Interia: Łatwiej jest brać odpowiedzialność za siebie, niż za innych. Właśnie, jak zmienia się nastawienie do imprezy z perspektywy jej dyrektora, nie uczestnika? Marc Coma: Na pewno, kiedy sam jechałem na motorze w trudnych warunkach, walcząc o przetrwanie, nie zastanawiałem się nad pewnymi rzeczami. Miałem zadanie do wykonania, każdego dnia, musiałem to zrobić jak najlepiej i dotrzeć do mety, no i wygrać oczywiście. Potem trzeba było szybko się zregenerować i ruszyć dalej w trasę kolejnego odcinka. Wtedy nie masz czasu myśleć o potencjalnych niebezpieczeństwach, o tym co może się stać. Jedziesz przed siebie jak się da najszybciej i starasz się zrobić wszystko, żeby uniknąć błędów i wypadków. To bardzo trudna, ale ciekawa nauka siebie samego, swoich możliwości i poznanie granic własnej wytrzymałości. Były takie momenty, że wieczorem mówiłeś sobie: mam dość, jutro się wycofuję z rajdu? - Oczywiście, średnio po każdym etapie ciało mówiło głośno: nie bądź głupi, daj sobie spokój, po co ci to, masz już dość. Ale głowa zwykle była oporna i podpowiadała, że skoro rozpocząłeś rajd, to musisz go skończyć, że do mety jeszcze kawałek. Nie da się tego wyjaśnić do końca słowami, to trzeba poczuć, bo znajdując się w ekstremalnej sytuacji, na skraju własnych możliwości, zachowujesz się inaczej, niż zwykle. Nawet jeśli nie masz już sił, to zawsze słyszysz wewnętrzny głos, który mówi: jeszcze trochę, próbuj dalej, uda ci się. Dlatego też wiem, co czują inni zawodnicy startujący w Dakarze, niezależnie czy na motorze, w aucie, ciężarówce czy na quadzie i wiem, że robią to wszystko dla siebie, żeby poznać siebie i swoje możliwości, ale wrócić do domu w jednym kawałku. W roli dyrektora Rajdu Dakar przejmujesz odpowiedzialność za ich bezpieczeństwo i życie. Nie przeszkadza Ci taki ciężar? - Mam świadomość odpowiedzialności, ale też świadomość tego, że patrzę na szczegóły trasy oczami zawodnika, który sam zmagał się z tymi trudnościami. Nigdy też nie należałem do osób, które podejmowały nadmierne ryzyko. Nikt nie startuje w Rajdzie Dakar po to, żeby się zabić. To zawsze jest rozsądna kalkulacja celu i chęci odniesienia sukcesu, z zachowaniem podstaw bezpieczeństwa. Czyli w przypadku zdecydowanego pogorszenia warunków czy nagłego wzrostu zagrożenia na trasie, potrafiłbyś przerwać rajd? - Oczywiście, kiedy mam do czynienia prawdziwym zagrożeniem życia i zdrowia, nie ma miejsca na kalkulacje. Trzeba wtedy logicznie przeanalizować wszystkie argumenty i podjąć właściwe kroki. To część moich obowiązków, jako dyrektora imprezy. Czy rok po zakończeniu kariery nie brakuje Ci przypływu adrenaliny i emocji, jakie towarzyszyły startom w Rajdzie Dakar? - Nie, jestem już trochę na innym etapie, a moja decyzja o zakończenie kariery była przemyślana. No i wciąż jestem związany z Dakarem, nawet bardziej, niż przedtem. Ale to zupełnie inne związki z imprezą, praktycznie siedzenie za biurkiem tak? - Na szczęście nie siedzę za nim zbyt dużo. Przez ostatnie miesiące dużo podróżowałem, poszukiwaliśmy nowych odcinków naszego rajdu. Było też sporo negocjacji, załatwiania formalności, przekonywania miejscowych władz. Teraz już przygotowujemy i sprawdzamy poszczególne odcinki. Zresztą, jak tylko zakończymy cykl prezentacji trasy w różnych miastach, to lecę do Ameryki Południowej , żeby na miejscu samemu dopilnować wszystkie szczegóły. Moja obecna praca przynosi mi dużo nowych doświadczeń i sporo satysfakcji. Czy jest szansa, że dyrektor imprezy sam wsiądzie na motocykl i będzie rywalizował na trasie Rajdu Dakar? - Nie przewiduję takiego scenariusza. A co z zasadą "nigdy nie mów nigdy"? - Prawda, nigdy nie wiadomo, ale raczej nie w przyszłym roku. Czy nie myślał pan o startach w i jakimś innym sporcie motorowym? - Nigdy nie zastanawiałem się nad takim scenariuszem. To dość częste, choćby Adam Małysz po pożegnaniu ze skokami narciarskimi zaczął ścigać się w rajdach. - Dno tak, to dobry przykład, a ostatnio Valentino Rossi wspomniał, że po zakończeniu kariery w MotoGP mógłby wystartować w Rajdzie Dakar. Byłoby bardzo ciekawie, gdyby się na to zdecydował. Ale ja zamierzam się skupić na swojej obecnej roli. Przynajmniej na razie, w końcu "nigdy nie mów nigdy" (śmiech). Rozmawiał Tomasz Dobiecki