W 2016 roku, czyli tuż po zakończeniu sportowej kariery, Isinbajewa zasiadła w Komisji Zawodniczej MKOl-u, a stanowisko utrzymała nawet mimo wojny w Ukrainie. I wbrew temu, że od dawna uznawana jest za osobę dość bliską prezydentowi Federacji Rosyjskiej. Swego czasu była jedną z przedstawicielek "drużyny Putina" (grupa osób publicznych, także sportowców, otwarcie popierających polityka). Poza tym w 2015 roku sportsmenka została majorem rosyjskiego wojska. Podpisała wówczas kontrakt na służbę w armii i prowadziła instruktaż lekkiej atletyki w wojskowych drużynach sportowych. Oprócz tego była przewodniczącą rady nadzorczej Rosyjskiej Agencji Antydopingowej (RUSADA), zasiadała także w komisji pracującej nad poprawkami w rosyjskiej konstytucji pozwalającymi na nieskończone rządy Putina. Dlatego nic dziwnego, że rejterada wywołała aż taki szok. "Jestem szczęśliwa, że mogę ogłosić, iż już we wrześniu 2023 roku wznowię międzynarodową aktywność w MKOl. Nie podlegam żadnym sankcjom i MKOl nie ma w tym temacie żadnych wątpliwości" - napisała Isinbajewa, dodając również, że jej związki z wojskiem były tylko tytularne. Wściekłość w Rosji. Ucieczka Isinbajewej Ulubienica Putina odcina się od Rosji Taka postawa zbulwersowała Rosjan. W mediach część dziennikarzy zastanawiała się, co stoi za taką rejteradą, a część ironicznie pytała, czy pensja, którą przez wiele lat z rosyjskiej armii otrzymywała jako lekkoatletka także była tylko tytularna. Kiedy pierwszy szok minął, zgodnie uznano, że Isinbajewa postawiła po prostu na ciepłą posadę w MKOl, stąd odcięła się od Rosji. Na gniewne reakcje nie trzeba było długo czekać. W Dagestanie, skąd pochodzi jej rodzina, postanowiono zmienić nazwę stadionu, który nazwano jej imieniem. Do sprawy odniósł się także tamtejszy minister sportu. Rosjanie upokorzeni przez ulubienicę Putina. Szykują zemstę "Lepiej, żeby nie wracała do Rosji" Każdy kolejny dzień i każda kolejna wypowiedź nakręca w Rosji spiralę nienawiści wobec Isinbajewej. Początkowe niedowierzanie i zaskoczenie zastępuje złość, stąd coraz ostrzejsze apele mediów w tym kraju. "Wydaje się, że po tej wypowiedzi dla Isinbajewej lepiej, żeby nie wracała do Rosji. Przynajmniej w najbliższej przyszłości. Kiedy nazywasz stopień majora "tytularnym" i nie uznajesz podpisanego kontraktu z armią rosyjską, nic dobrego raczej na ciebie nie czeka. Dwukrotna mistrzyni olimpijska dokonała wyboru. Szkoda tylko, że nie znalazła normalnego wytłumaczenia dla ludzi, którzy uważali ją za idolkę" - czytamy w "Ria Novosti". Inne media, choć w nieco mniej ostrym przekazie, również pokazują ogromne rozczarowanie wypowiedziami Isinbajewej. A zamieszanie wokół niej się nie kończy, bo jeśli faktycznie wróci do pracy w MKOl, będzie to skandal wykraczający dalej poza Rosję. Furia w Rosji. Groźba dla sportowców?