To teoria nieudokumentowana, jednakże gdyby ZSRR chciał po prostu zemścić się na Amerykanach za Moskwę, mógł po prostu od razu, w 1980 roku, ogłosić, że do Los Angeles nie jedzie. Tymczasem on ogłosił tę decyzję 9 maja 1984, zatem tuż przed igrzyskami, gdy wielu sportowców normalnie się do nich przygotowywało. Bojkot zastał ich na zgrupowaniach, co tylko zwiększyło poczucie rozczarowania, goryczy i straty szansy na olimpijski występ. Oficjalny powód: brak bezpieczeństwa, którego organizator nie był w stanie zapewnić. To oczywiście piramidalna bzdura i nie wiadomo za bardzo, skąd Kreml wytrzasnął podobne koncepcje. Potrzebował takiego pretekstu i posłużył się tymi właśnie względami. Nieoficjalny powód: uraz chowany za bojkot igrzysk w Moskwie w 1980 roku. Zaraz po inwazji Armii Czerwonej na Afganistan, do której doszło w drugi dzień świąt Bożego Narodzenia 1979 roku, Stany Zjednoczone ogłosiły wycofanie z igrzysk. Zaraz, to znaczy 12 kwietnia 1980 roku, gdyż decyzja musiała przejść jeszcze demokratyczną procedurę w Kongresie. Podobnie zachowały się 64 inne państwa, głównie zachodnie, ale również takie, jak Chiny, Indonezja, Argentyna, Urugwaj, Chile, Iran czy Turcja. Związek Radziecki odpowiedział tym samym, pociągając za sobą kraje bloku wschodniego, także zmuszone do bojkotu. Dotyczyło to także Polski. Z Układu Warszawskiego wyłamała się jedynie Rumunia, dzięki czemu - przy słabej konkurencji w Los Angeles - uzyskała najlepszy wynik olimpijski w dziejach. Prawdziwy powód: doping. Pojedynek ZSRR i USA na doping Rewelacje na ten temat ogłosił kilka lat temu Grigorij Rodczenkow, były szef radzieckiego laboratorium antydopingowego, z którego w zasadzie należałoby wyjąć słowo "anty". Po ucieczce do USA złożył zeznania, które stały się podstawa raportu McLarena i wykluczenia Rosji z igrzysk już w 2016 roku, grubo przed agresją na Ukrainę. To Rodczenkow utrzymuje, że prawdziwym powodem bojkotu igrzysk w 1984 roku był strach przed nowinkami antydopingowymi. Decyzja Moskwy była bowiem bardzo późna i zbiegła się z ogłoszeniem przez Manfreda Danike i Dona Caitlina z Komisji Antydopingowej Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego informacji o nowych metodach wykrywania środków dopingowych, które dotąd pozostawały bezkarne. Dotyczyło to zwłaszcza testosteronu, stanozolu i wielu innych substancji. To miało oczyścić igrzyska w Los Angeles. Oczyściło je z pogrążonych w dopingu sportowców bloku wschodniego, zwłaszcza ZSRR czy NRD, ale przecież również chociażby Bułgarii. Rosjanie chcieli zastosować pływające laboratorium, które miało przycumować do brzegów Kalifornii i oficjalnie szukać dopingu, a nieoficjalnie go tuszować. To znaczy ustalać, kto i kiedy może startować, by pozostać niewykrytym. Rewelacje MKOl udaremniły ten plan, podobnie jak i zakaz nałożony na radziecki statek. CZYTAJ TAKŻE: Nie gramy w obozie koncentracyjnym - Polska mogła nie jechać na mundial 1974 Niezagrożone Stany Zjednoczone wygrały klasyfikację medalową w 1984 roku (przed Rumunią), kreując wielkie gwiazdy sportu, jak Carl Lewis, Calvin Smith czy Evelyn Ashford. W biegu na 100 metrów brąz zdobył wtedy Kanadyjczyk Ben Johnson, który cztery lata później w Seulu stał się bohaterem bodaj największej afery dopingowej w dziejach sportu. Po imponującej wygranej w sprincie został zdyskwalifikowany za stosowanie anabolików, przez co złoto przyznano finiszującemu za nim Carlowi Lewisowi. Okrzyczany on został tym niewinnym i oszukanym, po czym krótko później trener Johnsona Charles Francis stwierdził, że środki dopingowe podawał też Amerykanom. Lewisa ostatecznie pogrążył kilkanaście lat później Wade Exum, były szef amerykańskiego laboratorium antydopingowego, który przyznał, że Carl Lewis w 1988 roku w Seulu też był na dopingu, ale zabrakło próbek, by to wykazać. Dopiero po latach okazało się, że w czasie sportowej "zimnej wojny" między USA i ZSRR, podczas której dwie potęgi rywalizowały o triumf na igrzyskach i wygranie klasyfikacji medalowej, nie grzeszyła tylko jedna strona. Medalista olimpijski, który szmuglował prochy David Jenkins był Szkotem, czterystumetrowcem i wicemistrzem olimpijskim z Monachium w 1972 roku. Odniósł jednak kontuzję i szybko skończył karierę. To wtedy przeniósł się do Ameryki, aby tam rozpocząć niezwykły proceder szmuglu i handlu środków dopingujących. Jego historia przypomina nieco tę, znaną z filmu "Barry Seal. Król przemytu" z Tomem Cruisem, opowiadającą o byłym pilocie linii TWA, który wyrzucony z pracy, zaczął latać dla Pablo Escobara. Kiedy FBI po latach śledztwa i obserwacji przymknęła Davida Jenkinsa w 1989 roku, udowodniła mu przemyt środków dopingowych do USA wartych co najmniej 100 mln dolarów. Szkot dostał siedem lat w federalnej kolonii karnej Boron na pustyni Mojave. Tam Jenkins wyjawił, że szmuglował środki z Ameryki Łacińskiej przez Tijuanę i granicę meksykańską. Doping produkowany był w biednych krajach tej części świata, np. w Panamie, z błogosławieństwem generała Manuela Noriegi - panamskiego przywódcy, który był de facto agentem CIA. A skoro Noriega, to palce maczał w tym także Pablo Escbobar. David Jenkins miał być odpowiedzialny za dostarczenie 70 procent środków dopingowych użytych przez amerykański sport w latach 80. To dzięki nim Amerykanie skutecznie rywalizowali z ZSRR, NRD i sportem bloku wschodniego, również na koksie. Co ciekawe, po wyjściu z kolonii karnej Jenkins prowadzi do dzisiaj biznes produkujący... odżywki i suplementy. Zaledwie kilka miesięcy po igrzyskach w Los Angeles "New York Times" opublikował słynny materiał z dr Robertem Kerrem, który podczas igrzysk miał przepisywać hormon wzrostu 20 medalistom olimpijskim. Twierdził, że nie tylko nie był on szkodliwy, ale w zasadzie stanowił placebo. Wraz z upadkiem ZSRR w 1991 roku i NRD w 1990 roku zakończył się tamtej dopingowy wyścig zbrojeń, ale nie skończyła się historia dopingu. Paradoks polega na tym, że gros środków dopingowych na świecie produkowanych jest teraz przez rosyjskich speców, z czego wielu pracuje w tzw. Małej Moskwie albo Małej Odessie, czyli dzielnicy Brighton Beach w Nowym Jorku, zamieszkałej głównie przez emigrantów rosyjskich...