Artur Gac, Interia: Chyba spora różnica czasu nas dzieli. U ciebie już późny wieczór? Aneta Szczepańska, srebrna medalistka IO w judo z Atlanty (kat. 66kg), medalistka MŚ i ME: - To prawda, jestem aktualnie w Japonii, na randori (obóz treningowy - przyp. AG). Należę do ministerialnego programu "Super Trener", który pozwala mi uczestniczyć w takich akcjach szkoleniowych, jak ta w Tokio. Będziemy tutaj do 6 maja. To ty nie byłaś już takim "supertrenerem"? - (uśmiech) Generalnie jest to program, który przygotowuje trenera do bycia szkoleniowcem w kadrze. Co prawda ja, i pewnie do tego nawiązujesz, już takim trenerem byłam, ale minister zgodził się, żebym również dołączyła do tego projektu. Przynależność jest odnawiana co roku i w tym kalendarzowym, po raz czwarty z rzędu, również dostaliśmy zgodę, aby w nim uczestniczyć. W tym programie chodzi także o to, aby objąć grupę zawodniczek i monitorować obciążenia kadrowiczek. W tym roku jest trochę trudniej zrobić to na jednym zgrupowaniu, ponieważ dziewczyny są w różnych punktach przygotowań, ale to utrudnienie niewiele zmienia. I w jakim składzie przebywacie w Kraju Kwitnącej Wiśni? - Jako trenerka jestem tutaj sama. Pozostałe dziewczęta z kadry były tutaj już miesiąc temu i my też miałyśmy pojawić się w tym samym czasie, ale moja podopieczna Angelika Szymańska miała kontuzję, przez co musiałyśmy z tamtej wyprawy zrezygnować. Stąd pojawił się dla nas nowy termin. Z zawodniczek jest z nami jeszcze, tyle że już na koszt klubu, Aleksandra Kowalewska z klubu Pawła Nastuli, wspomagając Angelikę w przygotowaniach, a przy okazji sama wykona wiele wartościowej pracy. Czteroosobowy skład uzupełnia fizjoterapeutka, Katarzyna Wiszniewska. Ekipa malutka, ale to w sumie fajnie, bo można się skupić rzeczywiście na zawodniczce i śledzić każdy jej krok na treningu. Tym bardziej, że każda z dziewczyn w kadrze jest na ten moment w innym miejscu w rankingu olimpijskim. O ile Angelika już ma zapewniony start w Paryżu, tak pozostałe jeszcze walczą o kwalifikację. W związku z tym moja klubowa podopieczna może przygotowywać się do igrzysk, że tak powiem, normalnie, a inne dziewczyny muszą cały czas pozostawiać w okresie startowym. Angelika Szymańska (kat. 63kg, brązowa medalistka ME z Montpellier z 2023 roku) jest wdzięczną zawodniczką do prowadzenia? - O tak, zdecydowanie. To jest w ogóle taka sportsmenka, którą trzeba hamować w treningach niż gonić do pracy. Prawdopodobnie też z tego powodu czasami odnosi kontuzje. Jest bardzo oddana sprawie i trzymam kciuki, żeby zrobiła wynik, bo naprawdę na to zasługuje. Ktoś mi zaraz zarzuci, że nie ma więcej niż 100 procent. Ale moim zdaniem jest, Angelika daje z siebie 1000 procent na treningach. Jest naprawdę superzawodniczką do prowadzenia, choć wiadomo, że jak to każda z kobiet, miewa swoje fochy, co generalnie wychodzi bardziej przy zmęczeniu niż na co dzień. Bardzo fajnie się prowadzi, jest pracowita i w zasadzie nie tyle z roku na rok, co z miesiąca na miesiąc dojrzewa. Małymi kroczkami regularnie idzie w górę i, mam nadzieję, że dzięki temu wydepcze sobie dobry start na igrzyskach. Najbardziej to bym chciała, żeby zdobyła złoty medal, czyli przebiła mnie i tego jej życzę. Wiadomo, że będzie bardzo ciężko, ale wierzę w to, że przy dobrym zdrowiu i dyspozycji naprawdę jest w stanie powalczyć o medal. Nie mam już żadnych wątpliwości, jak mocno na nią stawiasz, bo częściej jest tak, że trener mówi: "liczę na bardzo dobry wynik", a później dziennikarz musi dociekać, nierzadko bez jasnej odpowiedzi, jaki rezultat ma na myśli. A ty, sama z siebie, mówisz wprost o złocie olimpijskim. - Tak, bo też widzę, jaka jest u niej konkurencja. I wiem, na co ją stać w tej stawce. W jej kategorii jest około 15 zawodniczek, które mogą myśleć o olimpijskim podium. Naprawdę stawka jest tak wyrównana, że nie zaryzykowałabym konkretnych czterech nazwisk medalistek. Stąd moje przekonanie, że jeśli w tym konkretnym dniu rywalizacji wszystko u Angeliki się poukłada, a jej głowa będzie otwarta na walki i będzie wybierała najlepsze rozwiązania, to jest w stanie zrobić bardzo duży wynik. Najtrudniejsze jest jednak to, aby jednego dnia, a nierzadko raz w życiu, wszystko bezbłędnie zagrało. Niemniej tak obie do tego podchodzimy, że choć to będą jej pierwsze igrzyska, to jakby miały być jej ostatnimi. W tej chwili ma najlepszą formę zwyżkową, dobry wiek, ogromne pokłady motywacji, więc zasadniczo wszystko składa się na to, że powinna zrobić ekstra wynik w Paryżu. A presja? - Ta niewątpliwie się pojawia, gdy mówimy o starcie takiej rangi, ale Angelika ma potencjał, aby wszystko odpowiednio poukładać w swojej głowie. Ale nie ukrywajmy, oczekiwania choćby naszego środowiska judo też są dosyć duże, ale to wszystko można udźwignąć. Angelika już miała napięcie podczas dużych turniejów, takich jak mistrzostwa świata, ale przeszła to i sobie poradziła. Paryż jest dla niej szczęśliwym miastem, więc tym bardziej mam nadzieję, że również podczas igrzysk to się potwierdzi. Czy biorąc pod uwagę, w jakim momencie swojego życia ty dzisiaj jesteś, ewentualny sukces w postaci złotego medalu igrzysk olimpijskich byłby spełnieniem twojego największego marzenia, a zatem i na swój sposób momentem zwrotnym w twoim życiu? - Niewątpliwie jest to mój konkretny cel, który zaczęłam realizować po zakończeniu kariery zawodniczej. Miałam w klubie taką fajną grupę, liczącą około 10-12 osób zbliżonych wiekiem do Angeliki, z których budowałam już przyszłych mistrzów olimpijskich. Taki miałam zamiar, a grono było naprawdę bardzo obiecujące. Ale jak to bywa, czas pokazał, że z tej grupy została tylko Angelika, jedynie ona wytrwała, podejmując ten ciężki wysiłek. A, wbrew pozorom, była z nich najmniej utalentowana ruchowo. Jednak determinacją i innymi elementami pokazała, że w sporcie walki inne walory mogą okazać się decydujące. Jako trener też mam cel do zrealizowania, czyli pomóc osiągnąć jej to, do czego ja doszłam lub nawet mnie przebić. Po co mam trzymać dla siebie ten cały bagaż doświadczeń, skoro mogę podzielić się wszystkim, przez co sama przeszłam. Bardzo mnie cieszy, jeśli nawet w minimalnym stopniu mogę pomóc zawodnikom. Pytałeś o spełnienie marzeń... Tak, to byłby mój wyczyn trenerski postrzegany w tych kategoriach, a co po igrzyskach? Tego do końca jeszcze nie wiem, w jakiej formie i roli pozostałabym przy judo. To zostawiam na czas po Paryżu. Więc na razie na pewnym poziomie ogólności - mówimy o pracy, na powrót, z kadrą kobiet, czy bardziej chodziłoby o ambicję objęciach funkcji w strukturach związku? - Nie, nie. Nie patrzę w jednym, ani w drugim kierunku. Jako trener kadry trochę już tej pracy posmakowałam, niemało przeszłam, więc nie mam parcia, by wdrapać się na taki szczyt. Z jednej strony może bym się nadała na szefa wyszkolenia, lecz to trudna funkcja, którą pewnie musiałabym podzielić na kilka osób, bo nie jest łatwo w pojedynkę optymalnie zapanować nad wszystkimi grupami wiekowymi. Myślę bardziej o tym, że może poszłabym w szkolenie trenerów lub zawodników w obszarze elementów techniczno-taktycznych, z naciskiem na taktykę. Sama nie wiem, jeszcze nad tym rozmyślam i ważę decyzję, ale nie ciąży na mnie presja czasu, by rychło podejmować decyzję. Niewątpliwie na pewno pozostanę przy judo. Poza aspektami czysto sportowymi, możesz być też nauczycielką życia, bo w twoim życiorysie jest bardzo ciemny rozdział. No właśnie - czy te wszystkie demony już są za tobą, czy niestety to na tyle złożone kwestie, iż ciągle powracają? - Generalnie dzięki temu, że przeszłam w życiu trochę upadków, inaczej patrzę prowadząc teraz Angelikę, czy pomagając innym zawodniczkom. Bardzo zwracam uwagę na sferę pozasportową, aby zawodnika nie zostawić samego. I pomóc mu w takim podejściu, aby miał alternatywę, jeśli w sporcie coś pójdzie nie po jego myśli. Czyli nie popadł w załamanie, bo miał jeden jedyny pomysł na życie, a zostaje bez sukcesów i środków do życia. Tego bardzo mocno pilnuję, a zwłaszcza przy Angelice. Natomiast jeśli chodzi o demony, które były obecne w moim życiu, są - że tak powiem - zabite. Jak to zrobiłaś? - W gruncie rzeczy prosta rzecz, trochę zmieniłam swoje życie. To znaczy odcięłam się od osób, które wpływały źle na moją psychikę, czyli trochę toksyczne. Mówię o ludziach, którzy latami dość mocno mnie, szukam właściwego słowa... Niszczyli? - Delikatnie mówiąc tak. Mam jeszcze takie różne nieprzyjemne telefony, SMS-y i wiadomości, ale w ogóle nie odpisuję, całkiem się od tego dystansując. Skupiam się na tym, co dzisiaj jest moim celem, czyli doprowadzenie Angeliki do medalu w Paryżu. A żeby pomóc jej w tych marzeniach, bo dziewczyna naprawdę na to zasługuje, sama muszę dbać o to, aby mieć czystą głowę. Między innymi też dlatego zmieniłyśmy klub, odchodząc z Olimpijczyka Włocławek i w zasadzie to dla niej został stworzony ten obecny (KS Judo Szczepańska Team Włocławek - przyp. AG). Zależało mi, żeby ją chronić przed toksycznymi sprawami, bo niestety ona też siłą rzeczy w tym uczestniczyła. W takim sensie, że obrywała rykoszetem. Tym bardziej musiałam odciąć się od osób, które przeszkadzały mi w spokojnym życiu. W końcu normalnie funkcjonuję, wszystko jest w porządku i myślę, że tyle już przeszłam... Można powiedzieć, że mniej więcej trzy lata temu doszłam do takiego dołka, iż już gorzej być nie mogło. Zostałam tak zniszczona, że w ogóle zastanawiam się, jak ja to wszystko wytrwałam. Na szczęście udało mi się stanąć na nogi, od tego momentu zaczęłam odbudowywać się psychicznie. Dziś jestem uśmiechnięta, zadowolona z życia i realizuję to, co lubię. Myślę sobie, że to już nigdy do mnie nie wróci. No chyba, że zdarzyłaby się jakaś tragedia życiowa, która czasowo na pewno by mną wstrząsnęła, ale to już byłyby zupełnie inne okoliczności i czynniki. Najważniejsze, że wszelkie myśli i demony, tak czuję, zostały na dobre odgonione. Cieszę się, że bez farmakologii i właściwie bez specjalistów udało mi się z tego wyjść. Żeby nazwać ten stan, o którym mówisz, z kulminacją przed około trzema laty: to była depresja? - Tak nazywam ten stan, bo jeśli już wcześniej miałam związaną z tym próbę samobójczą, to inaczej nie można tego określić. Ja wiem, dlaczego w 2006 roku zdarzyło się to, co się zdarzyło. A później jedna osoba wpłynęła na to, że ponownie dałam się "wkręcić" w chore poczucie winy, które mnie degradowało. A wracając do 2006 roku, byłam już nieprzytomna, w takim stanie znalazłam się w szpitalu. Szczęśliwie wyszłam z tego fizycznie i latami w zasadzie dobrze funkcjonowałam, ale ktoś dalej wbijał mi szpile, z czym tak długo nie potrafiłam sobie poradzić. W końcu postanowiłam, że jedynym dla mnie ratunkiem będzie całkowite odcięcie się nie tylko od tej jednej, ale w sumie od kilku osób, bo - mówiąc oględnie - mi nie sprzyjały. Dzisiaj rozmawiasz z Anetą, która wprawdzie cały czas się odbudowuje, ale jest już w zupełnie innym miejscu jako człowiek. Sama wróciłaś do wydarzeń z 30 czerwca 2006 roku, gdy zdecydowałaś odebrać sobie życie w sali treningowej we Włocławku. Wisząc zostałaś uratowana, ale twój stan był ciężki. Nie masz problemu, by o tym dzisiaj rozmawiać? - Nie, w żadnym stopniu. Właściwie w którymś momencie nawet bardzo otwarcie zaczęłam o tym mówić. Generalnie rzadko o tym opowiadam, bo nie ma się czym chwalić, ale potraktowałam to poniekąd terapeutycznie. Fakt, że ta konkretna osoba doprowadziła mnie do takiego stanu, a teraz wciąż mnie atakuje, sprawił, że poczułam potrzebę, by wyjść z tym do ludzi. I mówię otwarcie: "tak, ja przez tę osobę wtedy zdecydowałam się na taki krok". A dzisiaj się wypiera i chce siebie wybielić, że to wcale tak nie było. Jednak licząc, że przyjdzie opamiętanie, na dziś nie powiem więcej, teraz celem numer jeden są igrzyska. W latach 2014-16 byłaś trenerką żeńskiej reprezentacji narodowej. Jak dzisiaj, z perspektywy czasu, patrzysz na ten okres? Zrealizowałaś się w tej roli, a może masz w pamięci niesnaski, które miały wówczas miejsce, jak choćby te związane ze szkoleniową rolą Artura Kłysa przy swojej żonie i czołowej kadrowiczce Katarzynie Kłys? - Generalnie ten czas pracy z zawodniczkami, które wówczas miałam w kadrze, wspominam bardzo fajnie. Na pewno zabrakło wyniku olimpijskiego, to jest moje niespełnienie. Wiedziałam, że stać było dziewczyny, aby doszły do takiego sukcesy i mocno w to wierzyłam, ale do mojej wiary potrzeba było także niezachwianej wiary tych zawodniczek. Wielokrotnie przecież pokazały, że są w stanie wygrywać z najmocniejszymi rywalkami. Dlatego moje słowa i przypuszczenia, że stać je na wielkie rzeczy, nie były rzucane na wiatr. Były za to inne medale i twierdzę, że te dziewczyny zrobiły dużo w swoich karierach sportowych. A odnośnie Artura Kłysa, dzisiaj nawet podaje mi rękę, przyjaciółmi na pewno już nie zostaniemy, ale nie wracam do tego. Realizujemy zupełnie różne plany i nie wchodzimy sobie w drogę, choć jako ciekawostkę powiem, że on także aktualnie jest w Japonii. Co było wówczas, z twojej perspektywy, główną osią napięć? - Artur chciał zostać zapisany, jako jedyny trener Kasi. I uważam, że to zaszkodziło jemu, ale przede wszystkim Kasi. Jej jest mi najbardziej szkoda. Cały czas mówię, że ona była predysponowana do tego, by zdobyć medal olimpijski, gdyby tylko Artur jej nie odseparował i nie robił wody z mózgu, bo w którymś momencie jej to także ciążyło. Przez to miała na sobie bardzo mocną presję, żeby udowodnić, że jej mąż ma rację. Finalnie przegrała zawody w Rio de Janeiro i bardzo szkoda. To była dziewczyna bardzo zaangażowana, właśnie takiego pokroju, jak teraz Angelika. Kasia też dawała z siebie dużo ponad normę, ale niestety na wynik składa się znacznie więcej rzeczy, również tych pozasportowych, które jej nie pomogły. Przed czym, pomna swojego olimpijskiego startu, najbardziej przestrzegasz Angelikę Szymańską? - Przed tym, co pewnie dopiero nadciąga, że wielu dziennikarzy zacznie do niej dzwonić i będzie chciało umawiać się z nią na wywiady. Im bliżej igrzysk, tym staje się to naturalne. Dlatego już przygotowałam ją na to psychicznie. A z tym wiąże się cały aspekt, który już przerabialiśmy przy imprezach mistrzowskich, szeroko pojętej presji. I nie mówię tu wcale o kibicach, bo fakty są takie, że reprezentujemy niszowy sport, więc mało kto zna Angelikę. Ale ciśnienie płynie przede wszystkim ze strony naszego środowiska. Wszyscy na nią stawiają i mówią, że w zasadzie jako jedyna może to zrobić. Z tym wiąże się układanie taktyki, którą - przy całej tej świadomości - trudniej realizować. Ale wiem już jedno - im więcej przekazuję jej informacji, tym staje się to mniej skuteczne niż krótkie komunikaty. A wszystko trzeba wcześniej intensywnie przerobić, żeby później wiele o tym nie mówić przed samym startem. To także mamy sprawdzone, czyli przy rozgrzewce zupełnie hasłowo otrzymuje ode mnie parę wskazówek pod kątem najbliższej przeciwniczki i koniec. Ona ma mieć otwartą głowę. Sama w trakcie walki ma rozwiązywać sytuacje, które na macie wynikają. Przerobiony już mamy także model ostatniego tygodnia przed dużym startem. Powiedziałaś wprost, jak duże nadzieje środowisko judo pokłada w starcie Szymańskiej w Paryżu. To nasza największa nadzieja medalowa? - Można powiedzieć, że wśród kobiet tak. Natomiast dodałabym jeszcze Piotrka Kuczerę, który także będzie w gronie faworytów, o ile zdrowie mu pozwoli i nie będzie miał kontuzji, bo przecież niedawno przechodził operację. Troszkę też uszkodził drugie kolano, a ostatnio również stopę. Piotrek jest nękany przez kontuzje, ale jeśli wystartuje w pełni dyspozycji, to uważam, że jest on drugą osobą, która może walczyć o medal. Ta dwójka ma na rozkładzie bardzo mocnych zawodników, więc choć oboje nie mają jeszcze medali mistrzostw świata, to dają dzisiaj największe nadzieje na sukces. Mają w końcu podia mistrzostw Europy, a dzisiaj konkurencja na naszym kontynencie też jest bardzo silna. Jest także Beata Pacut, która wprawdzie ma zniżkową formę, ale wie, jak zdobywa się medale na największych imprezach. A to oznacza, że sprawdza się w najważniejszych startach, więc być może jej superkompensacja i superforma przyjdzie w najlepszym momencie. W olimpijskiej stawce w kategorii Angeliki są rywalki, które szczególnie jej nie leżą? - Każdą przeciwniczkę jest w stanie pokonać, natomiast jej rywalki podzieliłabym nawet nie ze względu na nazwiska, tylko na style walki. Groźne są tzw. małe i krępe, że tak powiem niewywrotne, których mamy bodaj cztery w tej wadze, na pewno Izraelka, Chorwatka i Węgierka. Z tego względu są to zawodniczki bardzo niewygodne, choć wcale nie przemawiają za nimi - poza Węgierką - wielkie sukcesy. Uważam, że tego typu rywalki będą sprawiały Angelice więcej problemów niż bardziej utytułowane przeciwniczki. Jedną z faworytek na pewno będzie aktualna mistrzyni olimpijska Clarisse Agbegnenou, ale widzę na campach, podczas treningów, że moja zawodniczka z nią też potrafi walczyć. I pokazuje, że również ją jest w stanie rzucić na plecy. Nie jestem w stanie wskazać jedyną faworytkę do złota oraz zawodniczkę, która na pewno wyeliminowałaby Angelikę z turnieju. Naprawdę może wygrać z każdą rywalką, o ile będzie się pilnowała taktycznie, a właśnie w tym celu cały czas szlifujemy te techniki, które ma wykonać w ferworze rywalizacji. Czyli wybierać rozwiązania z automatu. Bo coś, co nie wejdzie w krew, w krytycznym momencie piekielnie ciężko zastosować. Dopiero tysiące powtórzeń w judo powodują, że posiadamy w arsenale broń, o której zawsze pamiętamy, że może nam pomóc i jesteśmy pewni jej zastosowania. A jaka jest ta największa broń w arsenale 24-latki? - Przede wszystkim parter, czy te techniki, którymi w większości kończy walki, a więc głównie dźwignie i duszenia. Natomiast w stójce ma też duży wachlarz technik, ale czasami po prostu o nich zapomina. Niemniej na pewno jest to tai otoshi, uchi mata, tomoe nage i ouchi gari. Wszystkie te cztery techniki Angelika wykonuje od dziecka i zawsze je wykona, bo ma je wyćwiczone tysiące razy. Nawet przy stresie, czy niedyspozycji, zawsze może poszukać ratunku takimi akcjami. I ma coś jeszcze bardzo ważnego, czego brakuje większości zawodników, czyli przede wszystkim wolicjonalność i waleczność. Ona po prostu nie cierpi przegrywać. Pójdzie "w trupa", ale nie odpuści nawet na sekundę. A na najwyższym poziomie właśnie psychika odgrywa nieprawdopodobną rolę, często przechylając szalę. Wypracować od zera takiej chęci zwyciężania za wszelką cenę nie sposób, z tym się trzeba urodzić. Technikę można dopracować w najmniejszych szczegółach, ale później wielu takich zawodników wychodzi na matę i przegrywa z tymi, którzy za wszelką ceną prą do zwycięstwa. Angelika ma to od dzieciaka i głównie dzięki temu przerosła koleżanki, które na pewnym etapie zapowiadały się na lepsze lub dużo lepsze zawodniczki. Rozmawiał Artur Gac W przypadku potrzeby udzielenia pomocy lub rozmowy z psychologiem, skorzystaj z jednego z poniższych numerów telefonów: Czynny całodobowo, 7 dni w tygodniu telefon Centrum Wsparcia dla Osób Dorosłych w Kryzysie Psychicznym - 800 702 222 Dziecięcy Telefon Zaufania Rzecznika Praw Dziecka - 800 121 212 Możesz też odwiedzić stronę centrumwsparcia.pl, gdzie znajduje się grafik dostępnych specjalistów: lekarzy psychiatrów, prawników i pracowników socjalnych. W przypadku, gdy potrzebna jest natychmiastowa interwencja, zadzwoń na numer alarmowy 112.