Andrzej Kraśnicki szefem Polskiego Komitetu Olimpijskiego był od 2010 roku. Zastąpił na tym stanowisku nieodżałowanego Piotra Nurowskiego, który zginął w katastrofie lotniczej pod Smoleńskiem. Teraz wiele wskazuje na to, że miejsce Kraśnickiego zajmie Radosław Piesiewicz. Szef polskiego basketu przyznał, że nie podoba mu się obecna rola PKOl, która jego zdaniem sprowadza się do "ubrania sportowców i wysłania ich na igrzyska". Piesiewicz swoją kampanię prowadził od dwóch lat. Z jego słów wynika, że wszelkie rozmowy opierały się głównie na tym, jak sprowadzić do polskiego sportu duże pieniądze. - Kiedy pojawią się te środki i do tego prezesi mądrze je wykorzystają, inwestując w młodzież, to jestem przekonany, że z każdych letnich igrzysk olimpijskich będziemy przywozić ponad 20 medali. Jesteśmy bardzo dużym narodem i stać nas na to, by regularnie robić takie wyniki na igrzyskach - powiedział w rozmowie z Interia Sport, zapewniając jednocześnie, że PKOl nie będzie chciał zastąpić ministerstwa sportu. Radosław Piesiewicz: z każdych letnich igrzysk olimpijskich będziemy przywozić ponad 20 medali Tomasz Kalemba, Interia Sport: Chce pan zostać prezesem Polskiego Komitetu Olimpijskiego i ma na to bardzo duże szanse. Skąd taki pomysł? Radosław Piesiewicz: - Od ponad dwóch lat spotykam się z prezesami polskich związków sportowych. W tym czasie dyskutowaliśmy o tym, jak powinien wyglądać Polski Komitet Olimpijski i jaką realną pomoc powinien nieść polskim związkom sportowym. Wszyscy jesteśmy też zdania, że w polskim sporcie jest po prostu za mało pieniędzy. Kiedy wchodziłem do koszykówki, to nasz budżet związkowy i ligowy wynosił w sumie 25 milionów złotych. Dzisiaj suma przychodów związku i ligi to jest 80 milionów złotych. Wykonaliśmy zatem ogrom pracy, bo po raz pierwszy od 16 lat mamy dodatnie kapitały. I to chyba zostało zauważone w środowisku. Mam po prostu pomysł na to, jak ściągnąć pieniądze do polskiego sportu i jak sprzedawać produkt sportowy na większą skalę. Dotyczy to tych wszystkich związków sportowych, które naprawdę potrzebują środków. Nie mówię tutaj o piłce nożnej, czy siatkówce, bo te dyscypliny świetnie dają sobie radę. Tam jednak, gdzie nie ma gier zespołowych, są braki finansowe. Kiedy pojawią się te środki i do tego prezesi mądrze je wykorzystają, inwestując w młodzież, to jestem przekonany, że z każdych letnich igrzysk olimpijskich będziemy przywozić ponad 20 medali. Jesteśmy bardzo dużym narodem i stać nas na to, by regularnie robić takie wyniki na igrzyskach. Gdzie były zatem największe mankamenty w PKOl skoro chce pan aż tak zmieniać tę instytucję? - Nie chcę mówić, co nie działało, choć uważam, że do tej pory PKOl był raczej jak biuro podróży. Jego rolą było tylko ubranie sportowców i wysłanie ich na igrzyska. Nie powiem jednak złego słowa. Moja kampania to jest konkretny plan. To moja wizja, w którą stronę powinien iść PKOl. Wygląda na to, że on się spodobał, bo na dzisiaj mam poparcie 30 z 40 związków sportów olimpijskich, a także 30 związków sportów nieolimpijskich. To pokazuje, że jest duża chęć zmian. Przeskok w inny świat. Większe premie dla medalistów olimpijskich Pan zatem chce, by PKOl miał dużo większy wpływ na polski sport? - Przede wszystkim budżet PKOl nie może wynosić niecałe 30 milionów złotych, bo piłka nożna, siatkówka, czy koszykówka mają większe. PKOl powinien być redystrybutorem pieniędzy. PKOl powinien pozyskiwać środki, a także scentralizować prawa marketingowe tych związków, które będą tego chciały, i zacząć sprzedawać ten produkt. Potem te środki powinny być rozdysponowane na związki po to, by był efekt końcowy, czyli znaczna liczba medali olimpijskich. Walka zatem idzie o to, by budżet PKOl sięgał 300 milionów złotych. To byłby przeskok i zupełnie inny świat. Trzeba też myśleć o tym, jak podnieść nagrody za medale olimpijskie. Sportowcy, którzy sięgają po takie laury, muszą czuć się naprawdę docenieni. Inflacja przecież rośnie, a od 13 lat nagrody wypłacane zawodnikom maleją. Tak nie może być. Trzeba nagradzać sportowców za ich heroiczną i ciężką pracę. Bilans ich poświęceń i wyrzeczeń musi zawsze być na końcu na plus. Skąd brać takie pieniądze? - Trzeba się ruszyć i wyjść z budynku. W Polsce jest od groma bardzo dużych firm, które płacą podatki. Trzeba im umożliwić zwolnienie od ich płacenia, jeśli zainwestują w polski sport. Pomysłów jest naprawdę bardzo dużo. Proszę mi wierzyć, że kiedy wyszła informacja, że jestem jedynym kandydatem na prezesa PKOl, to odezwały się do mnie dwie duże, prywatne firmy, które chciały się spotkać na rozmowy o promocji poprzez PKOl. Skoro była mowa o ściągnięciu dużych środków do PKOl, to rodzi się teraz pytanie, jak te środki dzielić, bo każdy ze związków będzie chciał wyszarpać jak najwięcej dla siebie? - Od tego będzie prezydium i zarząd i tam będą podejmowane decyzje. Jeżeli wygram wybory, to prezydium będzie się składało ze znakomitych osób. I wtedy będziemy działać. Oczywiście wszystko będzie bardzo transparentne. Nowa rola PKOl, ale nie zastąpi on ministerstwa sportu. "Nie ma takich zakusów" Wspomniał pan, że kampanię tak naprawdę zaczął dwa lata temu. I to były głównie rozmowy ze związkami o pieniądzach? - Nie. Rozmawialiśmy głównie o programie. O tym, co możemy zrobić, by PKOl był bardziej aktywny. I nie tylko chodzi o pieniądze. PKOl nie może być głuchy, jeżeli jest zamykane ministerstwo sportu. Powinniśmy być bardziej aktywni w formule ustawodawczej i legislacyjnej. Powinniśmy zarzucać polski Sejm ustawami i pomysłami na to, by aktywować różne środowiska sportowe. Nie może być tak, że PKOl mówi, że związki sportowe źle przygotowały zawodników i dlatego nie ma medali. Ta narracja musi zostać dosyć mocno zmieniona. PKOl musi pomagać związkom sportowym, by mógł tak się wypowiadać. Powinien zatem mieć wpływ na pomoc w przygotowaniu olimpijczyków. Dlatego myślę, że funkcja i rola PKOl będzie niebawem zupełnie inna. To znaczy, że PKOl może zastąpić ministerstwo sportu? - Nie. Nie ma takiej potrzeby. Jeżeli mówimy o pieniądzach w PKOl, to jest mowa o środkach niebudżetowych. Tymczasem ministerstwo sportu świetnie sobie radzi z redystrybucją środków budżetowych. To musi tak zostać i wyglądać, jak do tej pory. Nie będzie zakusów na to, by PKOl przejął rolę ministerstwa sportu. Jest potrzebny bowiem aktywny minister sportu. Taki, jakim jest teraz pan Kamil Bortniczuk, który walczy w rządzie o sprawy polskiego sportu. Zresztą rekordowy duży jest budżet na polski sport w tym roku. A coś się panu nie podoba jeszcze w polskim sporcie poza tym, że jest w nim za mało pieniędzy? - Nie może być tak, że jest dwukadencyjność prezesów związków. To tak naprawdę, w moim wypadku, zamyka mi ścieżkę do objęcia ważnej funkcji na arenie międzynarodowej. W statucie jest bowiem napisane, że muszę być prezesem przez minimum dwie kadencje, ale po tym czasie muszę odejść, co blokuje mi drogę do ważnych stanowisk. Polską racją stanu jest to, by prezesi różnych związków w naszym kraju zajmowali coraz wyższe stanowiska w świecie. Tak, byśmy się mogli rozpychać rękami i łokciami. Wtedy jest łatwiej załatwić wiele rzeczy. Tyle że dwie kadencje dla prezesów związków miały zamknąć drogę do budowania zamkniętego środowiska. - To niech będzie trzykadencyjność. Nie ukrywam, że rozmawiałem już na ten temat. Trzy kadencje sprawią, że nie będzie się blokowało rozwoju prezesom. Oczywiście nie jestem przeciwny kadencyjności, bo gdyby nie ona, to nie byłoby mnie dziś w koszykówce. Nie zgadzam się jednak z tym, że wielokadencyjność doprowadziłaby do budowania "księstw" w związkach. Na wybory przyjeżdżają przecież delegaci z całego kraju. Gdyby zatem byli nie byli zadowoleni z mojej pracy, to nie wygrałbym wyborów. Jeżeli stanie pan na czele PKOl, to na czym będzie się pan chciał skupić, bo trochę srok za ogon pan trzyma? - Oczywiście zrezygnuję z prezesury w Polskiej Lidze Koszykówki, bo nie da się być - jak to pan powiedział - wszędzie. Na pewno będę musiał też porozmawiać o tym, jak poukładać wszystkie sprawy w PZKOsz. O to jestem jednak spokojny. Mam nadzieję, że do 22 kwietnia uda mi się podopinać w związku wszystkie sprawy związane z finansami. Wierzę też w to, że wiceprezes Grzegorz Bachański i ludzie, którzy będą zarządzali w PZKosz spokojnie poradzą sobie. Oczywiście bacznie będę się temu przyglądał i pomagał im, ale jednak będę chciał się skupić na działaniu tylko w PKOl. Rozmawiał - Tomasz Kalemba, Interia Sport