Jacek Gaworski przez 22 lata wyczynowo uprawiał szermierkę. I to z sukcesami. Zdobył dziesiątki medali, był mistrzem Polski oraz członkiem kadry narodowej i olimpijskiej florecistów. Jest medalistą mistrzostw świata i Europy w szermierce na wózkach oraz srebrnym medalistą igrzysk paraolimpijskich w Rio de Janeiro (2016). W 2004 roku jego świat się zawalił. Zdiagnozowano u niego stwardnienie rozsiane. "W ciągu kilku dni ze sportowca, człowieka aktywnego, stałem się bezwładnie leżącym na szpitalnym łóżku" - opisuje na swoim blogu. 11 lat temu zaczął terapię lekiem nowej generacji. Jedna miesięczna dawka kosztuje 8200 zł. W jego przypadku lek nie jest refundowany przez NFZ. Kilka miesięcy po rozpoczęciu leczenia na Gaworskiego spadł następny cios. W kwietniu 2012 roku dowiedział się, że cierpi na następną ciężką chorobę, nowotwór mnogi rdzenia. To nie koniec złych wieści. Stan sportowca pogarsza się. Kolejna choroba zaatakowała. Poważne problemy zdrowotne Jacka Gaworskiego. Jest coraz gorzej, ale on bardzo chce żyć: "Nie poddam się bez walki" "Jesteśmy w szoku, a jednak niemożliwe nie istnieje i to w tej złej opcji. W wielkim skrócie – ostatnie sześć miesięcy to czas poszukiwań, co odbiera mi siły i mnie wyniszcza. Czas walki umysłu z ciałem, niestety mój organizm się poddał. Rak odebrał mi już wzrok w prawym oku i zabiera się za lewe. (...) Jestem wycieńczony, boli mnie całe ciało, chcę już zasnąć. Nie stać mnie na życie i nie stać mnie na śmierć" - przekazał w lutym Jacek Gaworski. Wciąż mierzy się z problemami ze wzrokiem i innymi trudnościami. Zdiagnozowano następnego guza, tym razem w nosogardle. Konieczna była kolejna w jego życiu operacja. Podczas niej pobrano wycinki do badania histopatologicznego. Niedawno były florecista odebrał wyniki. Są złe. W rozmowie z WP Sportowymi Faktami wyjaśnia, że to konkretnie czerniak błon śluzowych. Razem z żoną Elżbietą "znów sprzedają wszystko, by mieć na badania i leczenie". Spieniężyli starego citroena, całą biżuterię i wszystko, co miało jakąkolwiek wartość. Zostawili jedynie ślubne obrączki. Lecz nadzieja jest nikła. "Onkolog powiedział wprost, że nie da się już nic zrobić. Czerniak błon śluzowych to podobno najgorsza odmiana. W czwartek idę na badanie PET, które wykaże, czy są przerzuty. Jeśli tak, pozostaje opieka paliatywna. A jeśli nie, będziemy szukać kliniki, która mnie zoperuje, ale wtedy zostanę bez połowy twarzy. Nie szkodzi, bylebym żył. Pisaliśmy już w kwestii ewentualnej operacji do placówek w Bazylei i Berlinie. Szukamy też opcji w kraju. Jednocześnie zdaję sobie sprawę, że jedną nogą jestem po tamtej stronie" - mówi. Bez przerwy ma wsparcie żony. Bardzo to docenia, a równocześnie wie, że i ona sama potrzebuje pomocy. "Jestem załamany, bo wiem, że wszystko spada na żonę. Sama jest po ciężkich operacjach, zmaga się z nowotworem. Przez moje choroby Ela mocno podupadła na zdrowiu, zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Staram się przy niej trzymać, ale ostatnio bardzo często płaczemy razem. Choruję już kilkanaście lat, a nie widać końca. Najbardziej boję się myśli, że Ela zostanie sama" - wyjawia Gaworski. Ukochana kazała mu obiecać, że jej nie zostawi, że nie umrze. A on słowo złożył. "Obiecał. A ja mu wierzę" - deklaruje Elżbieta Gaworska. Mimo piętrzących się problemów w szansę życia wierzy też sam Jacek. "Nie po to tyle walczyłem, żeby teraz umrzeć" - zapowiada. Właśnie dziś przeszedł kluczowe badanie PET całego ciała. "Będzie wyrokiem lub światełkiem nadziei w czarnej dziurze, w jakiej się obecnie znajduję. Na wynik trzeba poczekać, ale z Wami będzie mi raźniej. Dlatego proszę, bądźcie ze mną i trzymajcie kciuki" - poprosił we wpisie w mediach społecznościowych. W sieci założono zbiórkę pieniędzy. Każdy chętny może wesprzeć finansowo Jacka Gaworskiego w jego walce o życie.