońskiej wyprawy, do Pucallpy okazał się lokalny przewodnik Pizarro. To miała być trudna i wymagająca wędrówka górską trasą Cordillera Azul, którą Pete wybrał, by z uwagi na zagrożenie COVID-19 uniknąć przechodzenia przez pueblos (osady - dop. red.) leżące na brzegach Ukajali. Ostrzegano go, że teren jest nie do przejścia, że na pewno zginą, że nikt dotąd nie przekroczył tych gór, że żyją tam wielkie czarne jaguary czekające tylko na tak osobliwe pożywienie. I faktycznie była to bardzo ciężka podróż. Bardzo strome podejścia i zejścia, których przemierzenie okazało się uciążliwe przede wszystkim z uwagi na wyjątkowo ciężkie plecaki. Pojawił się problem ze znalezieniem wody. W nocy do obozowisk blisko podchodziły dzikie zwierzęta, a w tym jaguary. Na szczęście o ich obecności świadczyły tylko odgłosy, jakie dochodziły do namiotu. Bezpośredni kontakt mieli tylko z mrówkami, które tnąc liście pocięły też moskitierę. "Połączenie starannego, strategicznego planowania trasy z ogromną wiedzą, siłą fizyczną i determinacją Pizarro opłaciło się" - podkreśla Pete. "Trudno przekazać, jak niesamowita była ta podróż. Szliśmy obok wysokich skalnych ścian, przez gęsto zalesione góry, przez wodospady i kaniony, niektóre z nich być może niewidoczne i nietknięte przez dziesiątki, może tysiące lat. Czułem się, jakbyśmy cofnęli się w czasie do świata jurajskiego, prawie spodziewałem się zobaczyć pterodaktyle pikujące z nieba". Pierwsza część trawersu okazała się tak ciężka, że po dotarciu do miejscowości Contamana, podróżnicy nie ruszyli się z niej przez cztery dni, próbując zregenerować siły, a przede wszystkim pozbyć się bólu kolan i stóp. "Aby być uczciwym wobec tych, którzy przepowiadali naszą zagładę, bez wątpienia teren ten był jednym z najtrudniejszych, jakie musiałem pokonać" - przyznaje Pete. Kolejny lockdown Po przepłynięciu na drugą stronę Ukajali (dopływu tworzącego Amazonkę), krętymi ścieżkami, podziwiając ogromną plantację palmową, podróżnicy dotarli do Pucallpy, gdzie z powodu pandemii oraz braku gotówki Pete utknął na kolejne dwa miesiące. "Właścicielka hotelu w Pucallpie była bardzo miła. Wiedziała, że mam problemy finansowe, więc zaoferowała mi specjalny, tani pokój w części dla personelu. Pokój na górze, z pięknymi widokami za jedyne 10 soli (ok. 10 zł) za noc. Ponadto dawała mi darmową poranną kawę i czasami darmowe śniadanie. Strasznie mi było przykro, gdy dowiedziałem się, że jakiś czas temu zmarła w szpitalu z powodu COVID-19" - mówi Casey. Kamienie i charytatywny podarunek Charakterystycznym znakiem zmian geologicznych terenów, w które wkraczał, a tym samym faktem, że Andy są coraz bliżej, były... kamyczki i kamienie, które Pete dostrzegł w rzekach, rzeczkach i na ich brzegach, po wyjściu z Pucallpy. To pierwsze kamienie, jakie zobaczył po przejściu około pięciu tysięcy kilometrów! Dżungla amazońska jest przecież krainą bez skał. Radość Pete’a z widoku tych wymarzonych od dzieciństwa gór oraz dwóch szybujących jakby na powitanie podróżnika kondorów, zakłóciła wiadomość, która przyszła z Limy. Specjalistyczny, drogi sprzęt do górskiej wędrówki, który zdeponował w stolicy został przekazany... na cele charytatywne przez osobę, której powierzył swój skarb. Czyż nie nasuwa się myśl, że nic w tej podróży nie może iść gładko i bez komplikacji...? W kilka tygodni udało mi się skompletować niezbędny ekwipunek. Nad Apurimac (dopływem źródłowym Amazonki) dostarczył go prosto do rąk Pete’a, Dawid Andres - ten, który kilka lat temu wraz z bratem przemierzał Amazonkę na rowerze. Podróżnicy wreszcie mieli okazję się spotkać, na co czekali ponad pięć lat. Pete, wyposażony w nowy sprzęt, jest w drodze w kierunku Nevado Mismi. Przed nim trudny etap ze względu na wysokości, jakie będzie musiał pokonać oraz niebezpieczeństwa ze strony bandytów grasujących na drogach. O ile nic się nie wydarzy, kolejnym przystankiem będzie Cuzco. Piotr Chmieliński