Nie ma się co łudzić, że globalna pandemia Covid-19 pozostała bez wpływu na działalność, a tym samym skuteczność wyłapywania dopingowiczów przez kontrolerów oraz laboratoria, badające pobrane próbki. Na "okrojony skład" personelu, który jest w stanie realizować swoje powinności i składać wizyty sportowcom, już w marcu zwracał uwagę szef POLADA, Michał Rynkowski. - Zmniejszenie kontroli jest oczywistym następstwem odwołania wydarzeń sportowych. Jednak w przypadku zawodników przygotowujących się do igrzysk olimpijskich w Tokio oraz tych, co do których mamy podejrzenie stosowania zakazanych substancji, kontrole nadal planujemy prowadzić - mówił dla PAP sternik krajowej agencji. Taka sytuacja niewątpliwie sprawiła, że do części zawodników uśmiechnął się los i, zamiast ponieść karę, wciąż mogą konsumować sukces oraz triumfować, że udało im się uniknąć odpowiedzialności. Świadomość takiego stanu rzeczy dyrektor Rynkowski wyraził w rozmowie z "Przeglądem Sportowym". - Czas pandemii był dobrym "okienkiem" dla oszustów? Dla nielicznych pewnie tak. Zawsze znajdzie się czarna owca. Generalnie sytuacja kontroli antydopingowej na świecie się poprawia (...) U nas to wszystko wciąż odbywa się w ograniczonym zakresie, choć teraz mamy sporo pracy. Chociaż jednocześnie istnieje sporo obostrzeń. Działamy na poziomie 50-60 procent, ale to wynika głównie z rygorystycznych procedur antycovidowych - powiedział szef agencji. Liczby jednak nie pozostawiają wątpliwości: w 2019 roku POLADA wykonała ponad 5,5 tysiąca analiz. A w tym roku, jak doprecyzował Rynkowski, "optymistycznie patrząc będzie to około dwóch i pół tysiąca". W obszernej rozmowie Rynkowski, zapytany o posiadanie listy tych, co do których agencja ma podejrzenia, udzielił twierdzącej odpowiedzi. - Oczywiście, że tak. I to długą. Analizujemy informacje, zachowanie, wypowiedzi... Zbieramy dane i poddajemy je analizie. To część naszej pracy. Jeśli ktoś idzie drogą na skróty, to wcześniej czy później wpadnie w nasze ręce - zapowiada w "PS" Rynkowski.