W ubiegły poniedziałek Centralny Ośrodek Sportu w Wałczu przyjął pierwszych gości po blisko dwumiesięcznej przerwie. Sportowcy na samym początku musieli przejść testy na obecność koronawirusa. Wszyscy są zakwaterowani w pojedynczych pokojach, a na stołówce każda grupa siada w swoim gronie przy oddzielnym stole. W Wałczu są obecnie kajakarki, kajakarze, wioślarze oraz pływacy. W lipcu mają przyjechać kanadyjkarze. - Nie wchodzimy sobie w drogę. Pływacy chodzą na basen, natomiast my i wioślarze mamy dość miejsca, bo jezioro w Wałczu ma sześć kilometrów długości, a są jeszcze dwie zatoczki. Nie ma żadnego problemu z zachowaniem dystansu społecznego - zapewnił trener Kryk. Szkoleniowiec powrócił ze swoimi podopiecznymi ze zgrupowania w Portugalii dopiero 22 kwietnia. Obóz, na którym trenowały zawodniczki kadry seniorskiej i młodzieżowej, trwał ponad sześć tygodni. Do 3 maja kajakarki były poddane kwarantannie, podczas której nie zaniedbywały treningów, ćwicząc w domu z ciężarami, na ergometrze kajakowym lub na rowerze stacjonarnym. Każda z nich pożyczyła sprzęt albo ze swojej sekcji klubowej albo z klubów fitness. Kryk wysyłał im internetowo program treningowy, a zawodniczki sumiennie wywiązywały się z zadań. - Nie muszę ich kontrolować. Nikt nie oszukuje, bo jest duża rywalizacja w grupie o miejsca na igrzyska. Widać było na wodzie, że dziewczyny trenowały, bo nic nie straciły z formy wypracowanej w Portugalii - ocenił Kryk. W tym roku kadrowiczki prawdopodobnie nie będą miały poważnego sprawdzianu międzynarodowego. W połowie sierpnia wystartują w mistrzostwach Polski, a dwa tygodnie wcześniej w krajowych regatach kontrolnych. - Myślę, że nie będzie już żadnych mistrzostw Europy. W marcu wszyscy spanikowali, odwołali, co tylko można było odwołać. Moim zdaniem zabrakło odważnego, który dałby sobie czas na tę decyzję. Dziś widzimy, że jest coraz lepiej i nawet Włochy na początku czerwca otwierają granice - ocenił Kryk. Dlaczego zawodniczki nie mają taryfy ulgowej w sezonie, w którym nie ma ważnych startów? - Nie można przerwać przygotowań do igrzysk. Ze sportowcem jest jak z rolnikiem, który musi nawozić pole, zasiać, doglądać, zebrać i zaorać, a w kolejnym roku powtarza ten cykl. U nas jest tylko kilka tygodni odpoczynku i w październiku zaczynamy nowy cykl, zakończony igrzyskami w Tokio - wyjaśnił. Kryk przypuszcza, że zaplanowane na maj i ostatecznie odwołane olimpijskie regaty kwalifikacyjne w czeskich Racicach odbędą się w maju przyszłego roku, być może w tym samym miejscu. Dla jego grupy będą o tyle ważne, że przepustkę do Tokio może jeszcze wywalczyć dodatkowa zawodniczka w konkurencji K1 500 m. Obecnie Polki mają pięć kwalifikacji olimpijskich i mogą wystartować we wszystkich konkurencjach: K1 200, K1 500, K2 500 oraz K4 500 m, ale z zastrzeżeniem, że do jedynki na 500 m może wsiąść tylko zawodniczka z czwórki. Kryk podkreśla, że wśród 14 zawodniczek kadry narodowej nie ma pewniaczki do startu w Tokio. Gwarancji nie mają nawet medalistki olimpijskie: Marta Walczykiewicz (srebro w Rio de Janeiro w K1 200) oraz Beata Rosolska (z domu Mikołajczyk) i Karolina Naja (brązowe medale w Rio de Janeiro i Londynie w K2 500). - Rywalizacja w mojej grupie o te pięć lub sześć miejsc jest ostra, a poziom wyrównany, bo aspiracje zgłosiły dwie, trzy młode zawodniczki. Wszystko rozstrzygnie się w kwietniu przyszłego roku podczas wewnętrznego sprawdzianu kadry - poinformował. W drugiej połowie czerwca Kryk chciałby zabrać zawodniczki na dwa tygodnie do Livigno. Ta włoska miejscowość jest mekką kolarzy, ale panują tam również bardzo dobre warunki do uprawiania kajakarstwa. - Jest tam jedno z nielicznych jezior na wysokości prawie 2 tys. metrów, gdzie normalnie można pływać. Od pięciu lat regularnie odwiedzamy Livigno: w grudniu jeździmy na nartach, a latem pływamy w kajakach i trochę jeździmy na rowerach. Czekamy teraz na zgodę ministerstwa na wyjazd - zakończył Kryk. Rozmawiał: Artur Filipiuk