Rywalizacja toczyła się nad szczytami Andów, jednak, jak przyznał Kawa, tylko podczas treningów zawodnicy mieli czas i możliwość na przyjrzenie się krajobrazowi. "W czasie zawodów człowiek jest skupiony tylko na odczuwaniu powietrza, szukaniu wznoszeń, rywalizacji, obserwacji konkurentów. Wtedy bardzo mało czasu jest na podziwianie okolicy. Szybowce latały razem z kondorami. Ptaki niestety trochę wolniej niż my. Wygrana to zawsze satysfakcja, tym bardziej, że nic się tutaj nie powtarza. - Latamy w nowym otoczeniu, z nowymi przeciwnikami. Jest to większość zawodników z czołówki światowej i oni się powtarzają. Ale jednak tutaj bardzo duży handicap mieli lokalni zawodnicy - Carlos Rocca i Rene Vidal. Trochę jednak się spalili z innych względów. Rene trochę chciał pokazać, że jednak potrafi indywidualnie latać w tych górach. A na takich zawodach trzeba schować dumę i zająć się tym, by dobrze wypadać w konkurencjach, a nie dokonywać wyczynów" - powiedział Kawa. "Jeszcze niedawno sport szybowcowy był zrozumiały tylko dla wąskiej grupy ludzi. Teraz, wraz z postępem technologii, w internecie można na bieżąco śledzić rywalizację, od startu aż do lądowania, poznając nawet parametry lotu. To dla kibiców ma zupełnie inny wymiar. Kiedyś czekałem na informację w stylu - doleciał- nie doleciał. A teraz, kiedy podglądaliśmy przekazy z mistrzostw rozgrywanych w trudnym terenie, musiałem żeńską część rodziny odganiać od ekranu, aby się nie denerwowała" - dodał ojciec szybownika, Tomasz. Razem z Kawą przyleciała do Pyrzowic z Monachium drużyna siatkarzy Crvenej Zvezdy Belgrad, która w środę zmierzy się w Pucharze CEV mężczyzn z Zaksą Kędzierzyn Koźle. Serbowie sprawiali wrażenie nieco zaskoczonych uroczystym powitaniem innego z pasażerów. Nie udało się - z powodu awarii przyczepy - dowieźć na lotnisko szybowca, w którym jedyny na razie mistrz świata w wyścigach szybowcowych miał być podrzucany. Mistrzostwa świata w wyścigach szybowcowych odbyły się po raz trzeci i po raz trzeci triumfował Kawa.