Między 1998 a 2010 rokiem rozegrano dziewięć kontynentalnych czempionatów. Boll triumfował w nich czterokrotnie, w tym w trzech z czterech ostatnich edycji. Jego pasmo zwycięstw przerwał przed dwoma laty Duńczyk Michael Maze. Było to o tyle bolesne dla znakomitego Niemca, bowiem porażkę poniósł przed własną publicznością w Stuttgarcie. Niepowodzenie było nawet podwójne, bo w finale drużynówki też uległ Maze'owi (Niemcy ostatecznie pokonali Skandynawów 3:2). Ale to nie Maze, który dopiero wraca do wielkiego ping-ponga po kłopotach zdrowotnych, będzie najgroźniejszym przeciwnikiem Bolla. Ma nim być Białorusin Władimir Samsonow, trzykrotny mistrz Europy. Na co dzień mieszka z żoną i dziećmi w słonecznej Hiszpanii, a na mecze ligowe i w Champions League lata do Rosji (występuje w Gazpromie Fakieł Orenburg). Ale Boll zapowiada, że tytułu nie odda. Potwierdzeniem jego słów jest brąz w majowych mistrzostwach świata w Rotterdamie, gdzie jako jedyny zagroził Azjatom. A latem, zamiast odpoczywać, wybrał się do Chin i grał z powodzeniem w tamtejszej lidze. Teoretycznie najłatwiej wytypować zwycięzców w drużynówce, w której rywalizacja rozpoczyna się w sobotę. Niemcy triumfowali już cztery razy z rzędu, a Holenderki - trzy. Właśnie w tej konkurencji sporo do powiedzenia powinni mieć Polacy; kobieca ekipa w 2009 roku sięgnęła po srebro, a rok temu wywalczyła brąz. Krążek w tym kolorze zdobyli mężczyźni w 2007 roku. "Brązowy medal wziąłbym w ciemno, bo zdaję sobie sprawę z licznej konkurencji. Na medal stać nawet 12 zespołów, nie tylko Holenderki, ale także Niemki, Hiszpanki, Rumunki, Rosjanki, Węgierki. Wiele z nich, podobnie jak my, w składzie ma po dwie zawodniczki urodzone w Chinach. Nasza liderka Li Qian ostatnio, zresztą już drugi raz, przegrała z Rosjanką Oksaną Fadiejewą, tym razem w austriackim Schwechat na Pro Tourze, ale śpię spokojnie. Widziałem jak ona i pozostałe pingpongistki solidnie pracowały na zgrupowaniach w Chinach i Polsce" - powiedział trener żeńskiej reprezentacji Polski Michał Dziubański na piątkowej konferencji prasowej w Trójmieście. Trudniejsze zadanie czeka Tomasza Krzeszewskiego, prowadzącego męską kadrę. Z kadrą pożegnał się już Lucjan Błaszczyk, z którym zdobył wicemistrzostwo Europy w deblu w 2002 roku, a długo nie było pewne, czy zagrają Bartosz Such, Daniel Górak, Wang Zeng Yi i Jakub Kosowski. Ostatecznie konflikt zawodników ze związkiem został załagodzony, wrócili do ekipy narodowej i... przed nimi spotkania z faworytami: Niemcami i Chorwacją. "Niemcy są poza konkurencją, ale oni podkreślają, że zawsze jesteśmy dla nich bardzo niewygodnym rywalem. Pozostałe 11-12 drużyn o zbliżonym potencjale, a w tym gronie i Polska, walczy o srebrny medal. W grupie mamy nie tylko Bolla i spółkę, ale też Chorwatów, do których - po paru latach przerwy - dołączył Tan Ruiwu. To Chińczyk, który już kiedyś pomógł zdobyć im wicemistrzostwo" - stwierdził Krzeszewski. Po zakończeniu zmagań zespołowych rozpocznie się walka w singlu i deblu. Biało-czerwoni w grze pojedynczej nie zdobywają medali Andrzeja Grubby i Leszka Kucharskiego. Największą nadzieją jest Li Qian, Chinka z prawie dziesięcioletnim stażem w Polsce, która zreweolucjonizowała żeński, biało-czerwony tenis stołowy. W 2006 roku wygrała Pro Tour w Warszawie, później pojechała na wielki finałtego cyklu, raz zwyciężyła i dwukrotnie była druga w TOP 12, zadebiutowała w igrzyskach olimpijskich w Pekinie i poprowadziła drużynę narodową do wicemistrzostwa Europy. To był pierwszy medal kobiet w tej imprezie od... prawie 30 lat. "Mała", bo tak przez trenerów i koleżanki nazywana jest Li, wszystko uczyniła jako pierwsza Polka w historii. Jeśli w Ergo Arenie stanie na podium w singlu (w deblu nie gra), też będzie pierwsza. To będzie najlepszy prezent z okazji 80-lecia Polskiego Związku Tenisa Stołowego, którym kieruje Ryszard Weisbrodt.