Polska Agencja Prasowa: Tydzień temu brał pan udział w testach dla zawodników aspirujących do gry w NFL. Dwa dni później był trening w Minnesota Vikings, a w czwartek podpisanie kontraktu. Spodziewał się pan, że tak szybko może się rozstrzygnąć kwestia umowy? Babatunde Aiyegbusi: - Nigdy nie przypuszczałem, że tak szybko można zmienić swoje życie. Coś pana zaskoczyło podczas poniedziałkowych testów w San Antonio i późniejszego treningu w Minneapolis? Czy między zawodnikami było czuć wyłącznie rywalizację o miejsce, czy może panowała bardziej przyjazna atmosfera? - Właśnie ta przyjazna atmosfera mnie zaskoczyła. Wszyscy byli dla siebie bardzo serdeczni, nawet dla mnie - gościa, którego właśnie dopiero poznawali, którego widzą pierwszy raz w życiu i który pewnie w ich mniemaniu nie zasłużył na to, by pokazywać się przed łowcami talentów. Oczywiście, było też czuć nerwową atmosferę, jednak była ona starannie przekuwana na motywację do większego wysiłku. W towarzystwie zawodników, którzy trenowali futbol w liceum i na uczelni, czuł się pan trochę kopciuszkiem? A może nie miał pan kompleksów? - Czułem się trochę nieswojo, ale nie dawałem tego po sobie poznać. Wszyscy byliśmy tam w jednym celu i wiedziałem, że najpierw patrzą na to, jak wykonasz ćwiczenia, a dopiero potem pytają, kim i skąd jesteś. Lecąc do USA, starał się pan ostrożnie podchodzić do oczekiwań związanych z całą wyprawą czy powtarzał pan sobie z determinacją, że jedzie po kontrakt? - Wydaje mi się, że każdy na moim miejscu - wylatując z kraju w pogoni za swoimi marzeniami - zrobiłby wszystko co w jego mocy, żeby je spełnić. Liga NFL otwiera przede mną drzwi. Teraz przyszedł czas, żeby dostać się do wąskiego składu i po prostu przez nie przejść. Jaka była pierwsza myśl po tym, jak okazało się, że Vikings chcą z panem podpisać umowę? - Niesamowite uczucie. Pomyślałem, że będę miał szansę torować drogę swojemu idolowi Adrianowi Petersonowi. Od rana tak się czułem, jak wtedy, gdy idziesz na rozmowę o pracę i mówią ci "zadzwonimy do pana". A tu się okazało, że dostałeś tę robotę. Od razu zadzwoniłem do rodziny i pozwoliłem im puścić trzymane do tego czasu kciuki. Tuż po podpisaniu umowy zaznaczył pan, że zostaje teraz w Stanach Zjednoczonych, choć przygotowania do sezonu w NFL zaczynają się pod koniec kwietnia. Jak pan spędzi najbliższe tygodnie? - Plan jest taki, że mam wiele do nadrobienia i zostaję tu, żeby ćwiczyć i szykować się do treningów. Mam do dyspozycji narzędzia, które wcześniej widziałem tylko w telewizji, więc głupotą byłoby z nich nie skorzystać. Po wstępnym miesięcznym okresie przygotowań będzie krótka przerwa i wtedy wracam do Polski. Rodzina dołączy do mnie, jak będę miał już pewne miejsce w wąskim 53-osobowym składzie. Prezes PLFA Jędrzej Stęszewski powiedział, że pana dużym atutem są warunki fizyczne. Na Facebooku wspominał pan o małych siedzeniach w samolocie. Czy w innych sytuacjach z życia codziennego potężna postura bywa kłopotliwa? - Dość często przypominam sobie, że jestem większy niż przeciętny mężczyzna. Przechodząc przez drzwi zawsze "witam się z wszystkimi" skinieniem głowy, nigdy nie mają w sklepach mojego rozmiaru buta (51,5). Transport publiczny też jest kłopotliwy w moim przypadku. W Ameryce uwielbiam to, że są tu wielkie samochody. Na pewno będę taki miał. Zawodnicy występujący w PLFA podkreślali, że w polskiej lidze mogą zarobić tylko obcokrajowcy. Grał pan jeszcze w Niemczech. Sumy zapisane w kontraktach graczy NFL robią wrażenie. Czy dopiero teraz tak naprawdę zacznie pan zarabiać na tym, że uprawia futbol? - Tak, granie w NFL to dla mnie pierwsza okazja na utrzymywanie się tylko z grania. Kiedy rozstrzygnie się, czy znajdzie się pan w zespole treningowym ekipy z Minneapolis, czy też będzie występował w ligowych meczach? - Po zgrupowaniu treningowym trenerzy i menedżerowie podejmą decyzję, kto z 90 graczy zostaje i będzie w gronie 53, którzy zagrają w sezonie. Dopiero wtedy będę mógł powiedzieć, że jestem pełnoprawnym zawodnikiem drużyny Minnesota Vikings. Jest pan pierwszym Polakiem, któremu udało się dostać angaż w NFL, mimo braku wcześniejszej gry na amerykańskiej uczelni. Odpowiada panu rola wzoru dla młodych miłośników futbolu, którym pokazuje pan, że "da się"? - Cieszę się, że rozpoczynam nowy rozdział w historii polskiego futbolu, ale i nie tylko. To dla mnie zaszczyt być ambasadorem polskiego futbolu w USA. Dla Amerykanów to też niecodzienna sytuacja i bardzo ciekawi ich, jak dam sobie radę w NFL. A Pan się na kimś wzoruje? Kontaktował się z Panem może Sebastian Janikowski z Oakland Raiders? - Nie mam kontaktu z Sebastianem, a do Oakland mam kawałek. Wzorem dla mnie będzie grający w moim zespole Phil Loadhol. Równie duży zawodnik co ja, z ogromnym doświadczeniem w lidze. Przygodę ze sportem zaczynał pan od koszykówki. Czy pomogło to panu w jakiś sposób w karierze futbolisty? - Wydaje mi się, że tak. Pozycja obronna w koszykówce różni się niewiele od mojej obecnej pozycji na boisku, więc myślę, że zdecydowanie - po lekkich modyfikacjach - przeniosłem na boisko futbolowe to, czego się nauczyłem na parkiecie. Rozmawiała Agnieszka Niedziałek.