"Jest mi tak cholernie ciężko odezwać się i cokolwiek powiedzieć... Daję znać, że żyję, choć uważam, że coś we mnie wczoraj umarło. Od ponad tygodnia żyję w strachu, a te wahania nastrojów, który pozbawia mnie tchu, sprawiają, że nie tylko ludzie wokół mnie się o mnie martwią, ale i ja sama" - pisała Maliszewska na swoich profilach społecznościowych dwa dni po rozpoczęciu igrzysk w Pekinie. Załamana, zrozpaczona, pozbawiona jakiekolwiek radości życia. Odebrano jej marzenia. Koniec marzeń o igrzyskach. Biorę to na siebie Na treningu biła rekord świata Kilkanaście dni wcześniej wszystko było dopięte na ostatni guzik. Było zdrowie, forma, dobry humor. W miesiącach poprzedzających igrzyska Maliszewska znajdowała się w ścisłej czołówce short tracku na dystansie 500 m. W październiku wygrała zawody Pucharu Świata w Pekinie w tej samej hali na której miała potem startować na igrzyskach. Potem była druga w Nagoi. W Debreczynie w grudniu przyjechała na trzeciej pozycji na 1000 m. - Świetnie przepracowała czterolecie olimpijskie, wyniki miała znakomite, wzorowo realizowała zadania i robiła postęp w każdej dziedzinie - mówiła mi kilka miesięcy po Pekinie Urszula Kamińska, trenerka kadry narodowej w short tracku. Maszyna była więc gotowa do startu. Po medal? W wyścigu olimpijskim wszystko mogło się zdarzyć, ale zawodniczka i jej sztab wykonali plan przygotowań w 100 procentach. Potwierdzenie wysokiej formy nastąpiło już tuż po przylocie do Pekinu. Podczas treningu w Capital Indoor Stadium w Pekinie Maliszewska przejechała trening. Czuła się świetnie, a czasy jakie uzyskiwała przekraczały rekord świata. Może to ją zgubiło? W tym treningu nie uczestniczyły Chinki, ale zapewne miały kogoś, kto obserwował jak świetnie radzi sobie Polka na olimpijskim torze. Ciasno i zimno, bez możliwości treningu - tak wyglądała izolacja Trening odbył się w godzinach popołudniowych. Wieczorem do polskiego zespołu dotarła informacja, że Maliszewska ma pozytywny wynik na COVID-19. Polka musiała natychmiast opuścić wioskę olimpijską. "Przeprowadziła się" do hotelu przeznaczonego dla olimpijczyków z koronawirusem. Oprócz niej znalazła się tam m.in. łyżwiarka szybka Magdalena Czyszczoń. Warunki w hotelu odbiegały od standardów olimpijskich. Maliszewska przebywała w małym zamkniętym pokoiku. Było zimno, na dodatek kontakt ze światem zewnętrznym został ograniczony do minimum - Internet co chwila się zrywał. "Obawiam się, czy wyjdę z tego hotelu zdrowa. Jest strasznie zimno" - pisała reprezentantka Polki do trenerki. Nie było mowy o profesjonalnym przygotowaniu. Po kilku dniach organizatorzy poinformowali Polkę, że może korzystać z ustawionego na parterze roweru stacjonarnego, ale tylko najwyżej przez pół godziny. - Natalia nie mogła maksymalizować swojego sportowego potencjału - jak to fachowo określiła Urszula Kamińska. Jeden wielki płacz w hali olimpijskiej Dodatkowo cały czas nie wiadomo było, co z tym koronawirusem? Wyniki testów były diametralnie rozbieżne. Raz wykazywały, że zawodniczka właściwie powinna znaleźć się pod respiratorem, a na drugi dzień, że jest na granicy ujemnego. Dramat trwał. Tuż przed zawodami na 500 m Polski Komitet Olimpijski poinformował, że "udało się zwolnić Natalię Maliszewską z izolacji.". Miała tzw. status Contact Case, czyli nie mogła się z nikim kontaktować, ale mogła startować. Przed czwartą w nocy dotarła do wioski olimpijskiej. Przespała się i poddała startowej rutynie. Była w euforii, bo mogła startować. Ale już przed wyjazdem do hali działo się coś niepokojącego. - Wchodzę na lodowisko i widzę dziewczynę, która miała twarz podwójną od płaczu. Woluntariusze pomagali się jej pakować. Powiedzieli, że nie może tutaj przebywać. Ma kolejny pozytywny wynik na koronawirusa. Szybko załatwiliśmy transport z powrotem, ale nie da się opisać tego, co się działo. To był jeden wielki płacz. Przeżywała to cała drużyna - opowiadała Kamińska. Białystok wspiera na duchu Natalię Maliszewską po powrocie z igrzysk Zawody pocieszenia Maliszewska nie wystartowała na 500 m. Zastąpiła ją Kamila Stormowska, wówczas zawodniczka dopiero zbierająca doświadczenie na wielkich imprezach. Nie przebrnęła przez eliminacje, podobnie jak siostra Natalii, Patrycja oraz Nikola Mazur. Zwycięstwo odniosła Włoszka Arianna Fontanna, z którą Maliszewska wielokrotnie wygrywała. W finale A pojechała tylko jedna Chinka - Zhang Yuting. Była czwarta. Polka w końcu została dopuszczona do startu. Wzięła udział w sztafecie i nie odpowiadającej jej konkurencji - biegu na 1500 m. O medalu nie mogło być mowy, ale w sztafecie Biało-Czerwone były szóste. Zrujnowana emocjonalnie, ale się podniosła Nie wiadomo, co się tak naprawdę stało w Pekinie? Czy to zwykły pech, czy bałagan organizacyjny, niespójność w przepisach, a może nadgorliwość gospodarzy igrzysk? Maliszewska nie miała żadnych objawów - kataru, gorączki - i przecież była w wybitnej formie sportowej. "Ja też tego nie rozumiem. W nic już nie wierzę. W żadne testy. W żadne igrzyska. Jest to dla mnie jeden wielki ŻART. Mam nadzieję, że ten, kto tym steruje, nieźle się przy tym bawi... Mój mózg i moje serce więcej już nie zniesie" - pisała zrujnowana emocjonalnie Maliszewska. Ale się podniosła. Dwa miesiące później pojechała w mistrzostwach świata w Montrealu, gdzie sam start po takich perypetiach był dla niej wielkim wyzwaniem. W kolejnym sezonie w Gdańsku zdobyła srebrny medal mistrzostw Europy, oczywiście na 500 m, dwa razy była druga w zawodach Pucharu Świata. Znów przeżywa kłopoty. Za naruszenie przepisów antydopingowych została zawieszona na 14 miesięcy. "Przez nieuwagę" jak opowiadała w wywiadzie dla Polsatu Sportu zapomniała o trzeciej niezapowiedzianej kontroli. Tutaj nie ma żadnej wątpliwości. Nie zastosowała się do regulaminu. Do startów wróci dopiero w nowym przedolimpijskim sezonie. Dziś wygląda na sportowca, którego te trudne doświadczenia tylko wzmocnią. A do igrzysk w Mediolanie - Cortinie d’Ampezzo zostały już tylko dwa lata. Olgierd Kwiatkowski