Krzysztof Bienkiewicz, Interia: W jednym z wywiadów powiedział pan, że sport to odskocznia do lepszego świata. W jaki sposób sport przenosi pana do lepszej rzeczywistości? Aleksander Kwaśniewski: Sport jest w ogóle pomocny w życiu. Jeżeli człowiek uprawia sport od dziecka, i nie mówię na poziomie profesjonalnym, tylko nawet amatorskim, to dzięki temu następuje wdrożenie do wysiłku, zdrowej konkurencji, respektowania zasad. Obojętnie czy gra się w tenisa czy w siatkówkę, zawsze obowiązują pewne reguły. To stanowi uzupełnienie edukacji podstawowej i jest bardzo cenne. Sport jest również bardzo dobrą odskocznią psychiczną. Zainteresowania sportowe pozwalają zapomnieć o problemach codziennych, zawodowych czy rodzinnych. A doświadczanie sportu zawodowego na wysokim poziomie jest bliskie doświadczaniu dzieła sztuki. To jest coś pięknego. Mam to szczęście, że trochę takich wydarzeń sportowych na poziomie dzieła sztuki widziałem. Dla mnie gra Barcelony za czasów Guardioli, w składzie z Messim, Iniestą i Xavim, można było oprawiać w ramki i wieszać na ścianie. To były mecze doskonałe. A era "Galacticos" w Realu Madryt? Poziom gry tamtej drużyny również wydawał się momentami wręcz nadprzyrodzony. Zgadzam się, ale ja do Barcelony mam więcej sentymentu, gdyż dla mnie Real zawsze był drużyną uprzywilejowaną, a to mi trochę przeszkadzało. Real zawsze był tym głównym klubem hiszpańskim, dofinansowywanym, wspomaganym w transferach, ale oczywiście doceniam ich klasę. Mało tego, uważam, że może oprócz Bayernu Monachium, to jest najlepiej zarządzany klub w historii europejskiej piłki. Ale wracając do samego sportu, to jest odskocznia psychiczna i pomimo tego, że wiele dyscyplin się skomercjalizowało lub stało się mniej czytelne, w wielu z nich następuje również powrót do pewnych zasad, do reguł, które jesteśmy w stanie zrozumieć, które trwają i są szanowane. Poza tym sport jest odskocznią również w formie uprawiania aktywności fizycznej. Uważam, że nawet amatorskie zajmowanie się sportem jest niezwykle ważne. Pamiętam, że kiedy prowadziłem wykłady na Uniwersytecie Georgetown w Waszyngtonie w dziedzinie przywództwa, jednym z tematów, które wykładałem, był sposób odpoczywania. W sporcie odpoczynek jest równie ważny, jak trening. To prawda, choć w sporcie chodzi o trochę inny rodzaj odpoczynku. Ja zaś moim słuchaczom, którzy zajmowali się polityką, zwracałem uwagę na to, że sport jest bardzo ważny w odpoczynku, ale że nie każda dyscyplina sportu równie dobrze odpręża. Na przykład uważam, że jogging, który generalnie jest zdrowy i bardzo dobrze jest biegać, jako aktywność fizyczna charakteryzuje się tym, że kiedy po kilku minutach oddech się już ureguluje, a ciało przyzwyczai do podjętego wysiłku, to film w głowie zaczyna się ponownie kręcić. Myślimy o tym co nas czeka jutro, jak rozwiązać jakiś problem. Pływanie jest jeszcze gorsze, bo w pewnym momencie człowiek wręcz musi sobie narzucić jakieś myślenie, a zazwyczaj jest to myślenie o pracy. A rower? Rower tak nie działa, a szosowy to już szczególnie. Rower jest porównywalny do nart. W obydwu przypadkach odprężenie jest pełne, ponieważ musi następować koncentracja na tym, co się dzieje przede mną, uważność na innych użytkowników trasy. Podobnie jest w tenisie. Masz przed sobą przeciwnika, musisz być stale czujny, obserwować piłkę, a momenty dekoncentracji są szybko widoczne. W tenisie zaczynasz przegrywać, na nartach leżysz na śniegu, a na rowerze gdzieś w rowie. Jeżeli się zdekoncentrowałeś, to takie są skutki. I mówiąc o odpoczynku przez sport chodzi o to, żeby na jakiś czas całkowicie przestać myśleć o tym, co się dzieje w codzienności. To pozwala odświeżyć głowę i sport odgrywa w tym procesie kolosalną rolę. Czy podobnie to działa w przypadku sportów zespołowych? One są trudniejsze, nawet w sensie organizacji. Musisz mieć zespół, trzeba zorganizować ludzi. Tenis jest łatwy pod tym kątem, bo wystarczy gra singlowa, więc jednego kolegę można namówić. Rower jest bardzo dobry, gdyż można jeździć samemu. Narty również, więc w kontekście odprężenia najłatwiejsze są sporty indywidualne, nie wymagające organizacji drużyny, no i takie, które wymuszają skupienie się na tym, co się w danym momencie dzieje. W jakimś stopniu nawet siłownia jest w tym sensie dobra. Kiedy się ćwiczy, zwykle przechodzi się przez pewien schemat ćwiczeń, zmieniają się urządzenia, trzeba się skupić na powtórzeniach. Ogólnie każdy sport jest dobry, ale w kontekście relaksu dla umysłu gorsze są te, które powodują monotonię i w pewnym momencie następuje powrót do wszystkich natrętnych myśli, które mamy w głowie. Aleksander Kwaśniewski: Ruch olimpijski jest w wielkim kłopocie Za kilka miesięcy rozpoczną się letnie igrzyska olimpijskie w Paryżu. Przed igrzyskami w Tokio powiedział pan, że jeśli zawody w Japonii nie odbędą się w pierwotnym terminie, to może być początek procesu końca igrzysk olimpijskich. Ostatecznie igrzyska w Tokio zostały przesunięte o rok, czy ma pan więc wrażenie, że proces początku końca igrzysk się rozpoczął, a jeśli tak, to jak to się objawia? Ja uważam, że ruch olimpijski jest w wielkim kłopocie, żeby nie powiedzieć kryzysie. Najbardziej dotyka to igrzysk zimowych. Obecnie okazuje się, że zmiany klimatyczne bardzo ograniczają liczbę miejsc, gdzie można takie zawody przeprowadzać, a także powodują trudności w przygotowaniu sportowców. Przy obecnie zachodzących zmianach w pogodzie nie bardzo wiadomo, na jaki lodowiec jeździć, żeby móc trenować. Kolejna kwestia jest taka, że igrzyska, które są oparte na produkcji sztucznego śniegu, są bardzo kosztowne. Mało które państwo jest w stanie sobie z tym poradzić, więc to również jest obiektywnie wielkim zagrożeniem. Poza tym w sportach zimowych mamy kilka dyscyplin, z tego jedna jest bardzo popularna w Polsce, które są coraz mniej uniwersalne. Zaś jednym z fundamentów ruchu olimpijskiego jest to, żeby sport miał charakter uniwersalny i był uprawiany na wszystkich kontynentach. W przypadku sportów zimowych to jest coraz trudniejsze i dodatkowo mamy zmniejszającą się liczbę krajów, które angażują się w niektóre dyscypliny. Na przykład jakie? Saneczkarstwo jest takim przykładem. Koszty uprawiania tej dyscypliny są ogromne, a krajów uprawiających saneczkarstwo jest co najwyżej dziesięć. Idąc dalej, Polacy kochają skoki narciarskie, ale bądźmy szczerzy, dzisiaj skoki są uprawiane może w dwunastu krajach, a oglądane w czterech. Publiczność skoków narciarskich jest w Niemczech, Austrii, Polsce i w Słowenii. Już nawet Norwegia, która do tej pory była pewniakiem co do tego, że ludzie przyjdą oglądać skoki narciarskie, wyłamuje się z tej reguły. Tak więc igrzyska zimowe mają wielki problem. Będzie coraz trudniej znajdować chętnych do organizacji, więc może się stać tak, że będziemy je organizować w krajach, które są dalekie od wzorców demokracji, gdyż te państwa mogą dowolnie kierować strumienie dużych środków finansowych. Chiny to robiły, Kazachstan się starał. Rosja zorganizowała igrzyska zimowe. I to jest właśnie efekt tego kłopotu, żeby nie powiedzieć kryzysu, w jakim są już igrzyska zimowe. Jeśli chodzi o igrzyska letnie sytuacja może nie jest aż tak dramatyczna, ale podobna, ponieważ koszty organizacji tych imprez są coraz większe. Zapewnienie bezpieczeństwa zarówno sportowcom, jak i publiczności, będzie dramatycznie obciążało budżety. Zobaczymy, jak Francuzi dadzą sobie z tym radę. Ja mogę tylko powiedzieć, że jeżeli oni to zrobią bezpiecznie od początku do końca, to trzeba będzie im pogratulować, bo podejrzewam, że w przypadku igrzysk w Paryżu lista potencjalnych zagrożeń jest największa w historii. Z uwagi na fakt, że są organizowane w kraju ostatnio regularnie targanym niepokojami społecznymi? Ze względu na miejsce organizacji imprezy, ale również na obecnie niespokojny czas, który panuje na świecie. Następnym problem jest to, że część dyscyplin wyraźnie traci na popularności. Szczerze mówiąc, ja sobie nie wyobrażam przyszłości ruchu olimpijskiego związanego z e-sportami czy tego typu aktywnością. Może jestem starej daty, ale dla mnie jednak ważniejszy jest bardziej tradycyjny wymiar sportu. No ale jak dziś patrzymy na to, jaką popularność mają te dyscypliny, które były na igrzyskach od początku, jak zapasy, szermierka czy boks amatorski, to widać, że tu jest kłopot. Lekkoatletyka również musi przeżyć jakąś rewolucję związaną z prezentacją zawodów. Takie linearne pokazywanie zmagań lekkoatletycznych staje się trudne do zaakceptowania. Tych problemów jest bardzo dużo, finanse, komercjalizacja, polityka. To są poważne zagrożenia, które dotyczą ruchu olimpijskiego. A wracając do Tokio to igrzyska zostały przesunięte, ale trzeba jednak docenić, że Japończycy podołali zadaniu, pomimo, że to były chyba najsmutniejsze igrzyska w historii. Bez publiczności, na pustych stadionach. Według danych rządu Japonii, strata wynikająca z braku sprzedaży biletów wyniosła 800 mln dolarów. Ale Japończycy kochają sport i to unieśli. Mówiąc szczerze, gdyby te igrzyska wtedy nie odbyły się w ogóle, to boję się, że byłby to początek odchodzenia od igrzysk w rozumieniu dotychczasowym. Można sobie wyobrazić w przyszłości, i pewnie wcześniej czy później do tego dojdzie, że będziemy mieli dwa tygodnie w kalendarzu, które będą się nazywały igrzyska olimpijskie, natomiast zawody będą się odbywały w wielu krajach. Tam gdzie są areny, publiczność, zainteresowanie. Na ekranie zaś będzie to wyglądało jak igrzyska olimpijskie, bo przecież nie będzie pan wiedział, czy transmisja jest nadawana z Paryża, Tokio, Baku czy z Warszawy. "Jeżeli chcesz przeżyć igrzyska, to koniecznie trzeba jechać" Pan był na niejednej olimpiadzie. Jak bardzo to, co widać na ekranie, różni się od rzeczywistości? Uczestniczyłem w igrzyskach zarówno zimowych, jak i letnich. Gdyby je wszystkie policzyć to sporo tego było i zawsze jak wracałem przyjaciele pytali mnie, czy warto jechać na igrzyska olimpijskie jako widz. A ja stale odpowiadałem: "Słuchaj, jeżeli chcesz przeżyć igrzyska, to koniecznie trzeba jechać. Ale jeżeli chcesz obejrzeć igrzyska, to niech cię Pan Bóg broni. Siedź przed telewizorem lub Internetem, będziesz widział wszystko, będziesz o wszystkim poinformowany. Nie stracisz czasu w autobusach na dojazdach na zawody". Udział w których igrzyskach wspomina pan najlepiej? W Sydney w 2000 roku. Dla mnie to jest wręcz wzór, jak powinny wyglądać igrzyska olimpijskie. Były organizowane przez kraj, który kocha sport, ma go wręcz w genach. Australia to zamożny kraj, wszystko świetnie zorganizowali, Sydney to piękne miasto. Na tych wszystkich bulwarach spotykał się tłum ludzi z całego świata. Panowała fantastyczna, przyjazna atmosfera. Mało tego, było bezpiecznie, więc sportowcy byli wtedy między nami, widziało się ich przechodzących sobie w dresach. Mówiąc może trochę przesadnie igrzyska olimpijskie to rodzinne spotkanie setek tysięcy ludzi z całego świata i to się odczuwa, nawet bardziej, niż oglądanie zawodów. Jak jest się na miejscu, to obejrzenie dwóch zawodów w ciągu dnia jest dużym wyczynem. Jedzie się w jedno miejsce, gdzie obejrzy się jedną dyscyplinę, po czym godzinę spędza się w transporcie, żeby dojechać na inne miejsce, w którym ogląda się kolejne zawody i to jest wszystko. A później jest fiesta z ludźmi z różnych zakątków świata i to jest piękne. Utracimy więc tą atmosferę igrzysk, jeżeli to rozparcelujemy na kilkanaście miejsc, ale zdaje się, że innego wyjścia nie będzie. Czy podjąłby się pan prognoz, ile medali możemy zdobyć na igrzyskach w Paryżu? Odpowiem następująco. Chętnie podpowiem to ministrowi Nitrasowi, ale ja uważam, że w Ministerstwie Sportu powinien być jeden człowiek, który zna się technologicznie na przygotowaniach sportowych. On powinien pełnić funkcję wiceministra. U mnie to był już niestety nieżyjący Stefan Paszczyk, który był świetnym specjalistą od wyszkolenia. Był szefem wyszkolenia w związku lekkoatletycznym, później w Legii, także w Meksyku. On wiedział, jak tę potrawę gotować. Dlaczego taka osoba jest ważna? Ponieważ ona jest w stanie pokazać nam te wszystkie plusy i minusy, siły oraz słabości i Stefan Paszczyk na pytanie ile medali możemy zdobyć na olimpiadzie, zawsze bardzo twardo unikał odpowiedzi. To wynikało z jego świadomości tego, że o tym decyduje czynnik szczęścia, dyspozycji dnia, poziomu konkurencji, a to wszystko jest trudne do przewidzenia. Natomiast Stefan zawsze miał listę tzw. szans medalowych. One jak się spełniały na poziomie połowy medali zdobytych z tej listy, to był wielki sukces. Jak na poziomie jednej trzeciej, to dobrze, a jak poniżej, to oczywiście gorzej. Ja z nim o tych szansach medalowych wielokrotnie rozmawiałem i teraz też panu wolałbym odpowiedzieć mówiąc o szansach medalowych, niż o zdobytych medalach. Jakie więc widziałby pan szanse medalowe Polaków na tegorocznych igrzyskach? Jeszcze cztery lata temu można było powiedzieć, że Anita Włodarczyk i któryś z młociarzy, szczególnie Paweł Fajdek, są kandydatami prawie nie do wyjęcia. Dzisiaj już nie, ale niewątpliwie ich trójka, powiedzmy Fajdek, Nowicki, Włodarczyk to są trzy szanse medalowe. Natalia Kaczmarek i sztafeta 4 x 400 kobiet, to są dwie następne. I właściwie na tym należałoby zakończyć wyliczanie mocnych szans medalowych. Bo z całym szacunkiem, Ewa Swoboda jeżeli wejdzie do finału olimpijskiego, to będzie jej wielki sukces. Podobnie nasze płotkarki na 110 metrów. Finał będzie sukcesem, ale szansy medalowej to ja raczej nie widzę. Mieliśmy grupę biegaczy na 800 metrów, ale obecnie to też raczej bardziej blisko finału, niż szansa medalowa. Iga Świątek, Hubert Hurkacz i mikst w tenisie to są trzy kolejne szanse medalowe, które mogą się spełnić, ale nie muszą. Siatkarze mężczyzn, kolejna szansa, to już mamy dziewięć. W kolarstwie Katarzyna Niewiadoma, to byłaby dziesiąta szansa medalowa. A przypominam, to są szanse medalowe, z których jak spełni się połowa, to będzie sukces, a ja ledwo doszedłem do dziesiątki. Gdybyśmy obydwaj zaczęli wymieniać więcej nazwisk, to wspólnie pewnie wymyślilibyśmy około 20 szans medalowych, ale ponownie, patrząc realnie, gdyby połowa z tego się spełniła, czyli mielibyśmy 10 medali, to byłby bardzo dobry wynik. Podsumowując, te igrzyska będą trudne, tu nie ma żadnej wątpliwości. Trudniejsze, niż poprzednie w Tokio. Jeszcze tylko jedna krótka prognoza sportowa, tym razem dotycząca piłkarzy. Wyjdziemy z grupy na mistrzostwach Europy? Patrząc na to jak dziś grają, to nie. Patrząc na to, że trener Probierz jednak zaczął coś budować, to można mieć nadzieję, że powalczą. Jeżeli wyjdzie im pierwszy mecz, a gramy z Holendrami, jeżeli będzie skompletowany skład bez ubytków ze względu na kontuzje, a piłkarze zagrają bez presji, dlatego że nikt nie będzie oczekiwał sukcesu, to może coś się uda. Czasy, w których Jerzy Engel mówił, że jedziemy na turniej po złoty medal, to jest historia i tym razem nikt tego nie powie. Ale myślę, że jeżeli Probierz stworzy rzeczywiście zespół, a wydaje mi się, że są już przesłanki na stworzenie drużyny, to mogą powalczyć. Niech wyjdą z meczu z Holandią z dobrym wynikiem, czyli remisem albo niespodziewanym zwycięstwem i wtedy jesteśmy w zupełnie innej sytuacji. W kontekście Euro 2024 coś chciałbym panu powiedzieć. Kiedy patrzę na cztery drużyny w naszej grupie, Polska, Holandia, Francja i Austria, no to dzisiaj w tym gronie my niewątpliwie jesteśmy najsłabsi. To się może zmienić, nie drastycznie, jednak nieco poprawić. Natomiast uważam, że kandydatem na czarnego konia tych mistrzostw są Austriacy. Całego turnieju, a nie tylko naszej grupy? Tak. Moim zdaniem oni w tej chwili są na fali wznoszącej. Wygrali między innymi 6-1 z Turkami i generalnie jak patrzę na ich zawodników, którzy grają w różnych ligach, to może być drużyna, która dojdzie i do półfinału. Nie mówię, że jest to kandydat na mistrza Europy. Takich drużyn jest kilka, czyli Francuzi, Anglicy, Włosi, może Niemcy, bo turniej odbywa się w końcu u nich. Natomiast Austriacy mogą być niespodzianką. Dlatego jak ktoś sądzi, że z Holendrami nam nie pójdzie, z Francuzami na pewno nie damy rady, ale z Austriakami jest szansa, to może się pomylić Obecnie panuje taki system, że teoretycznie wręcz ciężko jest się nie zakwalifikować. Czy to w eliminacjach, choć mieliśmy tam ogromne problemy, czy na turnieju, ponieważ nawet przy jednym punkcie zdobytym właśnie w meczu z Austrią, jak to przewiduje wiele osób, przy odpowiednim ułożeniu się wyników w pozostałych spotkaniach wciąż moglibyśmy wyjść z grupy nawet z trzeciego miejsca. Ja uważam, że kluczowym meczem będzie Holandia. To spotkanie ustawi nas psychicznie na całą fazę grupową. Jeżeli wyjdziemy na nich bez obaw, to możemy z nimi powalczyć. A Holendrzy to jest drużyna, z którą możemy powalczyć, dlatego że między ich i naszymi zawodnikami nie ma aż tak dużej różnicy technicznej. Nam najgorzej gra się z drużynami, które są indywidualnie bardzo dobre technicznie. Hiszpanie, Francuzi, w przypadku takich przeciwników w pojedynkach jeden na jeden wielkich szans nie mamy. Ale z Holendrami, przy twardym futbolu, jak im się postawimy, jak zagramy tak, jak ostatnio Piotrowski, który jest odkryciem niedawnych spotkań, który nogi nie odstawia i walczy, to możemy wyjść z remisem albo w ostatnich minutach strzelić zwycięskiego gola i wtedy jesteśmy w zupełnie innej sytuacji. Polityka jako "sport kontaktowy" Amerykański kongresmen Steve Chabot powiedział kiedyś, że polityka to sport kontaktowy. Idąc po linii tego porównania i zestawiając światy sportu oraz polityki, jaki sukces byłby pana największym politycznym trofeum, a kiedy czuł się pan najbardziej sfaulowany? Ja jestem daleki od stwierdzenia, że sport i polityka to są bliskie sobie dziedziny. Zacznę od tego, że jednak w sporcie, nawet takim jak amerykański wrestling, czyli aktywności, która wydawałaby się bez zasad, jednak jakieś zasady obowiązują. W polityce niestety jest z tym kłopot. Zasady zazwyczaj albo nie obowiązują, albo są łamane. Sport ma też to do siebie, że ma określone ramy czasowe. Mecz piłkarski trwa 90 minut. Runda bokserska 3 minuty. A w polityce ten czas jest trudny do określenia. Są przecież kadencje. Tak, ale wiele decyzji oraz wynikające z nich skutki, są bardzo płynne w czasie. Jest bardzo dużo różnic pomiędzy tymi światami i tego bym raczej nie porównywał. Natomiast gdyby w kategoriach sportowych mówić o sukcesie i próbować wymienić to, co mi się udało, no to są trzy rzeczy, z których jestem dumny do dzisiaj, czyli uchwalenie Konstytucji z 1997 roku, wejście do NATO oraz Unii Europejskiej. W swojej książce napisałem, że to 3,5 kamienia milowego mojej prezydentury. Ludzi zazwyczaj interesuje czym jest ta jakby niedokończona połówka, no i nią jest Ukraina. Wydawało się już parę razy, że jesteśmy na prostej, że to już pójdzie, ale czy to wewnętrzne zawirowania w kraju, czy teraz agresja rosyjska powodują, że jesteśmy daleko od tego, co sobie stawiamy jako cel. A faule? Mój Boże, gdyby człowiek pamiętał wszystkie faule, to by nie mógł uprawiać polityki. Ja zawsze to mówiłem moim kolegom, że polityk musi mieć dobrą pamięć, ale nie być pamiętliwy. Niestety w Polsce mamy polityków, którzy mają słabą pamięć, ale za to są bardzo pamiętliwi. A dlaczego nie warto być pamiętliwym? Właśnie dlatego, żeby nie pamiętać tych wszystkich fauli, brudnych gier, pretensji. To też jest różnica między sportem a polityką, że w sporcie nawet ten, z którym przegrałeś, pozostaje wciąż tylko sportowym konkurentem. On nigdy nie staje się twoim wrogiem i nigdy nie powinien się nim stawać. Natomiast w polityce droga do wrogości jest znacznie krótsza. Istnieje więc pewna granica, po przekroczeniu której walka polityczna zmienia się w osobistą wrogość? Jest powszechnie znanym faktem, że Donald Tusk i Jarosław Kaczyński długo mówili do siebie po imieniu, ale od pewnego momentu możliwe już było tylko per pan. W rywalizacji politycznej na początku jest narracja, którą narzuca się konkurencji. Polityka polega na tym, że różnimy się, pokazujemy te różnice, eksploatujemy je w kampaniach. Niemniej nierzadko później w sposób zupełnie nieoczekiwany to się zamienia w rodzaj nieukrywanej wrogości. Tak nie powinno być. Uważam, że to jest błąd. Tego politycy powinni unikać, ale szczególnie w tych ostatnich dekadach, kiedy zaczęła dominować w polityce zasada polaryzacji, kiedy zaczęło się stawianie barier, pokazywanie tu są nasi, a tam ci źli i my z nimi walczymy, to zjawisko się nasila. Wróg jest wręcz pożądany. Ta wrogość jest zarówno dewastująca, jak i trudna do zniwelowania. No bo jak się powiedziało o konkurencie politycznym, że jest agentem, draniem i tak dalej, to później nie jest łatwo tak po ludzku przyjść, klepnąć po plecach i powiedzieć: "Ej, wiesz. Ja tylko żartowałem". A pan z kim jest "na ty" w polityce? Akurat z Jarosławem Kaczyńskim na ty nie jestem, ale z Lechem Kaczyńskim byłem. Z Donaldem Tuskiem mówimy sobie po imieniu, ale ja jestem trochę politykiem starej daty. Ja nigdy nie eksploatowałem podziałów. Byłem raczej od ich zasypywania i dlatego potrafię się kontaktować z wieloma ludźmi, choć nie ze wszystkimi sprawia mi to taką samą przyjemność. Cechą charakterystyczną pańskich komentarzy na temat obecnej rzeczywistości politycznej zarówno w Polsce, jak i na świecie, jest umiar. Jak zachować umiar w świecie, który jak sam pan powiedział, jest coraz bardziej podzielony? Uważam, że jak ocenia się politykę, to za bardzo zwraca się uwagę na czynnik ideologiczny. Ten jest lewicowiec, tamten prawicowiec. Oczywiście, to nie jest bez znaczenia, ale po pierwsze poglądy się zmieniają, a po drugie ja bym zwrócił uwagę na psychologiczną różnicę. Ludzi w polityce dzielę na część umiarkowaną i ekstremistyczną. Ekstremiści zresztą często zaskakują, ponieważ nierzadko znajdzie pan ekstremistę prawicowego, który po iluś latach stanie po stronie ekstremy lewicowej i odwrotnie. Co samo w sobie jest również ekstremalne. Tak, ale tam właśnie działa psychologia, potrzeba bycia na krawędzi. Ja zaś z natury należę do ludzi umiarkowanych. A co znaczy umiarkowanie? No właśnie to, że nie wpada się w postawy ekstremalne, że jest się gotowym do dialogu, przyjęcia argumentów innych osób. Moim zdaniem umiar jest potrzebny, tak samo jak potrzebny jest kompromis. Myśmy zaczęli odrzucać kompromis, bo on się kojarzy z kompromisem zgniłym albo słabością. Otóż nieprawda. Kompromis nie jest oznaką słabości. Kompromis bardzo często jest właśnie oznaką mądrości. On oznacza, że potrafimy dyskutować i się porozumieć. A my musimy na tym świecie, gdzie nas już jest 8 miliardów, a będzie jeszcze więcej, porozumieć i ograniczać. Musimy się posunąć, musimy znaleźć kontakt z drugą osobą i dać jej też miejsce. Jeżeli każdy będzie uznawał, że to miejsce tylko mi się należy, to zakończy się zupełną katastrofą. Umiar jest bardzo pożądaną cechą. Tak samo kompromis jest istotną, pozytywną wartością. Tu jednak zaznaczę, że trzeba odróżnić kompromis od konformizmu, na zasadzie "dla świętego spokoju odpuszczę". Co, oprócz umiaru, jest ważne, aby móc osiągać kompromis? Trzeba być otwartym, słuchać innych ludzi. Mieć własne zdanie, ale przekonywać się na argumenty, spokojnie, nie agresywnie. W momentach, kiedy z czymś się zupełnie nie zgadzam, nie próbować reagować natychmiast, ale przez chwilę to przemyśleć. Spróbować znaleźć u tej osoby jakieś racjonalne jądro jej sposobu myślenia. Jeżeli je znajdziemy, to wtedy łatwiej nam rozmawiać z tym człowiekiem, mówiąc "słuchaj, ja po części cię rozumiem, ale w tej sprawie się mylisz". Umiar wymaga wysiłku i jest bardzo pożądany, ale obawiam się, że w komplikacji obecnego świata przyjmowanie takiej postawy może być coraz trudniejsze. Bo tak naprawdę co jest problemem współczesności? Ludzie mówią, że zmiany, ponieważ teraz wszystko się zmienia. Zmiana jest cechą rozwoju cywilizacji od samego początku. I jak mówią, jedyną stałą rzeczą w życiu. To jest prawda. Jednakże problemem, który mamy dzisiaj, jest tempo zmian. Nigdy nie byliśmy konfrontowani z nowymi zjawiskami tak szybko. Jeszcze 10 lat temu mówiono o sztucznej inteligencji jako o teoretycznym projekcie, który może kiedyś będzie. Dzisiaj to już jest na stole. Obecnie w edukacji trzeba rezygnować z zadawania dzieciom zadań domowych i słusznie. A dlaczego nie ma sensu, żeby dzieci robiły zadania domowe np. z języka polskiego? Jeżeli to wszystko ma być napisane przez sztuczną inteligencję a tak się już dzieje, to żaden nauczyciel nie jest w stanie tego sprawdzić. Więc ten świat się zmienia bardzo szybko i zaadaptowanie do tych zmian jest trudne, ale konieczne. I tutaj zachowanie wewnętrznej integralności umiaru wydaje mi się sensowne, ale nie jest łatwe.