Komunikat o swoich planach ICF podało w ubiegłym tygodniu. "Międzynarodowa Federacja Kajakowa jest o krok od włączenia ekstremalnego slalomu kajakowego do programu olimpijskiego. (...). To stosunkowo nowa dyscyplina kajakowa, ale ekscytująca, która przyciąga nowych fanów i ma dobrą oglądalność w telewizji od momentu wprowadzenia jej do mistrzostw świata" - głosi komunikat federacji. W dalszej części pojawia się wyjaśnienie, że zgodnie z obowiązującymi w ruchu olimpijskim regułami, aby nie dokładać nowych konkurencji federacja usunie dwie z programu klasycznego kajakarstwa. Nie wiadomo jeszcze które, najprawdopodobniej czwórka kobiet (K4) na 500 m i dwójka mężczyzn (K2) na 1000 m. To będzie wielka strata dla polskiego sportu Oświadczenie wywołało w środowisku kajakarzy szok. W portalach społecznościowych natychmiast rozpoczęli akcję ocalić kajakarstwo #savecanoing. Pojawiło się mnóstwo apeli, komunikatów, postulatów także z Polski. "Całkiem niedawno dowiedziałam się, że Rada ICV wyszła z propozycją, by naszej dyscyplinie odebrane zostały dwie konkurencje olimpijskie na rzecz ekstremalnego slalomu, dyscypliny, która dopiero raczkuje. W tym momencie dzieci i młodzież, które trenowały z ogromnym zaparciem wierząc, że zostaną reprezentantami swojego kraju na najważniejszej imprezie sportowej... zostają ze znacznie mniejszymi szansami na realizację swoich marzeń" - napisała na swoim profilu społecznościowym medalistka olimpijska Karolina Naja. - To zupełnie niepotrzebna rewolucja - mówi Interii oburzony Tomasz Kryk, trener kadry polskich kajakarek. - Brak tu jakiejkolwiek logiki i strategii. I to o dawna. W Londynie wprowadzono konkurencje sprinterskie na 200 m, a w Tokio odbędą się one po raz ostatni. Zamiast ulepszyć aktualną ofertę, a to da się zrobić, wprowadza się kompletnie nieznaną i niepopularną konkurencję - tłumaczy. Jakie to może mieć konsekwencje dla polskich kajaków? Ogromne. - Stracimy kilka miejsc na igrzyskach. Stracimy dotacje, które przekazuje nam Ministerstwo Sportu na szkolenie. Cała nasza dyscyplina mocno na tym ucierpi - mówi Kryk. Straci również na tym polski sport. Kajakarstwo klasyczne to jedna z najbardziej "medalodajnych" dyscyplin sportowych dla "Biało-Czerwonych". W polskiej klasyfikacji wszech czasów znajduje się na 16. miejscu, ale pod względem liczby medali już na szóstej pozycji. Polacy zdobyli w konkurencjach sprinterskich 19 medali. Ostatni raz bez krążka wrócili z Moskwy w 1980 roku. Sport, który nie istnieje Ta decyzja nie podoba się na całym świecie. Czołowi zawodnicy i zawodniczki podpisali się pod specjalnie przygotowanym apelem. "Slalom ekstremalny to sport, który nie istnieje, nie ma zaplecza w klubach i federacjach. Jest sztucznie rozwijany podczas zawodów organizowanych przez ICF". Na dowód przytaczają dane oglądalności telewizyjnej z zawodów międzynarodowych z 2019 roku. Pięć transmisji z kajakarstwa klasycznego obejrzało 1 690 076 osób, a sześć ze slalomu ekstremalnego - 90 180. W tle pojawiają się ostre komentarze. "Przed podejmowaniem decyzji zapytajcie najpierw o zdanie i opinie sportowców. Nie patrzcie tylko na polityczne układy i własne stołki" - napisał na swoim profilu wicemistrz olimpijski z Londynu Portugalczyk Fernando Pimenta. Ale możliwe, że od decyzji kajakarskiej federacji nie ma odwrotu. MKOl zmierza do "odmłodzenia" programu igrzysk olimpijskich. Slalom ekstremalny przypominający nieco skicross w narciarstwo dowolnym (ściga się czterech zawodników w jednym biegu) to ma być przyszłość dyscypliny. - MKOl powoli odchodzi od swoich korzeni. Tradycyjne dyscypliny tracą na znaczeniu. Niedługo w programie igrzysk może pojawić się esport, może walki w klatkach. Nie wiem tego. Nie sądzę, żeby to były dobre zmiany - zastanawia się Kryk. Decyzja o zmianach może zapaść już w przyszłym tygodniu podczas sesji MKOl. Olgierd Kwiatkowski