Przy powtórnym wykonaniu tej ewolucji przez kogokolwiek zawsze pojawiać się będzie adnotacja, że to właśnie Polka wykonała ją pierwsza."Wymyśliliśmy to wraz moimi trenerami. Element podstawowy, czyli salto Auerbacha, wykonywałam bardzo dobrze, więc doszliśmy do wniosku, że mogę to zrobić z obrotem. Jednak na poprzednich mistrzostwach świata, w których mnie zabrakło, wykonała to Szwajcarka Giulia Steingruber. Odczuwałam wtedy niedosyt, że sprzątnęła mi ten element sprzed nosa i postanowiłam przy zeskoku dołożyć jeszcze jeden obrót. Stopniowo, po długim procesie treningowym, udało mi się go wreszcie wykonać czysto" - przypomniała 26-letnia zawodniczka Wisły Kraków.Po raz pierwszy spróbowała wykonać ten zeskok w 2016 roku podczas mistrzostw Europy, a potem w igrzyskach olimpijskich w Rio de Janeiro."Wtedy przytrafił mi się upadek przy lądowaniu, więc nie mógł być zaliczony. W końcu się jednak udało. Ten mój element został już oficjalnie uznany przez Międzynarodową Federację Gimnastyczną (FIG). Nadana też została grupa trudności E. Za jego wykonanie będzie dodawane pół punktu. Te najłatwiejsze, zaliczone do grupy A, wyceniane są na 0,1 punktu" - tłumaczyła i dodała, że o skali trudności ewolucji jej autorstwa może świadczyć, że pół roku temu podczas ćwiczenia doznała złamania kości śródstopia.Jurkowska-Kowalska jest pierwszą Polską, która doczekała się takiego wyróżnienia. Wśród gimnastyków taki zaszczyt spotkał Leszka Blanika. Mistrz olimpijski z Pekinu (2008) wykonał podwójne salto w przód w pozycji łamanej, a ten skok-przerzut otrzymał oficjalną nazwę "blanik" i został zapisany pod numerem 332 przez FIG.W MŚ w Dausze Jurkowska-Kowalska, wraz Gabrielą Janik, Martą Pihan-Kuleszą i Wiktorią Łopuszańską, wywalczyły 22. miejsce w rywalizacji drużynowej. Dzięki temu zapewniły sobie prawo startu w przyszłorocznych MŚ w Stuttgarcie i przedłużyły szanse na wywalczenie awansu olimpijskiego. Realizacja tego celu nie będzie jednak prosta, gdyż musiałyby znacząco poprawić swoją lokatę."To 22. miejsce było sporym sukcesem, bo nasza drużyna ma trochę półamatorski status. Ja mogę być tego przykładem, gdyż treningi łączę z pracą zawodową w szkole i jako szkoleniowiec w ośrodku przygotowań olimpijskich w Zabrzu. Otrzymuję stypendium z klubu, ale wyżyć się z tego nie da" - przyznała.Po igrzyskach w Rio Jurkowska-Kowalska zakończyła nawet karierę, ale rok później zdecydowała się ją wznowić."Odczuwałam spory niedosyt po tym upadku przy zeskoku z równoważni. To był przecież mój koronny przyrząd. Gimnastyka wciąż jest moją wielka pasją, ale trenuję teraz 50 procent mniej niż przed igrzyskami. Nie mogę się zatem nazwać zawodowcem, bo ktoś taki wszystko podporządkowuje sportowi, a u mnie tak nie jest. Nie jest łatwo to wszystko połączyć. Brakuje czasu. Dlatego nie myślę teraz o Tokio, bo żeby się odpowiednio przygotować musiałbym z czegoś zrezygnować" - podkreśliła piąta zawodniczka ME 2013 na równoważni i ósma w skoku w tej imprezie trzy lata później w Bernie.Jurkowska-Kowalska żałuje, że gimnastyka sportowa nie jest popularna w Polsce jak w innych krajach, gdzie na zawodach trybuny są całkowicie wypełnione."Z tego powodu ciężko znaleźć sponsorów, więc każda, choćby drobna rzecz, która promuje tę dyscyplinę, jest dla mnie ważna. Trenuję gimnastykę od 20 lat. Włożyłam w to mnóstwo serca. Nie wiem nawet, czy znajdą się środki, aby wystartować w przyszłorocznych mistrzostwach świata. W 2019 są też mistrzostwa Europy w Szczecinie i chciałabym w nich wziąć udział, ale na razie nic nie planuję i nie wybiegam za bardzo w przyszłość" - dodała.W tym roku Jurkowska-Kowalska wystartuje jeszcze dwa razy. Najpierw w drużynowych mistrzostwach Polski w Olsztynie razem z koleżankami Wisły Kraków, a pod koniec listopada w Pucharze Świata w Cottbus."Dostałam osobiste zaproszenie na te zawody. Organizatorzy umieścili nawet moje zdjęcie na plakacie. To dla mnie spore wyróżnienie" - przyznała.