W grudniu ubiegłego roku została mamą, a pod koniec stycznia odwiedziła już siłownię. Do formy sprzed ciąży zaczęła wracać w szybkim tempie, sama nawet się nie spodziewała, że tak szybko wejdzie na międzynarodowy poziom. "Zależało mi, żeby na początku ciałem i głową wrócić do takiego przynajmniej krajowego ścigania. W kwietniu, na regatach eliminacyjnych w Wałczu, byłam czwarta. Trudno, żeby mogło być lepiej, skoro dwa miesiące wcześniej zaczęłam trenować po rocznej przerwie. W lipcu na mistrzostwach Polski na jedynce na 500 metrów byłam druga. Organizm tak się rozkręcił, że młodsze dziewczyny mogą mieć problem z panią Nają" - przyznała 28-letnia kajakarka. W marcu z rodziną wyleciała do włoskiej Sabaudii, bowiem woda w jeziorze w Wałczu, gdzie mieszka, po prostu zamarzła. "Zima tak długo trzymała w Polsce, że nie było możliwości schodzenia na wodę i pływania. Gdyby nie te półtora miesiąca spędzone we Włoszech, te kilometry przepłynięte w marcu i kwietniu, to być może nie zdążyłabym się pozbierać" - wyjaśniła. Jak dodała, roczna przerwa od sportu bardzo się jej przydała. "Często się mówi, że okres ciąży to jest taki reset dla organizmu. Tym bardziej dla sportsmenek, które uprawiają tak wymagające dyscypliny jak kajakarstwo. Przede wszystkim głowa też odpoczęła. Skoro Bozia dała ten talent, a mój wiek mi jeszcze na to pozwala, to dlaczego nie miałabym spróbować. Tym bardziej, że mnóstwo ludzie mnie wspiera" - podkreśliła. To wsparcie przyszło z wielu stron. Przede wszystkim ze strony rodziny, która zawsze towarzyszy zawodniczce na zawodach i zgrupowaniach. Zielone światło przyszło ze strony związku, a selekcjoner Tomasz Kryk sam zachęcał swoją podopieczną do powrotu. "W tym pierwszym roku nie wyobrażałam sobie, że zostawię syna ojcu, albo swoim rodzicom. Ta więź była dla mnie bardzo ważna. Mój partner Łukasz Woszczyński był kanadyjkarzem, startował na igrzyskach. On wszystko wie, co to jest BPS, co to są ciężkie przygotowania. Nie potrzebujemy słów, że zrozumiał, że jestem zmęczona. I nie ma problemu, żeby w nocy mnie wyręczył i podał dziecku mleko" - tłumaczyła. Naja w czerwcu wystartowała w mistrzostwach Europy w osadzie K4. W składzie razem z koleżanką z AZS AWF Gorzów Anną Puławską, Dominiką Włodarczyk i Katarzyną Kołodziejczyk zajęły piąte miejsce. Na mistrzostwach świata w portugalskim Montemor czwórka wystąpi w nieco zmienionym ustawieniu - Włodarczyk zastąpiła Helena Wiśniewska, a Naja została szlakową osady. "Na mistrzostwach Europy siedziałam w trzeciej "dziurze". Teraz przyjdzie mi szlakowanie, a w tej roli potrafiłam się realizować. Lubię dyrygować, to miejsce to taka kierowniczka osady" - wyjaśniła dwukrotna brązowa medalistka olimpijska (Londyn 2012, Rio de Janeiro 2016) w dwójce z Beatą Mikołajczyk. Kobieca czwórka na najważniejszych imprezach pływała ze zmiennym szczęściem. Były medale z mistrzostw świata czy Europy, ale na ostatnich igrzyskach osada nie awansowała do finału, co było wynikiem mocno rozczarowującym. Naja liczy na dobry wynik w Portugalii, ale też nie chce dywagować o szansach. "Zebrała się fajna ekipa, choć cały czas się uczymy i poznajemy się. Na treningach prędkości były dobre, ale też czasy nie zawsze odzwierciedlają możliwości. Na wynik w czwórce ma wpływ wiele czynników zewnętrznych. Potrzebna jest chłodna głowa i dużo optymizmu" - podsumowała. MŚ w Montemor rozpoczną się w środę od wyścigów parakajakarzy. Kobiece czwórki na dystansie olimpijskim rozpoczną rywalizację dzień później.