Do całej sytuacji ze spokojem podchodzi właściciel Patriots Robert Kraft, który jest przyjacielem prezydenta elekta Donalda Trumpa. "Ameryka to wolny kraj i każdy może robić co uzna za stosowne. Wizyta w Białym Domu to przywilej, a nie obowiązek. Ciekawe jest to, że w ostatnich 16 latach pięć razy wygraliśmy Super Bowl i zawsze część zawodników nie korzystała z takiego zaproszenia, a dopiero teraz przyciąga to uwagę mediów" - podkreślił. W 2015 roku w Białym Domu nie pojawił się największy gwiazdor Patriots - Tom Brady. Słynny rozgrywający zasłaniał się jednak względami rodzinnymi, a teraz jego koledzy nie ukrywają, że chodzi o politykę. "Po prostu nie czułbym się tam akceptowany. Nie popieram człowieka, który jest prezydentem. Ma on tyle uprzedzeń, że nie wyobrażam sobie, abym mógł go odwiedzić" - powiedział Devin McCourty w wywiadzie dla magazynu "Time". Równie stanowczych było pięciu innych graczy. Niewykluczone, że kolejni pójdą w ich ślady. Nie brak głosów, że formalna procedura wizyt w Białym Domu powinna ulec zmianie. Zamiast zapraszać całe drużyny, Biały Dom mógłby zwracać się do klubów, aby wyznaczyły dowolną liczbę zawodników, którzy dostąpią tego zaszczytu. Wówczas zniknęliby buntownicy, bo nie da się odrzucić zaproszenia, którego się nie dostało.