To były czasy, kiedy do mistrzostw Polski w kajakarstwie klasycznym, teraz nazywanym sprintem kajakowym, trzeba było się kwalifikować poprzez mistrzostwa strefowe. Przez nie jak burza przechodził właśnie Andrzej Zaucha. W latach 1963-1965 Zaucha, który startował w barwach Kolejowego Klubu Wodnego-29 (KKW-29) był mistrzem Polski młodzików i juniorów. Dominował w konkurencji K-1, ale też świetnie sobie radził w K-2 i K4. W kajaku świetne radził sobie nie tylko na płaskiej owdzie, ale w rwących nurtach rzek. Był przecież mistrzem Polski w konkurencji zjazdowej w kajakarstwie górskim, a także brązowym medalistą MP w kombinacji górskiej w tej odmianie kajakarstwa. Historyczny sukces Klaudii Zwolińskiej. Powtórz to za rok na IO w Paryżu! Wróżono mu wielką sportową karierę Początki Zauchy w kajakarstwie doskonale pamiętał znakomity trener Ryszard Jękot, który zmarł w 2022 roku. Jeszcze przed jego śmiercią zamieniłem z nim kilka zdań na temat sportowca i muzyka. - Do klubu trafił do nas jeszcze jako dzieciak, a ja byłem wtedy młodziutkim trenerem. Po roku treningów został mistrzem Polski w K-1. Dobrałem do niego równolatka i po niecałym roku treningu obaj zostali też mistrzami Polski w K-2 - mówił szkoleniowiec z Człuchowa. Kiedy wydawało się, że Polsce trafił się prawdziwy brylant w kajakarstwie, Zaucha przyszedł do Jękota i poinformował go tym, że razem z kolegami założyli zespół muzyczny "The Mustangs". Tak zaczął powoli odchodzić od sportu, choć trener tłukł mu do głowy, że w sporcie może zdziałać naprawdę wiele. Był na tyle dobrym kajakarzem, że w różnych publikacjach można znaleźć informację o tym, że Zaucha był brany pod uwagę przy wyjeździe na igrzyska. Tyle że w 1964 r., kiedy błyszczał w gronie juniorów, miał on zaledwie 15 lat. Być może wzięło się to stąd, że sam w jednym z wywiadów powiedział: - Miałem szansę być uczestnikiem igrzysk jako sportowiec. Od 13. roku pływałem na kajaku. Muzyka przeważyła. Odszedłem od sportu.Najprawdopodobniej chodziło mu o to, że gdyby nie wybrał muzyki, to wówczas miałby szansę powalczyć o wyjazd na igrzyska. - Trenerowi raz w życiu może się trafić taki zawodnik, jakim był Zaucha. To jest wielkie szczęście trafić na taki typ człowieka. Jak na 13-14 lat, był on bardzo silny w rękach. Miał mocno rozbudowaną górę, co w takim wieku rzadko się zdarza - dodawał. Zaucha miał jednak kompleksy. Głównie chodziło o jego wzrost, bo centymetrów nie miał rzeczywiście zbyt wiele. Zazwyczaj chodził zatem w butach na grubej podeszwie. To jednak nie przeszkadzało kobietom, które za nim szalały. Pewnie dlatego, że miał doskonałe poczucie humoru, ale imponował też mięśniami. Stąd właśnie jego ksywka "Biceps". Pojechał na igrzyska Zaucha wprawdzie rozstał się ze sportem, ale na igrzyska i tak pojechał. Tylko w innej roli. Razem z zespołem Anawa. - To było dla mnie wielkie wydarzenie. Byłem na igrzyskach w Monachium z zespołem Anawa, jako uczestnik reprezentacji kulturalnej z naszego kraju - opowiadał Zaucha w jednym z wywiadów. Polski zespół brał wówczas udział w występach z okazji Dni Polskich w czasie igrzysk olimpijskich w Monachium. "W ramach imprez towarzyszących igrzyskom olimpijskim w Monachium zespół Anawa koncertował w RFN, a zaprezentował się tam tak dobrze, że przedłużono mu kontrakt o kilka dni. To wręcz nieprawdopodobne, ale nieznanej grupy z Polski każdego wieczoru słuchało ponad dwa i pół tysiąca widzów" - czytamy w książce Sławomira Kopera "Zbrodnie namiętności" w rozdziale "Tajemnica śmierci Andrzeja Zauchy". Słuchali go wszyscy. Został zamordowany na krakowskiej ulicy Kariera muzyczna Zauchy to były wzloty i upadki. Raz odnosił sukces, a raz grywał po barach w Austrii. To był jednak niesamowity artysta, bo potrafił grać ze słuchu. I to na wielu instrumentach. Do tego fantastycznie śpiewał. W swojej muzycznej karierze wylansował wiele hitów. Śpiewał piosenkę do czołówki programu edukacyjnego "Przybysze z Matplanety", ale też do bajki "Gumisie". Zaucha miał 42 lata, kiedy zginął od strzałów na krakowskiej ulicy. To morderstwo, do jakiego doszło 10 października 1991 roku, wstrząsnęło całą Polską. Sprawcą był mąż Zuzanny Leśniak, z którą artysta miał romans. Akurat razem wychodzili po udanym spektaklu "Pan Twardowski" w Teatrze Stu. Yves Goulais, francuski reżyser, nie miał oporów, by oddać dziewięć strzałów. Najpierw dosięgły one jego żonę, która próbowała zasłonić Zauchę. Potem kilka nich trafiło piosenkarza. Zaucha zmarł na miejscu, a Leśniak w szpitalu. Goulais został skazany na karę 15 lat pozbawienia wolności, ale wyszedł przed czasem. Dwa lata wcześniej, po chorobie, zmarła żona Zauchy. Niewielu polskich sportowców tego dokonało. 35-latek przed wielką szansą