To pierwsza rozmowa jaką przeprowadził mistrz olimpijski w skoku po wysłuchaniu Mazurka w Beijing National Indoor Stadium. Odbył ją z żoną Magdaleną i 3-letnim synkiem, którego zdjęcie ucałował zaraz po tym, gdy było już wiadomo, że zwyciężył. Wie pan co jest w tym medalu? - Nie co, tylko kto - sprostował pytanie Blanik. - W tym medalu jest żona i synek, moi rodzice - Ludwik i Halina, trenerzy Andriej Lewit i Piotr Mikołajek, a także władze sportu, które dały pieniądze. Dziękuję także tym, co mi zaufali, co we mnie wierzyli. Nie ma dla mnie nic gorszego w życiu, jeżeli miałbym kogoś zawieść. Mam ogromną satysfakcję, że dostarczyłem kibicom tyle radości. Co myślał pan słuchając Mazurka? - Zadałem sobie pytanie: czemu ten u góry pozwolił mi po kilkunastu latach stanąć na najwyższym stopniu podium. Wcześniej prosiłem Boga, żeby te medale rozdał według zasług.... Skrót myślowy Blanik tak wyjaśnił: - W mojej ocenie zwycięzcą został Marian Dragulescu. Wielce utytułowany Rumun wrócił do sportu po poważnej kontuzji kręgosłupa. To jest gość! I patrząc z perspektywy jego osiągnięć, ja przy nim jestem malutki. Gdyby zdobył złoty medal, szczerze bym mu gratulował. Niestety, zajął czwarte miejsce. Sensacją jest to, że po raz pierwszy na podium nie stanął Rumun. Pierwszym skokiem załatwił pan sprawę... - Tak też sądzę, bo oryginalny, wymyślony przeze mnie - rozweselił się Blanik. - Przed drugim zastanawiałem się - iść mocno czy szarżować. No to tak wypośrodkowałem, ale omal się nie przewróciłem. Urodzony 1 marca 1977 roku w Wodzisławiu Śląskim zawodnik klubu AZS AWFiS Gdańsk długo musiał czekać na poniedziałkowy finał, od soboty, 9 sierpnia, kiedy to dzień po zapaleniu olimpijskiego znicza wywalczył sobie prawo startu w najlepszej ósemce. Można było chyba zwariować? - No prawie. Jeszcze na początku igrzysk nic nie odczuwałem wewnątrz, ani stresu, podwyższonej adrenaliny i myślałem sobie, że tak dotrwam do finału. Jednak dwa dni temu zaczęła się ... katastrofa. Potworny ból głowy, nerwy, ale ... Skończmy ten temat, kogo to interesuje. Każdy sportowiec na swój sposób olimpijski start przeżywa. Można być mistrzem Europy, świata, i to wielokrotnie, natomiast igrzyska to jest coś, czego nie da się z niczym porównać. Leszek Blanik nie jest olimpijskim nowicjuszem. W Sydney zdobył brązowy medal. Do Aten nie pojechał na skutek systemu kwalifikacji, faworyzującego zawodników wszechstronnych. - Nie chciano abym pojechał, może tak będzie lepiej - skorygował pierwszy mistrz olimpijski w historii polskiej gimnastyki - mimo dużej szansy na powtórny medal w mojej koronnej konkurencji. Ale czy musimy dziś wracać do spraw przykrych? Nie musimy, więc może coś o bliższych i dalszych planach? - Wracam do kraju 25 sierpnia. Do tego czasu chcę kibicować koleżankom i kolegom. Przyda się jeszcze parę medali... W 2009 roku wystartuję jeszcze w zawodach Pucharu Świata tudzież innych, zaś w 2010 roku zakończę karierę. A na razie musimy kończyć naszą rozmowę, bo zostało mi już parę minut do zgłoszenia się na kontrolę. Z chęcią po niej wrócę... - powiedział pierwszy polski gimnastyk, którego nazwisko nosi gimnastyczny element. Zapisany pod nr 332 przez Międzynarodową Federację Gimnastyczną skok-przerzut, podwójne salto w przód w pozycji łamanej otrzymał nazwę "blanik". W Pekinie rozmawiał - Janusz Kalinowski (PAP)