Białorusinów i Rosjan, w większości, zabraknie w najbliższych igrzyskach w Paryżu. Dla tych drugich udział jako sportowców neutralnych i pod pewnymi obostrzeniami jest nieakceptowalny. Może nawet bardziej dla władz niż sportowców, bo ci często mają w tamtych krajach niewiele do powiedzenia. Albo też boją się mówić, jeśli nie mieszkają poza granicami. Kryscina Cimanouska swojego zdania się nie bała, jeszcze przed poprzednimi igrzyskami w Tokio. Obaj nasi sąsiedzi mogli w Japonii rywalizować, choć Rosjanie też bez swojej flagi. A kilka miesięcy później napadli na Ukrainę i zostali przez sportową Europę za to potępieni. Białorusinka, która chodziła na wiece opozycji. Do Tokio poleciała, kolejna krytyka oznaczała już awanturę Kryscinie Cimanouskiej "zebrało" się za jej zachowanie już wcześniej - nie ukrywała, że w 2020 roku chodziła na wiece przeciwko Łukaszence, choć się z tym nie afiszowała. Nie umknęło to jednak uwadze tamtejszych władz. Wspominała później w rozmowie z polskimi dziennikarzami podczas mistrzostwa świata w 2023 roku: - Dostrzegli mnie jednak. - Jest na niej wielu zawodników. Grozili, że nie pojadę na igrzyska. Do Tokio jednak poleciała, ale tam wyszły na jaw kolejne kuriozalne decyzje. Okazało się, że trzy zawodniczki nie zostały dopuszczone do startów, nie dopilnowano testów antydopingowych. A Cimanouska nie kryła się z krytyką, gdy postanowiono ją dołączyć do rywalizacji sztafet, ale nie 4x100 metrów, a 4x400 metrów. Niewiele sprinterek potrafi przestawić się na taki dłuższy dystans, Ewa Swoboda biega np. tylko 100 metrów. Cimanouska zaś 100 i 200, to drugie nawet lepiej. I właśnie do "dwusetki" szykowała się w Tokio. Tyle że w swojej koronnej konkurencji już nie wystąpiła, kazano jej się spakować, wyprowadzono z wioski olimpijskiej - lotem przez Stambuł powinna była dotrzeć do Mińska. W jej ojczystym kraju już mówiono, że... "dziwnie się zachowywała", "coś się z nią działo" i "coś planowała". Media w Mińsku zasugerowały wręcz jawną prowokację. Błyskawicza reakcja lekkoatletki na lotnisku. Nie dała się "spakować" do samolotu. Jej sprawą zainteresował się cały świat Cimanouska zachowała chłodną głowę - na lotnisku Haneda w Tokio ruszyła na komisariat policji, zgłosiła, że wszystko odbywa się wbrew jej woli. To samo napisała w swoich mediach społecznościowych, a ich funkcjonariusze aparatu białoruskiego prezydenta zablokować nie mogli. "Zostałam poddana presji. Próbowano wywieźć mnie stąd bez mojej zgody. Dlatego proszę MKOl o interwencję - zaznaczyła. I o całej sprawie stało się głośno. Jedno już było jasne - na Białoruś wrócić nie mogła bez - zapewne - szkody dla swojej kariery, a może nawet zdrowia i życia. Pomoc momentalnie zaoferowała jej Polska, ale nie tylko. Także Czechy, Niemcy, Francja, Szwecja i Japonia, jak sama zdradziła. - Rodzice powiedzieli: Musisz wybrać sama. I wybrałam miejsce, z którego mam najbliżej do nich - powiedziała później dziennikarzom Cimanouska. Choć z matką i ojcem wciąż nie może się spotkać: ona nie może polecieć do Mińska, oni mogą mieć problem z powrotem z Polski na Białoruś. Wiza humanitarna i lot do Polski, przez Wiedeń. Pół roku ochrony i powrót do sportu Sprinterka spędziła noc na lotnisku, później trafiła do polskiej ambasady. Otrzymała wizę humanitarną - to był oczywisty policzek dla reżimu Łukaszenki. Polscy dyplomaci zachowali się wzorowo, Cimanouska dość szybko trafiła do naszego kraju, lotem z Tokio przez Wiedeń. A tu przez kilka miesięcy miała ochronę, by nie dotknęło jej coś złego ze strony agentów obcego reżimu. No i zaczęła reprezentować nasz kraj, co wcześniej nie było takie oczywiste, choć z miejsca znalazła się w topie polskich sprinterek. Oczywiście bez szans na skuteczną rywalizację na 100 metrów z Ewą Swobodą, ale już na 200 metrów - jak najbardziej. W Gorzowie w zeszłym roku sięgnęła po brąz, na finiszu minimalnie przegrała z Natalią Kaczmarek, o trzy setne sekundy. No i pobiegła już dla Polski w sierpniu zeszłego roku w Budapeszcie, w mistrzostwach świata, był to jej pierwszy... zagraniczny wyjazd od dwóch lat. World Athletics skróciła nawet karencję, to się okazało tuż przed mistrzostwami, gdy już szykowała się do wyjazdu na wakacje. Awansowała do półfinału na 200 metrów, choć pewnie z tego biegu wszyscy zapamiętają jedynie fakt, że nowa reprezentantka Polski została zwieziona z bieżni na wózku, omdlała po finiszu. Ale też pomogła sztafecie 4x100 m zająć piąte miejsce. Historyczne, dające spore apetyty na przyszłość. A przecież, razem z Cimanouską, Polki zapewniły sobie w pięknym stylu awans na igrzyska, kilka dni temu na Bahamach. "Okłamują wszystkich". Znajomi pytają rodziców sprinterki, dlaczego... skończyła karierę Dla Białorusinów Cimanouska już jednak nie istnieje. Sama mówi zresztą, że dostaje przekaz od swojej matki: w tamtejszych mediach jest przedstawiana jako "słaba", "zajęła ostatnie miejsce (w półfinale)" i lepiej gdyby w ogóle tam nie jechała. Tamtejsza telewizja zakończyła przekaz z Budapesztu po piątej serii, Cimanouska biegła w szóstej. Przypadkiem raczej to nie było. - Padły tam nawet takie słowa: "biegaczka bez mózgu". Obrażali mnie. Dla mnie nie ma różnicy, co piszą o mnie, ale moim rodzice to bardzo przeżywają. Ludzie do nich dzwonią i pytają, dlaczego tak słabo biegam? Wcześniej dopytywali moich rodziców, dlaczego już nie startuję, bo przez ostatnie dwa lata pisali, że skończyłam karierę. Okłamują wszystkich - mówiła w Budapeszcie zaraz po swoim ostatnim występie. Pod koniec lipca Cimanouska wróci zapewne na igrzyska, nikt nie będzie jej zmuszał do startu w sztafecie 4x400 m. Powalczy na 200 metrów, jest kandydatką do sztafety krótkiej. I kto wie, czy ta historia, rozpoczęta blisko trzy lata temu w Tokio, nie skończy się jakąś piękną puentą.