W rozmowie z Interia Sport ikona polskiej popkultury opowiedziała o swojej bezgranicznej miłości do tenisa, wyjaśniła, jak odbiera życie jako osoba publiczna i zastanowiła się, czy ewentualny deficyt miłości może mieć wpływ na pragnienie bycia na scenie. Wywiad jest częścią nowego cyklu Interia Sport - rozmów o sporcie, ale nie ze sportowcami. Gośćmi cyklu są znane osobistości (aktorzy, muzycy, politycy), którzy są entuzjastami sportu, lub ich życie w pewien, ale niezawodowy sposób, jest ze sportem związane. W założeniu cyklu rozmowa o sporcie ma być także przyczynkiem do rozmowy o życiu i/lub dziedzinie, w której dany gość się specjalizuje. Krzysztof Bienkiewicz, Interia: Pani Marylo, czy oglądała pani wczorajsze El Clásico? [rozmowa odbyła się dzień przed kwietniowym meczem Real - Barcelona - red.] Maryla Rodowicz: Tak, ale nie do końca. Dzisiaj zobaczyłam wynik, że było 3-2 dla Realu. Decydująca bramka padła akurat w końcówce. No właśnie wiem. I Robert Lewandowski znów nie strzelił, ale dziś [autoryzacja rozmowy miała miejsce tydzień później - red.] już wiemy, że w kolejnym meczu Robert strzelił 3 gole, jest świetny. A z tych dwóch drużyn komu pani kibicuje? Chciałabym, żeby Barcelona wygrywała, bo tam mamy swojego człowieka. Zanim Robert przeszedł do Barcelony była pani bardziej za drużyną z Katalonii czy Królewskimi? Myślę, że każdy kibic, nawet jeśli ma swój ukochany klub, ma także sympatię pośród któregoś z gigantów. Nigdy nie interesowałam się za bardzo hiszpańską piłką. Wolę brytyjski futbol. A pani ma jeden ukochany klub? W Anglii lubię Manchester, ten czerwony, ale nie kibicuję jednemu klubowi. Po prostu lubię Brytyjczyków i ich futbol. Podobnie z włoską piłką, gdzie lubię Napoli. Oni to są trochę świry, jakie oni mają fryzury, ile trzeba mieć fantazji, żeby tak się stylizować. Dobrze się ich ogląda. Poza tym myślę, że w sympatiach rolę gra również kultura, a ja uwielbiam Włochy. Ich kuchnię, architekturę, podejście do życia. Odwiedził kiedyś panią syn, oglądali państwo film i mieli obejrzeć następny, ale pani powiedziała, że zaczyna się mecz, więc seans musi być dokończony kiedy indziej. Co to za mecz był ważniejszy, niż obejrzenie filmu z synem? To musiał być mecz tenisowy, albo w Stanach albo w Chinach, że wypadło późno w nocy. Nieraz zdarzało mi się zrywać o 3 rano, żeby obejrzeć mecz Igi Świątek. Obejrzenie powtórki to jednak nie to samo? Oczywiście, że nie i dlatego staram się oglądać na żywo. Ale czasem widzę, że Iga łatwo wygrała pierwszego seta, więc myślę, że kolejne będą podobne i kładę się spać. A rano sprawdzam wynik i widzę, że przegrała. Albo wygrała, tylko były 3 sety i zażarta walka. Z tenisem zżyta od lat Jest pani wielką pasjonatką tenisa. Jak to się zaczęło? Uwielbiam tenis. Wszystko zaczęło się w 1978 roku. Pojechałam z Agnieszką Osiecką na wczasy do Bułgarii. Snułyśmy się tam po Słonecznym Brzegu i zobaczyłyśmy korty tenisowe. Na nich zaś grał piękny trener bułgarski. Zgłosiłam się do niego na lekcje. On zgodził się mnie przyjąć, ale powiedział, że ma wolne tylko dwie godziny w ciągu dnia, od 12 do 14, czyli w szczycie bułgarskiego żaru. Słońce paliło strasznie, ale co tam, katowałam się na tym korcie. Wcześniej nie grała pani w ogóle? Miałam tenis na AWF-ie, ale to było na ostatnim roku, a ja już wtedy zaczęłam śpiewać. Zresztą ten tenis miałam niezaliczony właśnie przez nieobecności. No ale dzięki temu pięknemu trenerowi z Bułgarii zaczęłam grać w tenisa. Potem, jak już pokochałam ten sport, to wszędzie jeździłam z rakietą tenisową, bo a nuż gdzieś będę mogła zagrać. Na trasę do Związku Radzieckiego, na festiwal do Los Angeles. Pamiętam, że w tym Los Angeles pod jedną pachą miałam rulon moich plakatów, a pod drugą rakietę tenisową. Plakaty, bo gdyby była szansa na karierę, to byłam gotowa, a rakietę, bo miałam tam przyjaciela, który grał od dziecka w Sopocie na tych pięknych starych, zielonych kortach i liczyłam na jakiś mecz. Udawało się zagrać? Rzadko. Najczęściej nie było czasu. Natomiast odnośnie mojego grania, to od początku okazało się, że mam taki naturalny, "slajsowany" backhand. Wszyscy mnie pytali, kto mnie tego nauczył, a prawda była taka, że to było naturalne uderzenie. Podobało mi się, że tak uderzam, chociaż mówiąc szczerze sama nie wiedziałam, gdzie ta piłka poleci. Trener tylko odprowadzał piłkę wzrokiem. A ona często wpadała w kort albo w linię, czyli jednak był punkt. I tak mnie to rajcowało, że chciałam grać znowu i znowu. Swego czasu namiętnie grałam na kortach Elektryczności w Warszawie. To były korty ceglane i pamiętam, że grałam z trenerem, który bardzo intensywnie pachniał. Zapytałam go czym tak pachnie, a on odpowiedział, że to perfumy Sergio Tacchini i że on ma wszystko tej marki, koszulkę, cały strój, no i te perfumy. Dopiero potem się okazało, że on pił gorzałę i żeby to ukryć, im więcej wypijał alkoholu, tym więcej wylewał na siebie tych perfum. Ale naprawdę, to było tak skuteczne, że alkohol się nie przebijał. No i grałam tam 4 godziny, 5 godzin. Tak długo, że trenerzy już nie wyrabiali i się zmieniali, a ja grałam i grałam. Nadal pani tyle gra? Teraz niestety nie mogę przez kontuzję kolana. Nabawiłam się jej trzy lata temu. Wtedy bardzo dużo grałam, dwie godziny dziennie, od poniedziałku do piątku, dzień w dzień. Trwała pandemia, nic się nie działo, więc grałam z trenerem od godziny 14 do 16. Aż kiedyś poprosiłam go, żebyśmy zrobili profesjonalny trening, taki, jaki mają zawodowe tenisistki. Powiedział ok, chcesz profesjonalny trening, to masz i pierwszą godzinę grał mi tylko na forhend, a całą drugą na backhand. No i właśnie wtedy nabawiłam się tej kontuzji. To musi być dla pani naprawdę emocjonalnie bolesne, że nie może pani teraz tego robić. No niestety, skończyło się operacją. Na pewno nie pomogło mi to, że z tą kontuzją chodziłam kilka miesięcy. To się stało w październiku, a ja musiałam pojechać do Stanów, potem gdzieś jeszcze i ostatecznie operację miałam dopiero pod koniec stycznia. Czyli przez 4 miesiące chodziłam z kontuzją. Ledwo powłóczyłam nogami. Operacja pomogła? Miałam w zasadzie dwie operacje. Mój ortopeda, Robert Śmigielski, który uwielbia ciąć i robić kolana, spotkał mnie na korytarzu i zapytał: "Marylka, a może zrobimy też drugie kolano?". A ja na to: "no ale co chcesz znów robić w tym lewym", bo on już je wcześniej operował. Odpowiedział, że na pewno trzeba powierzchnie stawową wyczyścić, no i zrobił też drugie kolano. Poważny zabieg. Jak już jesteśmy przy operacjach, to pochwalę się, że miałam wcześniej operację biodra, która odbyła się na początku stycznia, w czasie trwania Australian Open. Było cudownie, bo kiedy leżałam po zabiegu, miałam przed sobą wielki ekran, oglądałam wszystkie mecze i byłam przeszczęśliwa. Po operacji bardzo szybko zaczęłam grać. Zabieg miałam w styczniu, a już w kwietniu byłam na korcie. No ale co tam ja, Andy Murray to już kilkukrotnie miał operowane biodra, kolana, a ostatnio zerwał staw skokowy, nie mówiąc o plecach. Sport to zdrowie. Pamiętam, że jak oglądałem mecz Rafaela Nadala.. Uwielbiam go. To mój idol. On jest dla pani najlepszym tenisistą świata? Nie znam drugiego tak walecznego tenisisty. Jest niesamowity. Jak on zagarnia czubkiem rakiety te niemożliwe piłki. Iga czasami też tak gra, bo jest bardzo sprawna, dobrze biega i potrafi odbić te praktycznie niemożliwe do uratowania piłki. To jest piękne. Pamiętam, jak oglądałem finał Australian Open między Nadalem a Miedwiediewem w 2022 roku. To była ponad pięciogodzinna wojna, którą Nadal ostatecznie wygrał, ale tam było widać, że on nie cierpiał, ale umierał na korcie, lecz pomimo tego walczył. No właśnie, on umiera, ale jednak do tej piłki dobiega. To jest prawdziwy walczak. Widzę, że ostatnio wrócił po kontuzji, ale nie poszło mu za dobrze. Przegrał już w 2.rundzie. Pewnie będzie mu coraz trudniej. Agnieszka Radwańska opowiadała w jednym z wywiadów po zakończeniu kariery, że jej ciało nie jest obolałe, ono tą karierą jest wręcz zniszczone. Wiem coś na ten temat. A pani nie była zawodową sportsmenką. Tak, ale pierwszą poważną kontuzję miałam już w czasie studiów, kiedy nabawiłam się nawykowego zwichnięcia stawu barkowego. Tak naprawdę to zaczęło się jeszcze w gimnazjum. Ktoś mnie podciął na koszykówce, upadłam i zwichnęłam bark. A jak się rozerwie torebka stawowa, to ona powinna zostać unieruchomiona, żeby mogła się zrosnąć. Niestety lekarz, który mnie opatrywał, nie miał o tym pojęcia, w ogóle nie wiedział, jak się zabrać do nastawienia zwichniętego barku. Teraz wiem, że taki bark powinien unieruchomić, ale tego nie zrobił i z tego zrobiło się nawykowe zwichnięcie. Przy każdym ruchu, czy kiedy startowałam z bloków do biegu, nawet przy kichnięciu, to ciach, bark wypadał ze stawu. Skończyło się operacją, a teraz mogę nawet serwować prawą ręką, czyli nie jest tam tak źle. No a potem miałam wypadek samochodowy, rozwalone kolano, zerwane wszystkie więzadła. To był poważny wypadek? Owszem, zderzenie z drzewem. To ta kraksa samochodowa z Agnieszką Osiecką? Tak. Ja byłam wtedy trochę kozak i miałam kilku narzeczonych, którzy uczyli mnie jak się ostro wchodzi w zakręt, jak się wyprowadza samochód z poślizgu, albo się go w poślizg celowo wprowadza. Zapamiętałam, że jak samochód wpada w poślizg, to trzeba go skontrować. Wtedy, jak jechałyśmy z Agnieszką, to był taki nieprzyjemny, zacieśniający się zakręt w prawo, weszłam w niego za ostro, słyszałam, że opony już piszczą i skontrowałam, ale przegięłam. Samochód poszedł prawym kołem w drzewo. Nieciekawa sytuacja. Do tego to był kabriolet, jechałyśmy z otwartym dachem. Pasy były zapięte? No nie były... Miałyśmy naprawdę dużo szczęścia. Agnieszka miała wstrząs mózgu, ocknęła się pierwsza i zaczęła dotykać dłonią mojej twarzy pytając, czy mam jakieś rany na twarzy, bo w końcu twarz dla artystki jest najważniejsza. Od razu poczułam ostry ból w kolanie, które latało na boki, no bo nie było stabilizacji. Wszystkie więzadła zerwane. Po operacji musiałam dość szybko ruszyć w trasę do NRD, jeszcze szwy miałam nie zdjęte. Pamiętam, że w hotelu wydłubywałam je sobie widelcem. Jeśli w trakcie trasy miała jeszcze pani szwy, to musiałoby to być kilka tygodniu po wypadku. Tak było. I dała pani radę? Śpiewała na stojąco? Oczywiście, byłam młoda, ciało wtedy to dobrze znosiło, no ale przez te wszystkie sytuacje moje kolana są mocno pokiereszowane. Mimo tego po wypadku wróciłam do tenisa i mam nadzieję, że tak się również stanie po tej ostatniej kontuzji. Marzę o tym. Zmieńmy wątek. Jest pani zodiakalnym strzelcem. Spełnia pani cechy tego znaku zodiaku? Chyba tak. Strzelcy są niezależni, apodyktyczni, lubią ruch, przyrodę. I pani jest apodyktyczna? Zdarza się, że tak. W życiu czy głównie w muzyce? Częściej w muzyce. To ciekawe i pytam o to dlatego, że na konferencji z okazji premiery pani najnowszego singla, nowej wersji piosenki "Sing Sing", która powstała w duecie z Mrozu, mówiła pani, że poddała się wytycznym Łukasza. To prawda, to on mną dyrygował. Jak apodyktyczna osoba pozwala na coś takiego? Mrozu jest świetnym muzykiem, wie co robi i on o wszystkim decydował. Trochę byłam zazdrosna o to, że mi pozabierał końcówki w moich wokalach. No nie powiem, ucierpiało na tym moje ego, ale pomyślałam "no dobra, utwór super brzmi, niech tak będzie". Produkcja nowych wersji moich starych hitów zawsze będzie po stronie tych młodych artystów i to jest dla mnie ciekawe. Rozumiem, że o nadchodzącym albumie nie może pani jeszcze dużo powiedzieć, ale co pani dają nowe wersje klasycznych utworów? Energię? Świeżość? Takie kolaboracje są ciekawe i zaskakujące. O samej płycie, oprócz tego, że będzie miała tytuł "Niech żyje bal" i będzie na niej 10 duetów, nie mogę za dużo powiedzieć, choć bardzo mnie korci. Zdradzę może tylko to, że na płycie będą też hip-hopowcy. Rodowicz: Chciałam zagrać w tenisa z Matą i Quebo Swego czasu mówiła pani, że bardzo chciałaby poznać Matę i Quebo. Bardzo chciałam zagrać z nimi w tenisa. Oni się ze mną umawiali, ale zdarzało się, że nie docierali na te spotkania. Zamawiałam korty, trenerów, a oni nie dojeżdżali. Ostatecznie udało mi się zagrać z Quebo. Całkiem dobrze gra. Chciała pani z nimi też coś nagrać? Chciałam, żeby mi napisali teksty. Pierwszy pomysł, żeby coś zrobić z hip-hopem miałam już w 1984 roku. Byłam wtedy w Nowym Jorku i hip hop był obecny wszędzie. Na stacjach benzynowych, w sklepach. To były takie utwory, gdzie w zwrotkach był rap, a refreny były śpiewane i to mi się bardzo podobało. Pomyślałam wtedy, że poproszę Michała Urbaniaka, żeby wyprodukował mi taką płytę, ale najbardziej mi zależało na bitach. Głównie o nie mi chodziło. A że bardzo mi się podobają teksty Quebo i Maty, pomyślałam, że gdyby mi napisali słowa, to byłoby coś. No ale Quebo już się wycofał z branży i zakończył karierę. Rozmawiałem kilka razy z Kubą i miałem wrażenie, że on nie za bardzo lubił status osoby publicznej. Ale czego nie lubił, że był rozpoznawalny? Przecież to jest miłe. Czyli pani lubi życie osoby publicznej? Ależ oczywiście, ludzie podchodzą, chcą robić ze mną selfie. A co to szkodzi, niech sobie robią. A nie bywa to obciążeniem, kiedy ludzie naruszają prywatność? Zakładam, że kawę na mieście w spokoju pani raczej nie wypije. Nie chodzę po mieście. Czasami oczywiście wychodzę do sklepu, robię zakupy , ludzie mnie zagadują. Zwłaszcza dzieci, jak mnie zobaczą to jest pisk, oczywiście chcą selfie. I każdemu daje pani na to czas? Bez problemu, ale też bez przesady. Czasem to jest tylko dzień dobry. To ciekawe, bo nawet gwiazda show-biznesu jest również zwykłym człowiekiem. Kupuje pani bułki, chce pani w spokoju pójść do domu, a tu ktoś zaczepia, chce zrobić zdjęcie. Po tylu latach można mieć tego dość. Nie wiem, może to zaspokaja moją próżność. Po koncertach podpisuję płyty kartki, które przynoszą fani, oczywiście są też zdjęcia, ale bardzo często ludzie pytają mnie "czy mogę się do pani przytulić" I ja na to ok, przytulaj się. Pomimo tylu lat na scenie koncerty i spotkania z publicznością wciąż są dla pani ekscytujące? O tak, uwielbiam moje koncerty. Co ciekawe, pojawia się na nich coraz młodsza widownia. To teraz podzielę się jedną obserwacją. Zdarzyło się tak, że w zeszłym roku byłem na Juwenaliach w Rzeszowie. Grałam tam. Właśnie do tego zmierzam. Stałem sobie z boku, patrzyłem na publiczność, którą byli nie tylko studenci. Na imprezę przyszli również ludzie "z miasta", ale wciąż średnia wieku publiczności to było maksymalnie 30 lat i okazało się, że wszyscy, absolutnie wszyscy znali i śpiewali pani piosenki. Tak było i to jest bardzo napędzające oraz miłe. Daje ogromną satysfakcję. Wiele osób mówi, że Marylę to wyciągają tylko na sylwestra, a na jej koncerty przychodzą starzy ludzie. To niech przyjdą na moje koncerty i zobaczą, jak jest naprawdę. Metallica na żywo? "Zbyt matematyczna" Jesteśmy przy wątku muzycznym i widzę, że ma pani na sobie koszulkę Iron Maiden. Lubię takie mocne przyłożenie, dlatego chodzę na rockowe koncerty. Kilka lat temu pojechałam na koncert AC/DC do Belgradu. Byłam na Metallice, kiedy jeszcze w latach 90-tych grali na stadionie warszawskiej Gwardii. Energia świetna, ale Metallica na żywo jest trochę zbyt zorganizowana, zbyt matematyczna. To było nawet trochę rozczarowujące. Pani często zmienia coś na koncercie? Niestety tak. Mówię niestety, bo muzycy tego nie cierpią. Ale pani zespół jest na to gotowy? Zespół jest przerażony, choć też są już na to trochę gotowi, bo długo ze mną grają. Mój gitarzysta gra ze mną już ponad dwadzieścia lat. Ale też ich wciąż zaskakuję, zmieniam aranż piosenki albo rzucam jakiś tytuł, a oni: "Szefowa, nie pamiętamy tego". No to ja zaczynam sama na gitarze i oni się wtedy podłączają. Mam z czego wybierać. W repertuarze mam ok. 2000 piosenek i dlatego moje koncerty trwają ponad dwie godziny. Nawet moi muzycy mówią do mnie: "Szefowa, po co tak długo? Nikt tak nie gra w Polsce". Może w Polsce i nie, ale na świecie to norma, by grać 2-3 godziny. Rozmawialiśmy wcześniej o ciele. Jak ono znosi tak długie występy? Koncert jest dla mnie wyzwaniem sportowym. Odczuwa to ciało, odczuwa również gardło. Ale im częściej gram koncerty, tym moje struny głosowe są w lepszej kondycji. Osiągnęła pani bardzo duży sukces, robi pani to już bardzo długo. Co sprawia, że wciąż się pani chce? Może chodzi o zaspokajanie swojego ego w formie otrzymywania dowodów uwielbienia? Do tego stopnia to lubię, że prezenty, które dostaję do fanów, np. serce z napisem "kochamy cię", nie wyrzucam. Stawiam w pokoju, opieram o ścianę i codziennie na to patrzę. Potem zapraszam znajomych na kolację i myślę, że to jednak chyba obciach, że karmię się tym uwielbieniem i że powinnam to schować Może ja mam deficyt miłości? Nie wiem. Ale dużo tej miłości pani w życiu jednak otrzymała. Są dzieci, jest rodzina, były związki. Oczywiście, zdarza się, że one się kończą i są rozstania lub rozwody, ale sporo tej miłości chyba pani przeżyła. Owszem, ale może jestem uzależniona od tej miłości, którą dostaję od ludzi, a to jest inny rodzaj miłości. Może ja się tym karmię, może to jest mi potrzebne, daje poczucie, że jestem akceptowana, kochana. To zawsze jest dla artysty ważne. Mam taką obserwację zarówno ze świata sportu, muzyki czy życia w ogóle, że determinacja wielu osób, które osiągnęły sukces, dosyć często wynika z jakiegoś wewnętrznego braku. No a Iga Świątek? Ona jest młoda, ma dopiero 22 lata. Nie wiem czy tak jest w przypadku Igi, ale też nie wiemy dokładnie, jaki ona ma charakter. A przepraszam, a Magda Linette? Ona moim zdaniem tak dużo umie, a często odpada w pierwszej rundzie. Zarówno wielu trenerów, jak i profesjonalnych sportowców przyznaje, że od pewnego poziomu różnice w umiejętnościach są niewielkie, może kilka procent, a czynnikiem, który najbardziej decyduje o zwycięstwie lub porażce, jest psychika. Umiejętność zastosowania w meczu, czyli w warunkach stresu tego, co świetnie wychodzi bez obciążenia psychicznego, czyli na treningach. Czyli powinna zatrudnić psychologa? Magda współpracowała z psychologiem i to nawet z Harvardu. W każdym razie jak powiedział Arystoteles: Jesteśmy tym, co w swoim życiu powtarzamy. Doskonałość nie jest jednorazowym aktem, lecz nawykiem. Wow, może to i dla mnie jest motorem. Stawać się coraz lepszą. Ja czuję, że na każdym koncercie mogę zaśpiewać ten sam numer inaczej, rozwinąć go w coś innego, niż jest na płycie. Ostatnie pytanie, właśnie a propos śpiewania. W piosence "W sumie nie jest źle". śpiewa pani: Ogólnie rzecz biorąc to mam fart. Wybrałam asa z talii kart.. ..Dotykam głowy i reszty ciała. I chyba dobrze wszystko działa. Patrząc na całe swoje życie uważa pani, że miała farta? Absolutnie. W takiej karierze, jak moja, oczywiście ważne są predyspozycje, czyli muzykalność, ale fart jest również bardzo ważny, żeby we właściwym momencie spotkać odpowiednie osoby. Moim szczęściem było to, że spotkałam na swojej drodze Agnieszkę Osiecką, że pierwsze teksty pisał mi Wojtek Młynarski. Spotkałam też świetnych kompozytorów, grał ze mną świetny pianista Jacek Mikuła, pisał dla mnie piosenki Seweryn Krajewski, Andrzej Sikorowski. Więc tak, fart jest bardzo ważny. Dziękuję za rozmowę i życzę, żeby pani wróciła na kort. Dziękuję. Powiem panu, że dawno nie miałam rakiety w ręku, ale ona stoi w mojej sypialni dokładnie tam, gdzie ją zostawiłam 3 lata temu. Codziennie na nią patrzę i mówię do niej: " Jeszcze zagramy, moja kochana".