Dokonała tego za czwartym podejściem. Z trzech wcześniejszych prób (1997, 1998, 1999) najbardziej nieudaną - w ocenie warszawianki - była ta ostatnia, od północy, tj. od strony Tybetu. "Zaliczyłam upadek, potłukłam się, ledwo co się pozbierałam. Ale jestem uparta w dążeniu do celów i tak łatwo nie poddaję się, więc w 2000 roku rozpoczęłam czwarte podejście - 21 maja o godzinie 23 wyszłam sama z Przełęczy Południowej (7906 m) między Everestem a Lhotse, co oznaczało, że wchodzę do tzw. strefy śmierci". Sama, bez wsparcia? "Mój Szerpa Pasang Tsiring zbierał się jak sójka za morze. Byłam na niego wkurzona, bo zużył mój tlen. Skupiał się na sobie, więc wyszłam sama, w świetle księżyca. Miałam przeczucie, że kończy się okno pogodowe. Wcześniej, przede mną, ruszyło w stronę wierzchołka trzech Hiszpanów. O piątej doszłam we mgle na tzw. balkon na 8400 m. Najgorsza była samotność, grań pusta. O dziesiątej stanęłam na szczycie. Uklękłam. Podziękowałam górze, że dała mi szansę wejścia. Miałam ciemność w oczach z nadmiaru wysiłku. Po dziesięciu minutach zaczęłam schodzić w mleku. Od dołu szła zawierucha. Zanocowałam na ośmiu tysiącach. Następnego dnia dotarłam do bazy" - wspomina swój wyczyn Czerwińska. Wejście na Everest zadedykowała swej matce - Janinie, która zmarła w wieku 86 lat 12 maja 2000 roku. "Byłam wówczas jeszcze na dole, gdy dowiedziałam się o jej śmierci. Dlatego ta wspinaczka miała dodatkowy ciężar na moim sercu, do tego stopnia, że na szczycie mówiłam do niej: Mysza, bo tak ją nazywałam, wracam do domu z dumą, że się nie poddałam i pokonałam wiele trudności. Nie jest sztuką wejść na górę w kolejce posuwających się niczym żółwie kilkuset osób" - oceniła. Zdaniem zdobywczyni sześciu ośmiotysięczników i Korony Ziemi, rok 2000 był przełomowym sezonem pod względem liczby komercyjnych wypraw na Everest. W następnych latach nastąpił ich znaczny wzrost. "I trudno się temu dziwić, skoro zrodziło się takie zapotrzebowanie. A dla tragarzy wysokogórskich to szansa zarobienia pieniędzy na kilka miesięcy życia. W tym bumie, w tej masówce nie wszyscy szerpowie opiekują się klientami od serca. W kryzysowych, niepewnych sytuacjach oni pierwsi uciekają... Stąd też przybywa na górze ciał tych, którzy idą na Everest jak na Gubałówkę, często nieprzygotowanych na ekstremalny wysiłek. Rok temu w sezonie letnim zmarło 12 osób, które nie sprostały panującym warunkom" - zwróciła uwagę Czerwińska. Dodała, że powołana przez rząd Nepalu specjalna komisja opracowała nowe zasady, które mają przeciwdziałać przeludnieniu na drodze na szczyt. W ostatnich latach problemem na Evereście - oprócz śmieci (w ub. roku zniesiono 25 ton i 15 ton odchodów) - nie są lawiny, niska temperatura czy silny wiatr (jetstream), tylko tłumy próbujące wejść na wierzchołek Czomolungmy. Czerwińska przyznała, że mimo upływu lat nie może usiedzieć w miejscu, a góry przyciągają ją jak magnes. "Bywam w Tatrach, Karkonoszach, ale przynajmniej raz do roku muszę być w Nepalu i ruszyć na jakiś trekking, bo zdobywanie ośmiotysięczników może być już tylko w snach. Natomiast obok górskich osiągnięć, z innych wyczynów najbardziej cenię sobie Supermaraton Pamięci Polskich Himalaistów na stadionie w Katmandu w 2018 roku. Ja, która w życiu nie przebiegła nawet stu metrów, pokonałam w upale na zużytej tartanowej bieżni z dziurami 21 km, czyli półmaraton. I już się cieszę, że jest planowana druga edycja w 2023 roku w Pokharze, przed wyruszeniem na trekking do Sanktuarium Annapurny. Ten niesamowity amfiteatr otoczony ponad 60 górami był moim celem w 2015 roku. Niestety, tragiczne w skutkach trzęsienie ziemi zatrzymało mnie w stolicy Nepalu. W hotelowym pokoju urządziłam prowizoryczny gabinet, opatrując rany i podając potrzebującym niezbędne leki" - wspomniała Czerwińska, z wykształcenia doktor nauk farmaceutycznych. kom/ krys/