Jeszcze kilka lat temu w ogóle nie interesował się sportem, pracował w szklarni w Holandii i palił nałogowo. W pewnym momencie zdecydował jednak, że chciałby osiągnąć coś wielkiego. Wówczas zwolnił się z pracy, porzucił nałóg i postawił na triathlon. Obecnie Adrian Kostera jest jednym z najbardziej utytułowanych triathlonistów w kraju, a na swoim koncie ma m.in. rekord świata na dystansie 5-krotnego Ironmana. Dla ambitnego sportowca to jednak wciąż za mało. W czerwcu ubiegłego roku rozpoczął on więc mordercze wyzwanie, które już wkrótce dobiegnie końca. W rozmowie z Interią Sport Kostera ujawnił kulisy projektu 365 Triathlon i opowiedział o swoich planach na przyszłość. Adrian Kostera: "Czekam, aż to wyzwanie się skończy, ale zacząć realizować kolejne piękne cele" Amanda Gawron, Interia Sport: Jest pan człowiekiem naprawdę ambitnym. Po osiągnięciu tak wielu sukcesów wciąż nie ma pan dość. 1 czerwca 2023 roku rozpoczął pan kolejne mordercze wyzwanie, podczas którego przepłynął pan 1,205 km, przejechał na rowerze 31,132 km, a obecnie kończy pan ostatni etap wyzwania, a więc bieg na 7,833 km. Wyzwanie to dokończyć planuje pan 30 maja i wówczas zostanie pan rekordzistą Guinnessa w najdłuższym triathlonie. Jakie to uczucie być na trasie i wiedzieć, że jest się zaledwie o krok od takiego sukcesu? Adrian Kostera, triathlonista: - Jakie to uczucie? Ja jestem człowiekiem, który lubi planować i te plany realizować. Z drugiej strony jednak nie do końca lubię, gdy coś dobiega końca. Chociaż może dziwnie to zabrzmieć, to nie ma takiego entuzjazmu, że podskakuję, cieszę się i z radością czekam na ten dzień finałowy. Raczej powiedziałbym, że jest jakaś taka nostalgia, że to się kończy, że to było fajne. Mam jeszcze tylu przyjaciół, którzy podejmowali się takich ciekawych wyzwań, jak na przykład podróż do Chin na pieszo. Wiem, że zawsze najgorsze było to, że ktoś odchodzi powiedzmy od jakiejś taśmy produkcji, podróżuje przez rok, nocuje w namiotach gdzieś w Himalajach, poznaje tysiące ludzi z różnych kultur, a po roku wraca i znów staje przy tej taśmie i to nie jest fajny moment. Ale na szczęście w moim przypadku będzie tak, że właściwie już od wielu miesięcy powstają w mojej głowie kolejne projekty. To jest trochę tak, że czekam, aż to wyzwanie się skończy, ale zacząć realizować kolejne piękne cele. A mogłabym wiedzieć, jakie konkretnie plany ma Pan na kolejne tygodnie, miesiące? - Myślę, że bardziej lata. Mam kilka projektów takich dużych, które chciałbym zrobić. Na pewno na przestrzeni ostatnich lat, a w szczególności w trakcie ostatniego roku miałem ten zaszczyt odwiedzić bardzo dużo miejsc typu areszty śledcze, zakłady poprawcze, szpitale pediatryczne, oddziały psychologii i psychiatrii, domy dziecka. Nieoczekiwanie, może głupio to zabrzmi, dawało mi to dużo przyjemności. Czułem się potrzebny, miałem wrażenie, że moje działania mają duże znaczenie. Więc to jest podstawa, wokół której będę opierał moje kolejne projekty. Będzie dużo działań prospołecznych, ale też projektów sportowych. Od 1 września będę brał udział w 10-krotnym Ironmanie we Włoszech, gdzie będę chciał ustanowić rekord świata. Mam firmę trenerską, którą też chciałbym teraz gigantycznie rozwinąć, bo przez ostatnie lata mam niemal w 100 procentach pozytywny feedback i nic nie sprawia mi takiej przyjemności jak w niedzielę od wielu osób usłyszeć, że osiągnęli oni swój cel. To są te rzeczy, którymi będę się teraz zajmował. Więc grafik mam napięty. Swoimi działaniami zdążył Pan już udowodnić, że nie bez powodu jest Pan nazywany jednym z głównych promotorów triathlonu w Polsce. Czy mógłby Pan zdradzić, jak wygląda u Pana okres poprzedzający rozpoczęcie projektów takich jak wyzwanie 365 Triathlon? Pytam, bo dla wielu ludzi triathlon, a w szczególności zawody typu wyścigi na dystansie 10-krotnego Ironmana, są czymś niemożliwym do zrealizowania. Czy do takiego rodzaju wysiłku da się w jakikolwiek sposób przygotować? - Może to zabrzmi tak trochę patetycznie, ale wydaje mi się, że całe życie mnie przygotowywało pod tego typu wyzwania. Szczególnie na przykład ostatnie 12 lat pracy na szklarni. Ja wychodzę na trening i robię to wyzwanie w śniegu, deszczu, czy słońcu, gdzie ludzie przeważnie chowają się po domach i mówią, że nie są w stanie wyjść na półgodzinny trening. A ja patrzę na tą pogodę, na ten lejący deszcz i myślę sobie, że przecież jak całe życie wychodziłem na pole w deszczu zbierać jakieś tam owoce czy warzywa, to tak wygląda przecież życie tysięcy innych ludzi, więc dlaczego miałbym nie wyjść teraz na trening. No i jeżeli chodzi o takie wytrenowanie fizyczne, to przede wszystkim wszystko trzeba robić małymi krokami. To nie jest tak, że ja sobie pewnego dnia postanowię przebiec siedem tysięcy kilometrów, tylko przebiegnę najpierw pięć, czy dziesięć kilometrów, potem półmaraton, maraton, następnie sto kilometrów, sto mil, bieg 24-godzinny i tak po kolei. Ostatnio zetknąłem się ze stwierdzeniem, że "dla wielu ludzi odczarowałem maraton". Całe życie wpajano nam, że przebiegnięcie maratonu to coś wybitnie trudnego, no i tak jest, bo jest co bieg okropnie trudny. Ja sam, żeby zrobić rekord życiowy, to padam na mecie i przez tydzień nie mogę się ruszać. Ale też pokazałem, że sport można uprawiać nie ekstremalnie, nie przemęczając swojego ciała do granic, tylko na spokojnie podejść do tematu. I wtedy dystanse, które są dla nas nie do osiągnięcia, można przebiec bez trudu. Choć wyzwanie, jakie rzucił pan samemu sobie wydaje się niemożliwe do zrealizowania, udowadnia pan, że jeśli tylko mocno się w coś wierzy, człowiek jest w stanie osiągnąć absolutnie wszystko. Ba, z tego co widziałam, nawet podczas tak morderczego triathlonu znajduje pan czas na odpoczynek, rozmowy z bliskimi, a nawet... wizyty u fryzjera. Jak więc wyglądają pana typowe dni podczas takiego wyzwania? - Jeżeli chodzi o niemożliwość tego wyzwania, to dla mnie największą trudnością nie był aspekt fizyczny i przebiegnięcie tylu kilometrów, bo to po prostu wytrenowałem i moje ciało było zdolne do tego, ale właśnie logistyka, żeby rok życia i to bez weekendów wolnych, bez urlopów, świąt, przez 365 dni każdego dnia móc to kontynuować. To jest w ogóle rekord Guinnessa, więc oprócz tych ośmiu godzin, podczas których biegnę, dochodzi do tego jeszcze skomplikowana biurokracja, udowadnianie, że jest się na trasie, zbieranie danych, dokumentowanie wszystkiego, szukanie świadków. Do tego dochodzą social media, a więc posty, filmiki, montaż i wymyślanie, co by tu zrobić, aby to promować. Poza tym często dochodzą wywiady, rozmowy z mediami, nagrania. W dodatku prowadzę jeszcze swoją firmę, mam rodzinę, więc to jest skomplikowane. Ale na szczęście w przeciągu całego tego roku poznałem masę ludzi, którzy mi niezmiernie pomagali. Tak jak właśnie pani fryzjerka Aleksandra, która z Opola przyjechała do mnie na bieganie i podczas rozmowy zrozumiała, że dla mnie problemem jest nawet wyskoczyć do fryzjera z hotelu, bo dla mnie to jest godzina ekstra w podróży. Postanowiła więc, że będzie przyjeżdżać i obcinać moje włosy w pokoju hotelowym. Pomocną dłoń wyciągnęła też pani księgowa, która zaczęła obsługiwać moją firmę i nagle zauważywszy jak wygląda moje życie i jaki projekt robię, po prostu przyjeżdżała z laptopem na pomost, gdzie pływałem, żebym wypełnił jej jakieś dokumenty. Nawet miałem tak, że nawet pani z urzędu skarbowego coś ode mnie chciała i był problem, że nie mogła się ze mną skontaktować. Jak napisałem jej maila i opowiedziałem jej, co robię, to z własnej woli kolejnego dnia o siódmej rano przy śniadaniu do mnie zadzwoniła. To jest piękne, że na każdym kroku spotykałem takie właśnie osoby. W mediach społecznościowych widziałam, że często na trasie dołączają do pana inni ludzie, bardzo często nawet nieznajomi. Jakie to uczucie, gdy wie się, że twoje wyzwanie śledzą miliony Polaków, którzy trzymają kciuki na pobicie rekordu Guinnessa? - Przede wszystkim to był główny cel. To wyzwanie było robione po to, aby ci ludzie dołączali. Wszystko jest tak przygotowane, żeby ten projekt był publicznie otwarty, żeby propagować ruch i zachęcić innych, ale pokonywali kilometry. Myślę, że było to fajne rozwiązanie, że ja dawałem tym ludziom swego rodzaju inspirację, a oni mi szansę na ukończenie tego projektu, do bez nich to nie byłoby możliwe. Mówił Pan wcześniej, że triathlon i pokonywanie coraz to bardziej wymagających dystansów nie jest dla Pana celem nie do zrealizowanie, jednak wcale nie należy on do sportów łatwych i przyjemnych. Już podczas zawodów na dystansie 10-krotnego Ironmana w Szwajcarii w 2022 roku, w których zajął Pan trzecie miejsce, dostrzec można było, z jakimi problemami zmagają się zawodnicy. Bóle mięśni, skurcze, zerwane paznokcie, czy nawet zdarte do krwi stopy to w przypadku takich zawodów niestety codzienność. Tym razem dystans, który musi Pan pokonać jest jeszcze dłuższy. Z jakimi wyzwaniami do tej pory przyszło Panu zmierzyć się na trasie? - To może być zaskakujące, ale to, co robię teraz, jest trochę łatwiejsze niż 10-krotny Ironman. Dla przykładu, podczas 10-krotnego Ironmana musiałem pokonywać z Polski 200 kilometrów biegu dzień w dzień trzy dni, praktycznie nie śpiąc od pięciu dni. Tutaj natomiast pokonuję 50 kilometrów dziennie, więc mam więcej czasu na sen i regenerację. Też należy podkreślić, że nie jest to wyścig. Podczas zawodów podejmujemy więcej ryzyka, czy na przykład zatrzymać się na przebranie butów, czy kontynuować i się ścigać. Tutaj jest tak, że z nikim się nie ścigam, więc mogę sobie buty przebierać, mogę zatrzymywać się na przerwy, więc jest trochę łatwiej. W tym przypadku dla mnie największą trudnością było utrzymanie rutyny rocznej. Załóżmy sobie, że dzisiaj ktoś postanowiłby sobie, że przez kolejny rok codziennie rano po pobudce będzie po wyjściu z łóżka kładł się na dywan i robił 20 pompek. Wydaje się to wykonalne, łatwe. Ale gdy pomyślimy o tym nieco więcej, to może się okazać, że jest to zadanie ekstremalnie trudne, żeby przez 365 dni z rzędu to zrobić. Na przykład jednego dnia zaśpimy i powiemy sobie: “dzisiaj nie mam czasu". Innego dnia obudzimy się chorzy, czy cokolwiek innego się stanie i nie damy rady zrobić 20 pompek. A tutaj, proszę sobie wyobrazić, przed 365 dni codziennie o 9 rano wstawałem i płynąłem 8 godzin, jechałem 8 godzin, biegałem 8 godzin, obojętnie co by się nie działo. Dla mnie głównym celem tego nie było pokazanie ludziom, jaki jestem super wytrenowany fizycznie. Chciałem, żeby oni wstając rano, kiedy im się nie będzie czegoś chciało, czy to wyjść na trening, czy iść do pracy, czy zapisać się na jakiś kurs, to spojrzą na mnie, który wstaje i idzie w deszczu kolejny dzień biegać, w śniegu przy -14 stopniach wsiada na rower i jedzie, i powiedzą sobie: “nie no, jak ten facet dzisiaj znowu wstał i to zrobił, to ja też mogę". Wspomniał Pan o jeździe na rowerze przy minusowych temperaturach, a z tyłu mojej głowy pojawiło się pytanie. Czy trudniejszym zadaniem jest dla Pana uprawianie triathlonu zimą przy ekstremalnie niskich temperaturach, czy jednak latem, gdy na termometrach zobaczyć można ponad 30 stopni Celsjusza i słońce mocno praży? - Ja chyba wolę pływanie latem, aniżeli zimą. (śmiech) Ale jeśli chodzi o pozostałe etapy triathlonu, to jak podczas tego wyzwania jeździłem na rowerze i biegałem w te najzimniejsze miesiące, gdzie był ogromny śnieg i minus kilkanaście stopni, to byłem zdziwiony, że nigdy nie było mi zimno. Zdecydowanie uważam, że w zimę jest o tyle fajniej, że obojętnie jaka by nie była temperatura, zawsze można się odpowiednio ubrać, żeby nie było człowiekowi zimno. Przy ekstremalnym upale tak nie ma, bo można się rozebrać nawet do naga i już dalej nic nie możemy zrobić, a dalej jest nam gorąco. Przed upałem nie da się ukryć. Moim najbardziej traumatycznym wspomnieniem z roweru był moment w sierpniu, gdzie głowa mnie bolała już po 6 godzinach jazdy, a musiałem jeszcze być na trasie przed dwie kolejne godziny. Ma pan przed sobą jeszcze kilka godzin po ukończenia wyzwanie 365 dni, a więc nie będę już Panu przeszkadzać. Bardzo dziękuję za rozmowę i życzę powodzenia. - Dziękuję bardzo.