Gdybyśmy pod koniec lat trzydziestych w Polsce usłyszeli jakąś wymówkę, która nie trzyma się kupy, moglibyśmy użyć frazy "to befsztyk Nojiego!". I każdy w lot by zrozumiał. Było to bowiem określenie bardzo dobrze znane i rozpoznawalne, przynajmniej od igrzysk olimpijskich w Berlinie w 1936 roku, gdy doszło do wspomnianej wcześniej sytuacji w restauracji. Rzekomo doszło, bowiem sprawa wcale nie jest taka oczywista. Było to bowiem (rzekomo) tak... Wśród wielu fotografii Janusza Kusocińskiego jest jedna z zawodów lekkoatletycznych w Poznaniu w 1934 roku. Na Stadionie Szyca, który omal nie zawalił się pięć lat wcześniej na głowę otwierającego go prezydenta Ignacego Mościckiego podczas Powszechnej Wystawy Krajowej (Pewuka), odbywały się wtedy mistrzostwa Polski. Kusociński nie mógł w nich wziąć udziału. Przewlekła kontuzja wyłączyła go z wielu startów i to mimo interwencji śmietanki polskiej chirurgii z prof. Henrykiem Julianem Levittoux (zginął potem w katyńskim lesie) na czele. Powodowała też wielką frustrację. Kusociński nie wiedział wtedy jeszcze, że okraszone złotem olimpijskim i wielką sławą igrzyska w Los Angeles w 1932 roku były jego... ostatnimi. Z powodu urazu w Berlinie w 1936 roku wystartować nie mógł. Polski mistrz stoi więc oparty o murek poznańskiego stadionu i obserwuje, jak bieg wygrywa kto inny. Patrzy jak srebro zdobywa uważany za jego następcę chłopak spod Poznania nazwiskiem Józef Noji. Obserwuje go naburmuszony i wściekły, jakby chciał powiedzieć: - Jakim następcą?! Też coś! Ja wam jeszcze pokażę "następcę"! Gdyby sytuacja była odwrotna i to Józef Noji obserwowałby Janusza Kusocińskiego, miały z pewnością inną minę - zapewne pełną uwielbienia. Dla tego niedoświadczonego, ale wybitnie utalentowanego biegacza mistrz Kusociński był największym idolem. Wpatrywał się w niego jak obrazek, zawsze chciał go naśladować i być taki jak on. To kosztowało go życie. Z kolei Kusociński wpatrzony był w Stanisława Petkiewicza - urodzonego w Rydze olimpijczyka z Amsterdamu (1928 r.), który jako jeden z nielicznych ludzi na świecie pokonał niegdyś Paavo Nurmiego. Wpędzał on "Kusego" w trudno zrozumiałe kompleksy, z powodu których mistrz potrafił nawet nieodpowiedzialnie wychodzić na start z uszkodzoną nogą. No i nie znosił rywala, po prostu miał na niego alergię. A Stanisław Petkiewicz był trenerem Józefa Nojiego. Janusz Kusociński został dziennikarzem To rzuca pewne światło na wydarzenia w berlińskiej restauracji, które w przedwojennej Polsce stały się niebywałym skandalem. Janusz Kusociński nie mógł startować w Berlinie i nie mógł bronić złota w biegu na 10 000 metrów. To też wywoływało u niego frustrację. "Przegląd Sportowy" zaproponował mu rolę dziennikarza i korespondenta, którą kontuzjowany biegacz przyjął. Wielokrotnie już próbował sił jako dziennikarz, nie była to pierwszyzna. Miał relacjonować igrzyska, co dla czytelników stanowiło wielką atrakcję. Kusociński był wszak celebrytą. Wybitny biograf "Kusego", redaktor Bogdan Tuszyński opisuje mistrza jako człowieka wiecznie zakompleksionego. Wiecznie szukającego sposobów do sprawdzenia się, udowodnienia swej wartości, aż wręcz do przesady. Fakt, że ktoś startuje zamiast niego, na dodatek uczeń Petkiewicza, człowiek niemal znikąd, zabolała go nie mniej niż kontuzja. Zajrzyjmy na wieś pod Poznaniem W przedwojennej prasie reportaże były rzadkością. Tym bardziej zaskakujące jest, że w grudniu 1936 roku po tę formę sięgnął "Przegląd Sportowy", który wysłał na wielkopolską wieś samego redaktora Jana Erdmana, legendę polskiego dziennikarstwa sportowego, który opisywał czytelnikom np. sukcesy Janusza Kusocińskiego i Stanisławy Walasiewiczówny na cudownych dla nas igrzyskach w Los Angeles w 1932 roku. Jako jeden z dwóch reporterów udał się bowiem wówczas do Stanów Zjednoczonych na pokładzie polskiego transatlantyku "Pułaski". Druga była Kazimiera Muszałówna, kierowniczka działu sportowego Polskiej Agencji Telegraficznej. Redaktor Erdman wybrał się do naprawdę niewielkiej wioski, jaką było wtedy Pęckowo w pobliżu Czarnkowa, Wielenia i Szamotuł. "Przegląd Sportowy" zamieścił nawet mapkę z wyrysowaną linią łączącą to sioło z Poznaniem i napisem "75 km". Zaledwie 5 km w drugą stronę, za Drawskiem, była już granica Trzeciej Rzeszy. Na Noteci stały już swastyki. Tam urodził się wielki, polski talent - Józef Noji. Człowiek, który zachwycił całą Polskę i który całą Polskę zawiódł. W tej wiosce mieszkał olimpijczyk Józef Noji Dziennikarz pokazał jego chatę, bez aparatu radiowego i z biegającym wokół drobiem. Pokazał okolicę, po której Noji biegał. - Owszem, wadziliśmy się czasem o to latanie. Ale on powiadał, że tak musi i wy, kobiety się na tym nie znacie. Kiedyś wyjechał na zawody po kryjomu, to się zgniewałam, ale on wraca i mówi "Nie wyzywajcie, matko, bo wygrałem. Lepiej mi jeść naszykujcie!" - opowiadała pani Józefa z Kowalów, matka olimpijczyka. I dodawała, że gdy syn wrócił pokonany i upokorzony w Berlinie, to wszyscy go palcami wytykali, ale nie tutaj. We wsi ludzie się zbiegli, by dotknąć jego garnituru i posłuchać o wielkich świecie. A Józef Noji opowiadał - o wielkim Berlinie, o stadionie i hotelu, gdzie podłóg się nie myje, bo przyjeżdża elektryczna maszyna i wciąga cały kurz. No takie cuda! Józef Noji twierdził, że biegać się nauczył, gdy udawał się do pracy. Jedną miał 23 km od Pęckowa jako cieśla, no to biegł tam i z powrotem. Bywało, że i do Poznania biegał. W efekcie w 1933 roku był już drugi w finale biegu organizowanym przez "Kurjera Poznańskiego", jako samouk. Polska była zadziwiona. Kiedy trenerzy wzięli go pod skrzydła, mógł znaleźć dobrą posadę np. odźwiernego w redakcji "Kurjera Poznańskiego". Późniejszy olimpijczyk otwierał drzwi i kłaniał się panom redaktorom sportowym. Bywał cieślą, tapicerem, kim się dało. Z kolei w Warszawie pracował jako motorniczy tramwaju. I biegał, cały czas biegał, zapatrzony w mistrza Janusza Kusocińskiego. Marzył, że kiedyś mu dorówna i pobiegnie tak jak on, przed wszystkimi na igrzyskach. Los dał mu szansę w Berlinie w 1936 roku, gdy na 10 000 metrów miał zastąpić swego idola. Co za odpowiedzialność! Gdy więc zobaczył mistrza nad sobą w restauracji w Berlinie dzień przed biegiem, zatkało go. A Kusociński miał mu powiedzieć: "Kolega naprawdę je befsztyk?! Przed startem olimpijskim?!" Józef Noji zawiódł. Złapała go kolka Na zdjęciu z biegu igrzysk berlińskim widzimy prowadzącego późniejszego zwycięzcę, Fina Ilmari Salminena. Józef Noji biegnie nieco dalej, z grymasem bólu na twarzy. Zgięty przez ból i kolkę dobiegł jakoby czternasty, aż dwukrotnie zdublowany, chociaż akredytowani w Berlinie polscy dziennikarze uważają, że raporty MKOl są błędne. Noji nie ukończył biegu, widzieli jak zszedł z trasy. Niezależnie od wszystkiego, była to katastrofa. Klęska polskiej lekkoatletyki i policzek dla kibiców. Polskie gazety zamieściły jego zdjęcie z tytułem "Ten, który zawiódł", a oliwy do ognia dolał Kusociński. Rozpętał nagonkę, w której oskarżył trenera Nojiego i swego zajadłego wroga, Stanisława Petkiewicza o to, że ten pozwolił chłopakowi zjeść przed startem krwisty befsztyk i takie były tego efekty. Wybuchła afera, której nikt nie był w stanie już powstrzymać, a "befsztyk Nojiego" wszedł do języka potocznego jako trywialna wymówka. Redaktor Tuszyński twierdzi, że cała historia to kompletna bzdura, zmyślona przez Kusocińskiego, a Noji niczego takiego przed startem nie zjadł. Polski mistrz chciał pogrążyć jego trenera, więc uknuł intrygę, a zafascynowany nim chłopak z podpoznańskiej wsi oberwał rykoszetem. Na 5 km rozbity psychicznie, zaszczuty Józef Noji był także na odległym, ósmym miejscu. Wygrał inny Fin Gunnar Höckert, który zginął potem podczas wojny zimowej z ZSRR, a Noji walczył także z Amerykaninem Louisem Zemperinim - bohaterem filmu "Niezłomny", który reżyserowała Angelina Jolie. Zainteresowała się biografią biegacza, który w 1943 roku rozbił się na swoim B-24 Liberator na Pacyfiku, przez 47 dni dryfował w pontonie po oceanie, po czym trafił do japońskiej niewoli i tam był torturowany. Mocna biografia, ale gdyby Angelina Jolie albo ktokolwiek inny chciał nakręcić losy Józefa Nojiego, film też byłby mocny. Józef Noji - historia na film Angeliny Jolie Chłopak nie tylko nie miał za złe krytyki Kusocińskiego po igrzyskach (przeciwnie - uznał ją za inspirującą), ale wciąż chciał go naśladować we wszystkim. Także w konspiracji. Mistrz Kusociński był członkiem Organizacji Wojskowej "Wilki", poprzedzającej jeszcze ZWZ. Niemcy aresztowali go w marcu 1940 roku, gdy kilku gestapowców czekało na biegacza w bramie. Trafił na Pawiak, pobity i maltretowany został ostatecznie rozstrzelany w czerwcu 1940 roku w Palmirach. Trzy miesiące później miały ruszać igrzyska olimpijskie w Helsinkach. Wtedy to wpadł Józej Noji, który nie podpisał volkslisty (a proponowano mu jako człowiekowi z Poznańskiego), konspirować nie potrafił, ale chciał to robić tak jak "Kusy". Trafił na Pawią, a po roku - do Auschwitz. Tam mógłby może przetrwać, pracując w obozowej stolarni, ale nawet w obozie koncentracyjnym zajął się konspiracją. Złapany z grypsem, 15 lutego 1943 roku został zaprowadzony pod tzw. "ścianę śmierci" i zastrzelony strzałem w tył głowy - prawdopodobnie przez SS-Hauptscharführera Gerharda Palitzscha, który potem za gwałty na Żydówkach został zdegradowany i skierowany na front wschodni, gdzie żołnierze Armii Czerwonej rozerwali go na strzępy jako SS-mana.