PAP: Czy w kalendarzu na ten rok pozostały jeszcze jakieś imprezy pięciobojowe, bo większość już wykreślono? Stanisław Pytel: - Tak jak i w innych dyscyplinach, tak i nam w okresie pandemii koronawirusa większość imprez odwołano. Najbliższą mamy 21-23 sierpnia - Puchar Polski. To będą zawody przed mistrzostwami Polski wszystkich grup wiekowych, które zaplanowano na 3-6 września. Chodzi o to, żeby zawodnicy po tej kwarantannie mieli jakąś rywalizację. Obie imprezy zorganizujemy w Drzonkowie. A starty międzynarodowe? - Zostały jeszcze mistrzostwa świata, które, jeśli się odbędą, to zapewne dopiero pod koniec grudnia. Mamy informacje, że ostateczna decyzja ma zapaść do końca sierpnia. Zapewne pozostanie Meksyk, ale nie wiadomo, czy w Cancun, jak planowano, czy gdzie indziej. Mamy nadal wpisane mistrzostwa Europy do lat 23, czyli U-24, które miałyby się odbyć w Drzonkowie 18-22 listopada. Chcemy je zorganizować. Mamy błogosławieństwo europejskiej federacji. Przeprowadzimy mistrzostwa Polski. Jak one dobrze pójdą, to myślę, że te też możemy zrobić. Zapewne będą pewne utrudnienia? - Zawody będą się odbywały zgodnie z wytycznymi władz, ze wszystkimi obostrzeniami. Wymogi się ciągle zmieniają, ale my je monitorujemy i dostosujemy się do zaleceń. Czyli przeprowadzimy je prawdopodobnie bez publiczności, będzie regularne mycie odpowiednich rzeczy, itp. W czasie pandemii możliwości treningu są znacznie ograniczone. Jak związek daje sobie z tym radę? - Zaczęliśmy dosyć wcześnie, bo już 8 maja pojechaliśmy do Spały. Byliśmy jednym z pierwszych związków, który trenował tam jeszcze w okresie poważnych obostrzeń. Przeszliśmy wszystkie możliwe testy na koronawirusa, wszystkie dały wyniki negatywne. W sumie mieliśmy już trzy zgrupowania: w maju oraz w czerwcu w Spale i w lipcu w Cetniewie. Teraz 26 sierpnia znów jedziemy na trzy tygodnie do Spały. Będzie prawie 40 osób. Na to składa się m.in. grupa szkolenia olimpijskiego i rezerwa, kadra młodzieżowa i kadra juniorów. W Cetniewie jest piękna plaża. Mieliście czas, żeby ją odwiedzić? - Wyjście na plażę w Cetniewie było niby zamknięte, ale i tak kręciło się po niej mnóstwo ludzi. We Władysławowie wzięliśmy udział w wyborach prezydenckich. Tam głosowaliśmy. Wszyscy mieli odpowiednie zaświadczania i spełnili swój obywatelski obowiązek. Prowadzenie treningów i to w pięciu różnych dyscyplinach, przy obecnych uwarunkowaniach, jest chyba trudne? - Treningi prowadzimy zgodnie z zaleceniami. Pięciobój to taka dyscyplina, w której podczas treningu możemy jedną konkurencję w danym czasie nieco "zaniedbać", a skupić się na innej. Jak otworzyli nam Spałę, to początkowo było pięciu zawodników na basenie. Na strzelaniu zawodnicy stali w odpowiedniej odległości od siebie. Teraz w pięcioboju jest strzelanie laserowe, a taką strzelnicę możemy sobie wszędzie zorganizować. Jazdę konną trenowaliśmy w Bogusławicach, około 20 km od Spały. Mieliśmy czterech zawodników na treningu, więc nie było problemu. Na szermierce, jeśli przepisy pozwalają na obecność 30 zawodników w hali, to jest ich 30. Czy ciężko było to wszystko odpowiednio poukładać? - Jak jedziemy na zgrupowanie, to już tam na miejscu organizatorzy podpowiadają nam jak to możemy zrobić. Gdy była taka potrzeba, to dzieliliśmy się na mniejsze grupy. Szczerze mówiąc, to wszystko można zorganizować. Na stołówkę przychodzimy o ustalonej godzinie, grupy nie mogą się mieszać, Moim zdaniem w COS-ach, i w Spale, i w Cetniewie, było to doskonale zorganizowane. Dlatego trzeba pochwalić tych, którzy nad tym czuwali i ich pracowników, bo to wszystko wyszło bardzo fajnie. Trudno było namówić kadrowiczów na wyjazd? - Jestem bardzo zadowolony, bo gdy na początku epidemii powiedziałem im, że istnieje szansa, aby w Spale trenować - w warunkach zamkniętych i z dużymi jeszcze wtedy obostrzeniami, kiedy np. nie można było wychodzić z ośrodka - to wszyscy kadrowicze napisali, że chcą jechać na to zgrupowanie. Z tego co wiem w innych związkach nie wszyscy decydowali się na takie zamknięcie. U nas wszyscy chcieli trenować, a przecież nikogo nie mogliśmy zmusić do takiej deklaracji. Jak przyjęliście decyzję o przesunięciu igrzysk olimpijskich w Tokio o jeden rok? - Szczerze mówiąc przesunięcie terminu to dla nas, dla pięcioboju, bardzo szczęśliwa zmiana. Dlatego że mamy zawodników młodych i każdy rok więcej działa na ich korzyść. Łukasz Gutkowski, który zdobył kwalifikację (jako jedyny reprezentant Polski - PAP) jeszcze jako junior, w naturalny sposób, gdy będzie miał rok więcej na przygotowania, powinien być lepszy. Mamy też innych młodych zawodników. W grupie przygotowań olimpijskich jest teraz jedna dziewczyna - Ania Maliszewska i czterech chłopaków: Gutkowski, Daniel Ławrynowicz, Kamil Kasperczak - też bardzo młody, ma 20 lat, i Sebastian Stasiak. Ania i Sebastian są najstarsi z tej grupy. Oni z kolei wychodzili z kontuzji, więc to też dla nich dobra zmiana. W rezerwie mamy jeszcze pięciu zawodników, m.in. Szymona Staśkiewicza, który należy do grona starszych, ale chce jeszcze walczyć. Przez pandemię zawalił się cały plan dotyczący kwalifikacji olimpijskich. Jak to teraz będzie wyglądało? - Praktycznie zakończyliśmy kwalifikacje z miejsc w najważniejszych zawodach. Jedni awansowali z mistrzostw kontynentalnych, inni są zwycięzcami finałów Pucharu Świata. M.in. wyłoniono ósemkę z mistrzostw Europy, w których Gutkowski wywalczył swoją kwalifikację. Na igrzyska pozostało jeszcze do zdobycia 13 miejsc i o tym zadecydują miejsca w rankingu. Awansować może po dwóch przedstawicieli z każdego kraju. Punkty będzie można zdobyć od marca do czerwca. Zaplanowano w tym czasie trzy zawody Pucharu Świata i finał PŚ, prawdopodobnie w Seulu, a także MŚ seniorów w czerwcu na Białorusi. W takim razie jakie znaczenie dla igrzysk mają ewentualne tegoroczne MŚ w Meksyku? - Zawsze liczą się ostatnie MŚ. Te w Meksyku nie będą się do niczego liczyły, ani do rankingu, ani na olimpiadę. Jednak jest duże parcie różnych federacji na to, żeby je zorganizować. Chodzi głównie o zachowanie motywacji zawodników, poza tym każdy kraj ma jakieś przepisy dotyczące choćby stypendiów, finansowania związków itp. Jeśli by się odbyły, to pod koniec grudnia. Czy to znaczy, że szansę wyjazdu do Tokio będą mieli nawet ci, których nie ma obecnie w kadrze olimpijskiej? - To że imprezy rankingowe odbędą się w przyszłym roku stwarza szanse na zdobycie biletu do Tokio tym, którzy nie brali wcześniej udziału w PŚ. Będą mogli się zakwalifikować z rankingu. Jeśli ktoś był kontuzjowany i nie zdążył wystartować, teraz będzie miał okazję powalczyć o olimpiadę. Tak mamy np. z Jarkiem Świderskim, który był kontuzjowany, a teraz jeśli dojdzie do siebie będzie mógł zawalczyć w 2021 roku. Jest jeszcze dużo miejsc do obsadzenia. Gdzieś w listopadzie po mistrzostwach Polski i różnych sprawdzianach powstanie grupa, która będzie walczyć o igrzyska i to wcale nie musi być ta sama grupa olimpijska, która jest teraz. Na kogo z grona swoich podopiecznych najbardziej pan liczy w kontekście awansu na igrzyska? - Ania Maliszewska ma duże szanse na awans, drugą dziewczyną jest bardzo obiecująca Natalia Dominiak. Wśród chłopaków mamy trzech-czterech zawodników, którzy mogą walczyć jeszcze o to jedno miejsce, bo Gutkowski już jedno zajął, a z każdego kraju na igrzyskach może startować po dwójce reprezentantów. Na razie są tylko ze trzy kraje, które mają zakwalifikowane dwójki, reszta ma pojedyncze awanse, więc walka będzie ostra. Jeśli dany kraj zdobędzie więcej niż dwie kwalifikacje, które są imienne, to wtedy o wyborze tej dwójki, która pojedzie do Japonii decyduje krajowa federacja. Jak wygląda pana życie w dobie koronawirusa? - Jak nie jestem na zgrupowaniu, to przyjeżdżam do związku. Mam więcej czasu na załatwianie spraw papierkowych. Jest nas mało. Pracujemy zdalnie, ale zawsze ktoś jest obecny w biurze. My jeszcze na długo przed epidemią sporo pracowaliśmy zdalnie. Już kilkanaście lat temu mieliśmy wykupione różne licencje elektroniczne, wszystkie sprawy staraliśmy się załatwiać poprzez e-maile. Jesteśmy takim związkiem, który ludzie rzadko odwiedzają, bo nie mają takiej potrzeby. Rozmawiał: Cezary Osmycki