Dowodzony przez niego stalowy kecz długości ponad 20 m jako pierwszy w historii dopłynął na żaglach do końca Zatoki Wielorybów na Morzu Rossa - najzimniejszym akwenie Ziemi. W dorobku Kuźniar i jego zastępca (a równocześnie współwłaściciel dwumasztowej jednostki) Krzysztof Jasica mają 100 tysięcy przepłyniętych mil morskich i 12 lat spędzonych na morzach oraz oceanach, w tym siedem sezonów na Antarktydzie. "Do tego dochodzą trudne do policzenia rejsy wokół przylądka Horn i ponad 40 tysięcy mil w ryczących czterdziestkach, a także kilka wyjątkowych osiągnięć. Naszym celem nie jest jednak bicie rekordów, lecz eksploracja nieznanych lądów" - powiedział. Entuzjasta polarnych rejsów, który z wykształcenia jest biologiem, w podróże na "Selmie" zabiera nie tylko doświadczonych żeglarzy, ale i debiutantów. Przyznał, że często obserwuje, jak dalekie wyprawy kształtują ich charaktery. "Rejs zmienia ludzi. Na jacht wsiada zespół mający wspólny cel, a po kilku tygodniach bycia non-stop razem, na ląd schodzi doskonale zgrana paczka przyjaciół. Na łodzi spotykają się tylko dobre strony ludzi, w innym przypadku nie dałoby rady stworzyć załogi" - zaznaczył. Dodał, że na biegunie zimna, z dala od "cywilizacji, biurowej codzienności i zrzędliwego szefa", niektórzy przeżywają katharsis. Nie ma korporacyjnej hierarchii, każdy w ekipie musi pracować jak równy z równym - gotując, sprzątając czy to zmieniając żagle. "Poza obowiązkami dziesiątki godzin spędzamy na rozmowach, wracając do istoty relacji międzyludzkich. Zakazane są jednak tematy religijne i polityczne, bo one dzielą zamiast łączyć" - podkreślił. Mieszkający we Wrocławiu Kuźniar dziwi się, że mimo podróżniczych pasji nie każdy ma odwagę je realizować. "Aby spełniać marzenia trzeba zrobić pierwszy krok w ich kierunku. Jeżeli ktoś czyta o naszych czy kolegów wyczynach i pragnie przeżyć podobne przygody to... siedząc w fotelu nie dopłynie na Antarktydę. Ale gdy zadzwoni do nas, to może się okazać, że niewiele dzieli go od wypłynięcia z portu. I ten cel może być jego Everestem, dlatego zamierzamy włączyć się w projekt Polskie Himalaje 2018 na 100-lecie odzyskania przez Polskę niepodległości" - powiedział kapitan. W opinii jego zastępcy, łatwiej jest odkładać fantazje na później niż zacząć interesować się, co dokładnie należy zrobić, aby stały się one rzeczywistością. "Czasem ludzie mówią, że zasuwają w pracy, aby emeryturę spędzić pływając jachtem po Karaibach. A ja wiem, że gdyby naprawdę do tego dążyli, to zaczęliby od kursu żeglarskiego na Mazurach, albo spędziliby choć jedną noc na łajbie, by być bliżej marzeń" - uważa Jasica. W najbliższych planach żeglarzy jest Przejście Północno-Zachodnie, czyli morska droga z Europy do wschodniej Azji przez wody Archipelagu Arktycznego. Według Kuźniara, choć szlak ten nie jest bardzo trudny do pokonania, to przejście nigdy nie stało się trasą handlową. Trudno wstrzelić się w czas, kiedy tamtejsze wody nie są skute lodem. "W lipcu ruszamy na Grenlandię, aby na przełomie sierpnia i września pokonać szlak Amundsena i znaleźć się na Aleutach. Na początku grudnia chcemy być w Chile, a potem znów wypłyniemy w różne nasze Horny i Antarktydy" - poinformował. 4 kwietnia w Argentynie zakończyła się roczna wyprawa "SELMA-ANTARKTYDA-WYTRWAŁOŚĆ". Jacht z kolejnymi załogami pokonał 23 tys. mil morskich (ok. 42 600 km) - przemierzył Pacyfik, dotarł do Australii i wziął udział w 70. regatach Sydney - Hobart. Z Tasmanii wypłynął w połowie stycznia, osiągając potem najzimniejszy akwen na Ziemi, a 12 lutego dopłynął na żaglach do końca Zatoki Wielorybów na Morzu Rossa.