Pudzianowski wykiwał kibiców. Potem musiał się tłumaczyć. Zero przebaczenia
21 czerwca zeszłego roku reprezentacja Polski zmierzyła się z Austrią w drugim meczu fazy grupowej mistrzostw Europy. Spotkanie rozpoczęło się o godz. 18:00. Kilka godzin wcześniej na warszawskim dworcu pojawił się Mariusz Pudzianowski, który wspólnie z kibicami prowadził doping przed spotkaniem "Biało-Czerwonych", a następnie pociągiem miał podróżować z nimi do Berlina. Finalnie skończyło się na wielkiej gafie.

Po porażce 1:2 z Holandią na start Euro 2024 nadzieje kibiców i ekspertów dotyczące gry reprezentacji Polski były naprawdę duże. Mimo przegranej zespół prowadzony wówczas przez Michała Probierza zaprezentował się całkiem przyzwoicie. Do wywalczenia punktu zabrakło szczęścia i jakości.
O wszystkim miał zadecydować wynik spotkania z Austrią w drugiej kolejce. Niewątpliwie był to najważniejszy mecz z udziałem naszej kadry na mistrzostwach Europy w Niemczech. W przypadku wygranej awans wydawał się realny. Spotkanie generowało mnóstwo emocji. Zgodnie z planem miało rozpocząć się w piątek 21 czerwca o godz. 18:00.
Pudzianowski zrobił coś, o czym mówiła cała Polska. Fani zawiedli się na gwiazdorze
Tymczasem przed godz. 9:00 w mediach społecznościowych zaczęły krążyć filmiki z warszawskiego Dworca Centralnego, na których główną postacią był... Mariusz Pudzianowski. "Jedziesz sobie na meczyk Polski, a tu Pudzian przed 9:00 wbija na dworzec centralny z bębniarzami i krzyczy POLSKA GURRROM TERAZ TO MY NIE MOŻEMY PRZEGRAĆ" - przekazał jeden z użytkowników.
Sam były strongman i zawodnik MMA podgrzewał atmosferę. Otwarcie deklarował, że lada moment wsiądzie do pociągu i wspólnie z kibicami uda się do Berlina na mecz Polaków z Austrią. - My już czekamy na pociąg, lada moment przyjedzie. Nie wiem, jak dojadę do tego Berlina, bo mam już kilka zaproszeń do przedziałów. Jak zacznę od pierwszego, to nie wiem, na którym wagonie skończę. Ale tylko piccolo jest na dzisiaj - mówił na profilu Instagram.
Wszyscy spodziewali się obecności "Pudziana" we wspomnianych przedziałach. Tymczasem - jak ustalili dziennikarze Wirtualnej Polski - sportowiec... wysiadł z na pierwszym przystanku - stacji Warszawa Zachodnia. Rzekomo Pudzianowski ostatecznie miał pojawić się na obiekcie Olympiastadion. W sieci udostępniał zdjęcia ze stadionu, problem w tym, że na żadnych z nich nie było widać jego twarzy.
Zachowanie 48-latka rozwścieczyło wielu kibiców. "Zrobił teatrzyk ze sponsorem na dworcu", "Farmazon Pudzianowski", "Chłopie, ty oszukałeś 40 milionów Polaków" - pisali rozdrażnieni internauci, rozpętała się wielka, medialna afera. W końcu doczekaliśmy się wyjaśnień ze strony Mariusza Pudzianowskiego.
Zdradził on, że na Dworcu Centralnym pojawił się tylko na zaproszenie jednej z firm bukmacherskich, która organizowała wyjazd integracyjny dla grupy swoich klientów. "Byłem tam tylko i wyłącznie dla nich. A to, że przez przypadek portale rozdmuchały to i wzięły sobie informacje z moich social mediów, to jest ich problem" - tłumaczył. A propos tłumaczeń.
- Nie zamierzam się przed nikim tłumaczyć. Tłumaczyć to ja się mogę co najwyżej przed urzędem skarbowym i mamą - dodawał zirytowany Pudzianowski, który dla siebie zachował to, w jaki sposób dotarł i co robił w stolicy Niemiec. Fani jeszcze przez wiele tygodni wypominali mu sztuczne emocje generowane przed meczem Polaków. Reprezentacja Probierza przegrała 1:3 i jako pierwsza pożegnała się z turniejem. Na koniec zremisowała 1:1 z Francją.














