Grzegorz Gajewski to 38-letni polski szachista. W przeszłości odnosił wiele sukcesów. Był też mistrzem Polski. Pochodzący ze Skierniewic szkoleniowiec odniósł teraz życiowy sukces. Doprowadził swojego zawodnika do starcia o mistrzostwo świata. I to wszystko równo dziesięć lat po tym, jak był w sztabie Viswanathana Ananda, który w Soczi walczył o prymat na świecie. Szachowa sensacja z Polakiem w tle. 17-latek będzie walczył o tytuł mistrza świata Polski trener potrzebował sztuczek, by zmienić nastolatka To właśnie dzięki byłemu mistrzowi świata nawiązał mocną współpracę z szachistami z Indii. W rozmowie z Interia Sport opowiedział, jak to się stało, że doprowadził do sukcesów Dommaraju Gukesha. Jak się okazało, potrzebował do tego sztuczki. Tomasz Kalemba, Interia Sport: Gratulacje. To naprawdę duży sukces. Grzegorz Gajewski: - Dziękuję. Na pewno to wielki sukces, a w mojej karierze trenerskiej największy. Mówi się o tym, że to był najbardziej emocjonujący finał w historii turnieju kandydatów? - To był bardzo trudny turniej, ale on taki jest z definicji. Gra tam ośmiu zawodników, którzy muszą się najpierw do niego zakwalifikować. Zazwyczaj każdy z nich jest bardzo mocnym graczem i ma wielkie ambicje. Do tego gramy dwa koła, czyli każdy z zawodników gra ze sobą po dwa razy, a to oznacza blisko trzy tygodnie rywalizacji. On jest zatem i psychicznie, i fizycznie trudnym egzaminem dla każdego. Dodatkowo jeszcze w tym roku było kilku szachistów, którzy bardzo poważnie myśleli o tym, by go wygrać. W przeszłości zdarzało się tak, że wszyscy grali kiepsko, a jeden dobrze i tak naprawdę wygrywał turniej bez większych problemów. W tym roku przed ostatnią rundą nawet cztery osoby miały szansę na końcowy triumf. Być może to był najciekawszy turniej kandydatów w historii. Wygrał go zaledwie 17-letni Dommaraju Gukesh z Indii, co chyba trzeba uznać ze sensację? - Obiektywnie patrząc, to rzeczywiście jest to sensacja, choć od początku przyjechaliśmy walczyć o zwycięstwo w tym turnieju. Zdawałem sobie sprawę, jak mocny jest Gukesh, choć nie zdawałem sobie sprawy z tego, że jest aż tak mocny. Naprawdę zaimponował mi w tym turnieju. I to w wielu elementach. Nie było też tak, że przyjeżdżaliśmy jak na pożarcie. Od kiedy pan pracuje z Dommaraju Gukeshem? - Wszystko zaczęło się od mojego byłego szefa Viswanathana Ananda. On w czasie pandemii wpadł na pomysł, by uruchomić akademię szachową. Jej celem było wspieranie największych talentów szachowych młodego pokolenia w Indiach, a tych tam naprawdę nie brakuje. Do tej akademii dołączyli m.in. Gukesh, Rameshbabu Praggnanandhaa, który też grał w turnieju kandydatów, czy Arjun Erigaisi albo Sarin Nihal i jeszcze kilka innych osób. Anand poprosił mnie, ale też kilka innych osób, bym prowadził zajęcia online. Dla nich to była świetna sprawa, bo w tym trudnym czasie mieli możliwość regularnego grania i trenowania. To było dla nich impulsem do rozwoju. Dla mnie z kolei to była okazja, by tych chłopaków bliżej poznać. Jeśli chodzi o samego Gukesha, to przed ubiegłorocznym turniejem w Tata Steel w Wijk aan Zee, który jest rozgrywany w styczniu, poprosił mnie, żebym mu bardziej pomagał. Wtedy robiłem to jeszcze zdalnie. Wyszło wyśmienicie, choć miał wtedy bardzo trudny początek turnieju. Rywale go nie oszczędzali, ale w pewnym momencie udało mi się do niego dotrzeć. Musiałem użyć kilku sztuczek, ale posłuchał mnie i miał doskonałą drugą połowę turnieju. W tym momencie powstała nić wspólnego porozumienia i zaufania. Na kolejny turniej w czerwcu pojechaliśmy już razem. Tam znowu spisał się bardzo dobrze. To wtedy ustaliliśmy, że chcemy pracować razem już pełną parą. Do jakich sztuczek musiał się pan uciekać? Można cokolwiek zdradzić? - Sytuacja była taka, ze Gukesh miał bardzo duże problemy z zarządzaniem czasem. Przez to regularnie wpadał w niedoczasy. Przez nie, będąc nawet w najlepszych pozycjach, przegrywał. W pewnym momencie zaproponowałem mu zakład. Ustaliliśmy limit czasu, którego nie może przekroczyć i za każdą minutę powyżej tego czasu, po określonym posunięciu, oferowałem się, że zrobię dziesięć pompek. Jak tylko ten zakład przyjęliśmy, to w kolejnej partii grał czarnymi z Magnusem Carlsenem. Nieoczekiwanie nie miał w niej żadnych problemów w zarządzaniem czasem. Partia zakończyła się remisem. Po niej przyznał, że jak zbliżał się do kontroli, to liczył, ile pompek będę musiał zrobić. Wielka szansa przed młodym Hindusem, Grzegorz Gajewski będzie mózgiem operacji Nazywamy pana sekundantem, ale w przypadku Gukesha chyba śmiało można powiedzieć, że jest pan po prostu jego trenerem? - Sekundant to jest druga osoba, która jeździ z zawodnikiem na turnieje. Ja jednak bardziej siebie widzę jako trenera. Samo przygotowanie do partii to jest tylko jeden z elementów, nad którym pracujemy. W tym momencie moja rola jest większa, bo mamy do czynienia z młodym chłopakiem, który cały czas się rozwija. Zatem więcej elementów tutaj wchodzi w grę. To jest przygotowanie czysto szachowe, ale też mentalne. Jaka jest pana rola w czasie takiego turnieju? - Głównie przygotowujemy się do partii. To jest jednak dość ogóle sformułowanie. Przygotowanie do partii nie polega tylko na tym, by wybrać odpowiednie debiuty, ale to jest też praca nad nastawieniem. Tak, by do każdego przeciwnika podejść w odpowiedni sposób. Każdy przecież gra inaczej i ma swoje słabe oraz mocne strony. Jeśli chodzi o czas wolny, to bardzo ważne jest, żeby się regenerować. Na tym turnieju w każdy wolny dzień chodziliśmy razem na pickleball. To mieszanka tenisa ziemnego, tenisa stołowego i badmintona. U nas to nie jest sport zbyt popularny, ale myślę, ze to tylko kwestia czasu, bo sprawia wielką frajdę. Aktywność fizyczna jest wskazana w szachach, bo kiedy ciało pracuje, to wówczas odpoczywa umysł. Przed wami otwiera się duża szansa, bo pod koniec odbędzie się mecz o mistrzostwo świata. Tymczasem ostatnio niewiele wiadomo o obrońcy tytułu, którym jest Chińczyk Ding Liren. Podobno leczy się, bo ma depresję. Przed Gukeshem otwiera się zatem szansa, by zostać najmłodszym mistrzem świata w historii. - Tak naprawdę niewiele wiemy, co dzieje się u obecnego mistrza świata. Nie mam jednak wątpliwości, że jak dojdzie do tego meczu, to on będzie na niego gotowy i pokaże się z jak najlepszej strony. Nastawiamy się zatem na fajną i ciekawą walkę. Teraz wracamy do domu. Trzeba trochę ochłonąć, a potem ruszamy do przygotowań. To będzie wyjątkowe wyzwanie dla Gukesha. Dla pana chyba też? - Na pewno. Dla mnie to już nie będzie nowość, bo brałem udział w meczu o mistrzostwo świata w 2014 roku. Wówczas byłem w sztabie Ananda. Wtedy byłem jeszcze znacznie mniej doświadczony. Zresztą sytuacja była wówczas nieco inna niż teraz. Wtedy dołączyłem do utworzonej już drużyny i tam byłem stuprocentowym sekundantem. Z czasem moja rola w sztabie Ananda zaczęła rosnąć. Natomiast teraz to jest zupełnie inne doświadczenie. Moja rola i odpowiedzialność w teamie będą znacznie większe, niż to miało miejsce w 2014 roku. Swego czasu pracował pan chyba też z Janem-Krzysztofem Dudą? - Tak. Jankowi pomagałem w 2022 roku, kiedy on grał w turnieju kandydatów w Madrycie, wraz z trenerem Kamilem Mitoniem. Jest pan arcymistrzem szachowym i wciąż jeszcze czynnym zawodnikiem? - Jeśli gram, to już raczej tylko bardziej rekreacyjnie. Od kiedy zacząłem współpracę z Gukeshem to nie mam za bardzo czasu na swoje treningi. To odbiło się na jakości mojej gry. Jeśli decyduję się zagrać jakieś partie, to głównie po to, by utrzymać kontakt z szachami, żeby utrzymać kontakt z praktyczną stroną szachów. Rozmawiał - Tomasz Kalemba, Interia Sport Cały stadion bił brawo polskiemu 15-latkowi. Nie uważa się za cudowne dziecko