1. Gdańsk, ul. Czarny Dwór Rozmowa z Piotrem Sikorą, przyjacielem Waldemara Malaka z tego samego bloku na gdańskim Przymorzu, rwie się. Wręcz nie klei. Mój rozmówca ma co innego na głowie, prowadzi firmę sprzedającą i obsługującą kasy fiskalne. W dobie postpandemii i galopującej inflacji trudno przewidzieć co przyniesie jutro, myśli Sikory krążą gdzie indziej. Już mam wychodzić, gdy nagle pan Piotr mówi: - Jak tak o tym gadamy, wzruszyłem się... Wielkiemu jak tur chłopu za okularami świecą łzy. - Waldek mnie lubił, mimo że był trzy lata starszy. Po igrzyskach dał mi strój i lniany kapelusz z Barcelony. Tego forda scorpio, w którym zginął tragicznie, odbieraliśmy razem z giełdy w Warszawie. Mówili, że to podarek od sponsora, ale to jego kolega obiecał, że gdy zdobędzie medal olimpijski, ford będzie jego - wspomina Sikora. - O wszystkim dowiedziałem się wieczorem z radia albo ktoś mi powiedział, już nie pamiętam. Przekazałem matce Waldka informację o wypadku, powiedziałem, że jej syn nie żyje. Aż się osunęła, wręcz spłynęła po framudze - Piotr Sikora myślami jest już 30 lat temu. 13 listopada wypadł w piątek. 2. Charwatynia koło Wejherowa - Asia czy ty musisz dziś jechać? Dziś jest 13 listopada, w dodatku piątek. Pojedziesz jutro autobusem - matka przez cały dzień mnie męczyła opowiada pani Asia. - Jutro Waldek ma zawody w Wolfsburgu, skorzystam z okazji, by jechać z nim - odpowiadałam. Wybierałam się do rodziny w Niemczech. - Przyjechał po mnie na Obrońców Wybrzeża koło godziny 18. Potem pojechaliśmy na Żabiankę po Rafała, kuzyna jego kolegi. Nie odjechaliśmy daleko, na skrzyżowaniu inny samochód puknął w tył naszego auta. Żarówka do wymiany. Pojechaliśmy na stację ją wymienić. Ela, koleżanka, która jechała z nami, wysiadła w Sopocie. Jej siostra robiła kolację, gdy w radiu podano, że w wypadku w Charwatyni koło Wejherowa zginął Waldemar Malak, medalista olimpijski. A co ze mną? Miałam złamany krąg szyjny, żadnych dokumentów ze sobą, dlatego w szpitalu w Wejherowie figurowałam jako "NN". Byłam w stanie krytycznym, udzielono mi namaszczenia chorych. Jakoś z tego wyszłam, ale do dziś mam z szyją problemy, muszę uważać - pani Asia była pasażerem na tylnym siedzeniu forda scorpio feralnego dnia. Przed Wejherowem forda zatrzymali mundurowi za przekroczenie prędkości. Malak stwierdził, że to nie jest jego dzień: - Prowadź Rafał, ja przejmę stery na niemieckiej autobahnie - powiedział. Przesiedli się. 3. Cetniewo, Ośrodek Przygotowań Olimpijskich im. Feliksa Stamma Marek Kaczmarczyk, w latach 1990-2000 pisał o podnoszeniu ciężarów na łamach "Przeglądu Sportowego" później komentował zmagania sztangistów w Eurosporcie, w latach 2013-2020 był rzecznikiem prasowym Polskiego Związku Podnoszenia Ciężarów. - Brąz olimpijski to było coś! Czekałem na lotnisku Okęcie, gdy wracali, umówiłem się od razu z Waldkiem na wywiad do "Przeglądu Sportowego". Udało się pod koniec miesiąca, spotkaliśmy się w Cetniewie. Rozmawialiśmy bardzo długo, siedząc na ławce. Mówił, że ten medal otworzył mu wiele drzwi, że będą sponsorzy. Że mama jest dumna. Pochwalił się również, że ma już wymarzone auto i będzie nim teraz mógł szybko, bo tylko tak lubił, jeździć na przykład do Niemiec na ligowe zawody do Wolfsburga, gdzie startował już Sławomir Zawada. Była to duża moja pierwsza i ostatnia rozmowa z Waldemarem Malakiem. Minęły dwa miesiące, nadeszła tragiczna informacja o wypadku. Nie wiem jak potoczyłaby się jego kariera? Na pewno Waldemar Malak miał wszelkie warunki ku temu, by przez kolejne sezony należeć do światowej elity sztangistów w wadze do 100 kg - twierdzi Kaczmarczyk. Kolega Malaka z reprezentacji Włodzimierz Chlebosz jest dziś wójtem Gminy Czernica na Dolnym Śląsku. Na igrzyskach olimpijskich w Barcelonie zajął siódme miejsce w kategorii średniej: - Waldek to był człowiek, z którym można było konie kraść, porozmawiać o wszystkim. Bardzo inteligentny, z dystansem do siebie. Wesoły, ale nie "wesołek", stać go było na refleksję. W roku olimpijskim spędzaliśmy razem ponad 200 dni poza domem. Do Cetniewa, przed igrzyskami, Waldek zawsze przyjeżdżał dużym fiatem. Śmialiśmy się, że to najszybszy duży fiat w kraju - wspomina Chlebosz, który okoliczności wypadku poznał dopiero na pogrzebie. - Miał całą karierę przed sobą. Do dziś ciężko mi się z tym pogodzić. Jak pan słyszy, minęło 30 lat, a ja wciąż mam pantofla w gardle... 4. Atlanta, USA Po Barcelonie Malak zrobił sobie miesiąc wolnego. Nowym autem jeździł po Trójmieście, odwiedzał znajomych, słuchał muzyki. Obok doskonałej techniki dźwigania, nabierał również siły. W podrzucie możliwości postępu miał wręcz nieograniczone. Po cichu myślał o kolejnej olimpiadzie - Waldek szedł w górę. Miał ledwie 22 lata, siła przychodzi w wieku 25-26 lat, na kolejnych igrzyskach w Atlancie walczyłby o złoto - Piotr Owczarski, jego trener, nie ma co do tego wątpliwości. 5. Warszawa, Fort Bema - Dziś już nie płaczę. Tłumaczę sobie, że córka Ania mieszka w Niemczech, a Waldek na Łostowicach. Zwariowałabym, gdybym myślała inaczej - pani Zofia Malak, matka medalisty z Barcelony jest bardzo pogodną osobą. Na Łostowicach mieści się jeden z gdańskich cmentarzy. Tam właśnie pochowano Waldka. - Od ósmego roku życia wychowywałam go sama. Była taka sytuacja w Cetniewie, że Waldek się wstawił za koleżanką na dyskotece. Popchnął jednego chłopaka z Łodzi, ten głową uderzył o podium. Skończyło się na rozprawie, wcześniej pojechaliśmy do matki tego chłopca. Na początku była harda, później zmiękła, gdy zobaczyła, że mój syn to nie chuligan, a sportowiec. Zygmunt Smalcerz, złoty medalista olimpijski z Monachium, bardzo pomagał, załatwił adwokata: - Zabieramy go do wojska, do Legii! - zakomenderował. - Wiadomo za mundurem panny sznurem, pojechałyśmy z córką na przysięgę, wszyscy chłopcy w mundurach podobni do siebie. Anka mówi - mama, patrz na nogi, Waldek nie umiał kroku defiladowego. Przemarsz, zrobili rundę, Waldka wepchnęli do budynku, żeby wstydu nie było. Przyszedł jakiś dowódca i mówi: - Fajnie Waldek ma, co? Jedzie do Zakopanego na obóz, a my na poligon. 6. Gdańsk, ul. Opolska 10 Pijemy kawę w rodzinnym domu Waldemara Malaka, pani Zofia wciąż tu mieszka. - Dobrze się tu żyło, Waldek chodził do Szkoły Podstawowej nr 80, wszędzie blisko. Piotr Owczarski, jego trener, był kimś więcej - przyjacielem, powiernikiem, zastępował mu ojca. Ogromnie mi pomógł. Waldek po lekcjach nie szedł na świetlicę, tylko do Piotra na halę Stoczniowca, tuż obok, tam odrabiał lekcje. Był tam, gdzie lubił, zakładał koła na gryfy. Pani Zofia pokazuje ręką za okno - Tu się nic nie działo. Tylko lotnisko i poligon wojskowy, mnóstwo piasku. Nic nie było. Oj, jakże się pani myli Pani Zofio! Poligon na gdańskim Przymorzu rozciągał się od skrzyżowania Chłopskiej i Kołobrzeskiej, ciągnął aż do lotniska na Zaspie. Dla dzieci to był prawdziwy raj, cały teren zryty okopami, Eldorado łusek i ślepaków. - Bunkry robiliśmy, podchody, dziś dzieci mają to na komputerze, my to mieliśmy na żywo. Namioty stawialiśmy, zupy pieczarkowe w nich robiliśmy, 100 metrów człowiek odszedł od bloku to już nie był na swoim terenie, były wojny nie tyle między dzielnicami, co między blokami. Dobrze było mieć Waldka po swojej stronie - Piotr Sikora mieszkał trzy klatki od Waldka, zaraz w sąsiedztwie jednego ze słynnych falowców. - Louis de Funes to był człowiek o stu twarzach, a Waldek to człowiek o stu pomysłach - potwierdza słowa Sikory, Włodzimierz Chlebosz. 7. Barcelona, Pavello de l'Espanya Industrial - Nikt nie wierzył w medal w Barcelonie, poza nim i mną, można sprawdzić w wywiadach. Gdy rok przed igrzyskami w dwuboju osiągał 370 kg, mówiłem, że za rok dźwignie 395 kg, on to jeszcze przebił i osiągnął 400 kg na najważniejszym starcie w karierze. To dało bezcenny brąz - wspomina Owczarski. Jerzy Gebert w "Poczcie Olimpijczyków Ziemi Gdańskiej" pisał: - Urodzony fighter znacznie dłużej niż wymagane trzy sekundy, wytrzymywał sztangę na wyciągniętych rękach. Przedtem mruczał do niej, przemawiał i coś wykrzykiwał - jakby chciał te potężne ciężary obłaskawić. A także przestraszyć samym wyglądem - ogromnymi bicepsami i ogoloną na zero głową. Nikogo takiego nie było ani wcześniej, ani później na olimpijskim pomoście, kto zjednał by sobie tyle sympatii widowni. I jeszcze ten pamiętny, fantastyczny skok do góry po ostatnim zwycięskim boku. Takich braw podczas dekoracji nikt nie zebrał. Walka Waldka z parą rosyjskich siłaczy, wtedy startujących po szyldem WNP - Wspólnoty Niepodległych Państw, była pasjonująca. Tylko on próbował im zagrozić, inni już po rwaniu zostali daleko w tyle. Malak wyrwał tyle co Timur Tajmazow i tylko pięć kilogramów mniej od Wiktora Tregubowa. W podrzucie był tylko minimalnie gorszy i efektownie sięgnął po brązowy medal, wchodząc do ekskluzywnego klubu sztangistów, którzy dźwignęli 400 kg. To był jego najlepszy wynik w karierze. Włodzimierz Chlebosz: - To były najgorsze lata dla sportu, finansowanie przez komunę upadło, a nowe jeszcze nie zostało zorganizowane. Waldek sobie radził, był to jeden z pierwszych sportowych celebrytów. Nie tylko podnosił ciężary, on robił z tego show. Nie było mnie już w Barcelonie, gdy startował, widziałem tę radość, tę petardę w telewizji. O to jest dobre sformułowanie - "człowiek-petarda". Nieprawdopodobna energia. Jak byliśmy na mistrzostwach świata, dla niego nie było problemem dogadać się z Azjatami. Piotr Sikora: - Byłem na wczasach w ośrodku na Kaszubach. Wszyscy razem oglądaliśmy konkurs. Jak zdobył medal, razem skakaliśmy. Widać było, że podczas dekoracji usiłuje zachować powagę, ale oczy się śmieją. 8. Gdańsk, ul. Subisława - 31 stycznia 1982 roku przyszedł na pierwszy trening tu na Opolskiej. To była hala gdańskiego Stoczniowca, wcześniej trenowaliśmy na Karola Marksa, dziś Hallera - mówi Piotr Owczarski. Hala, w której dziś siedzibę ma klub MKS Atleta, mieści się dosłownie 100 metrów od mieszkania państwa Malaków. - Chodził na hokej w Hali Olivia, trenował tenis stołowy na Zaspie w MRKS - wtrąca mama Waldka, pani Zofia - próbował wszystkiego, nawet do kościoła do chóru się zapisał. - Był czas, że najbardziej kochał piłkę, miał chyba z 10 lat, gdy z Lechii nas odesłali - przyjdźcie za dwa lata. Potem grał w Championie Żabianka, stał na bramce. Też mu nie pasowało, wolał biegać i się kiwać. Z Championem pojechał nawet do Rzeszowa na finały Ogólnopolskiej Spartakiady Młodzieży. - Z piłki zrezygnował, wolał sport indywidualny. W futbolu ja nie odpowiadam za wszystkich, a w ciężarach co zrobię źle albo dobrze to idzie na moje konto. Mogę mieć pretensje tylko do siebie - tak mówił Waldek, wspomina Pani Zofia. Z Championa Żabianka nie wrócił już do Stoczniowca, a do Lechii Gdańsk. - Można było od 15. roku startować, od sierpnia 1985 roku podnosił ciężary na zawodach w barwach Lechii. Na Lechii była malutka sala w porównaniu ze Stoczniowcem, ale ogólnie lepsze warunki - opowiada Owczarski, który też wtedy przeniósł się na Traugutta. Myśli Waldka są już przy ciężarach, nawet na okładce zeszytu jest sztangista. Ciężarowiec bez problemu kończy Szkołę Samochodową przy ul. Karpiej w Gdańsku, choć po charakterze pisma w zeszycie widać, że notatki prowadziły raczej koleżanki. - Piłka nożna, żużel, koszykówka - na to wszystko chodziliśmy z Waldkiem i dzieciakami z Przymorza. Pamiętam nawet jak żużlowcy jeździli na stadionie Stoczniowca na Marynarki Polskiej. Byłem na meczu Wybrzeża, "Gdańskich Korsarzy", gdy Edward Jurkiewicz w hali Startu przy 3 maja rzucił 84 punkty w meczu z Baildonem Katowice, podczas, gdy cała drużyna zdobyła 89! Na 11. w niedzielę się chodziło na Halę Stoczni na ligę bokserską, to było wydarzenie! - wyraźnie słychać, że to Piotr Owczarski zaraził Waldka Malaka sportem. 9. Szpital w Wejherowie - Waldek nawet nie zdążył wyjąć z kieszeni batona Milky Way, którego kupił chwilę wcześniej na stacji. Jako jedyny zginął w tym wypadku. Pękła aorta i zalała płuca. Pasażerowie datsuna cherry, z którym ford scorpio miał czołowe zderzenie, wyszli niemal bez szwanku. Tylko pasażerka miała nogę złamaną - mimo upływu lat Piotr Owczarski kręci głową z niedowierzaniem. - Prosiłam lekarza, by nie robił sekcji zwłok, mówił, że jak zalało mózg to nie będą kroić. Któregoś ranka śpię, nagle obudziłam się z krzykiem, czułam jak go kroją, czy pan sobie wyobraża? Jedziemy do Wejherowa. W kostnicy mówią niech się pani uspokoi. Musiałam go zobaczyć. Wyciągnęli z tej szuflady, nie widziałam jego rąk, jakby na baczność leżał. Był w czarnym dresie, jakby spał. W trumnie już był zmieniony, po 10 dniach w lodówce - to z kolei pani Zofia Malak. 10. Gdańsk, ul. Traugutta Nie wiemy jakie lepsze warunki w Lechii miał na myśli Piotr Owczarski. Jeden z ówczesnych piłkarzy biało-zielonych wspomina nasiadówy z Waldkiem na saunie, towarzyszyły im biegające po podłodze szczury. Z Malakiem w fińskiej łaźni mało kto wytrzymywał, sztangista wylewał na piec hektolitry wody, wciąż było mu mało. 13 listopada był w piątek, nazajutrz piłkarze II-ligowej Lechii podejmowali Bałtyk Gdynia w derbach Trójmiasta, już bez Waldka w nieodłącznym biało-zielonym szaliku na trybunach. Każdy, kto wtedy był, pamięta tę przejmującą ciszę... 11. Muzeum Lechii Gdańsk - Rodzina przekazała nam brązowy medal olimpijski z Barcelony. Zdobycie tego eksponatu przysporzyło mi najwięcej satysfakcji - mówi kustosz Muzeum Lechii, Zbigniew Zalewski. - W muzeum jest sporo rzeczy Waldka - jego dres z igrzysk, buty z Barcelony`92 i ... prawo jazdy. W garniturze olimpijskim został pochowany. Waldemar Malak zdobył jeden z dwóch medali olimpijskich dla Lechii Gdańsk. Przed nim był lekkoatleta Kazimierz Zimny, który również wywalczył brąz na igrzyskach w roku 1960 w Rzymie. 12. Gdańsk, Cmentarz Łostowicki - Trzy-cztery lata temu przy grobie, kłaniają mi się panowie koło 50-tki, myślę sobie, że Waldek nie miał takich starych kolegów. Łapię się czasem na tym, że myślę o nim jako młodym 22-letnim chłopaku. Czas mi się zatrzymał - Pani Zofia czasem mówi o zmarłym synu w czasie teraźniejszym. - Pogrzeb był w moje urodziny. Kaplica pełna, na cmentarzu chyba z trzy tysiące ludzi. 13. Piątek Piotr Owczarski 13 listopada nie chodzi ćwiczyć na salę. Z powodu Waldka? - Nie tylko, wiele złego wydarzyło się tego dnia. Nie trenujemy, ani na Opolskiej, ani nigdzie, by nie kusić losu i już. Gdy Waldek rozbił się fordem scorpio, w Programie Trzecim Polskiego Radia, jak zwykle w piątek o tej porze, leciała lista przebojów. Wszystko ze szczytu jej notowania nr 560 kojarzy się jednoznacznie. "Drive" REM, "End of the road" Boyz II Men, “Son of the blue sky" Wilków, “November Rain" Guns n’ Roses, wreszcie “Barcelona" Freddie Mercury i Montserrat Caballe. Na szczycie kolega Freddiego z grupy Queen, Brian May “Too much love will kill you". Waldek kochał i był kochany. Jest kochany aż do dziś, bo nie umiera ten kto żyje w pamięci żywych. Maciej Słomiński