To było jedno z ciekawszych, pomeczowych spotkań z Igą Świątek. Nasza gwiazda tenisa pokazała w nim oblicze, które nie zawsze jest w stanie ukazać w takich okolicznościach. A doskonale widać, że kibice z entuzjazmem reagują na taki, mocno spontaniczny sposób bycia piątej zawodniczki świata. Iga Świątek jak ambasadorka. Trudny temat i jasne przesłanie Świątek świetnie poprowadziła temat swojej najbliższej rywalki, bo gdy jeszcze nie było jasne, że zostanie nią Elena Rybakina, a opcją pozostawało starcie z jej "zmorą", Jeleną Ostapenko, Polka zaczęła od niewinnego blefu. - Nie robi mi to różnicy - rzekła, ale z pokerową twarzą wytrzymała zaledwie kilka sekund, po czym dodała, że chyba nie jest dobrą kłamczuchą. - Nie potrafiłabym grać w pokera - wprawiła się w zabawny nastrój, a sytuacja przerodziła się w wybuch salwy śmiechu ze strony wszystkich. Ciekawie zrobiło się także wtedy, gdy zapewniła, że "rozliczy" swojego trenera Wima Fissette'a z obietnicy złożonej polskiemu dziennikarzowi, którą było przeczytanie książki Andre Agassiego. Zawodniczka zapowiedziała, że bez dwóch zdań to sprawdzi, choć żałowała, że Belg zobowiązał się do sportowej lektury, zamiast pójść w tematy popkultury. On rozwija u Igi tenis, a zespół dokształca go z innej dziedziny. Bardzo ciekawe było, jak rozwinęła się ta konferencja, bo rozpoczęła się od bardzo trudnego zagadnienia. Zagraniczne media od początku turnieju biją na alarm, że władze Rolanda Garrosa zachowują się tak, jakby jedną z ich naczelnych zasad było dyskryminowanie kobiecego tenisa. Dziennikarze już w wielu tekstach przedstawiali dowody na to, że tenisistki są gorzej traktowane względem mężczyzn. A koronny argument jest taki, że do meczów w sesji wieczornej, czyli o najbardziej atrakcyjnej porze i w cieszącej się największym wzięciem porze telewizyjnej, scenę otrzymują wyłącznie panowie. Ostre słowa Jabeur po porażce z Polką. "Wstyd dla federacji". Wspomniała o Świątek Lwia część innego spotkania z mediami, na które przybyła dyrektorka turnieju Amelie Mauresmo, dotyczyła właśnie tego zagadnienia. Francuzka uprawiała wręcz ping-ponga, bo każda jej odpowiedź spotykała się z kolejną reakcją i pętla wokół szyi byłej gwiazdy światowego tenisa mocniej się zaciskała. Mauresmo miała też rozsądne argumenty, jak choćby to, że mecz o takiej porze winien gwarantować zaspokajający gusta fanów minimalny czas trwania, a w przypadku mężczyzn wiadomo, że emocji nie zabraknie minimum przez trzy sety (kobiety grają do dwóch wygranych partii). Dochodziły do tego także inne, pomniejsze, lecz nie mniej ważne wątki. Jak choćby próba dowiedzenia się, czy aby kontrakt telewizyjny nie został tak właśnie spisany, iż dla kobiet nie ma teraz miejsca w prime-time. Iga Świątek: Myślę, że powinno być równe traktowanie Iga Świątek znalazła się pomiędzy młotem, a kowadłem. Polka od długiego czasu wskazuje, że dla niej po prostu dogodniej jest toczyć pojedynki w porze dziennej, gdy wieczór może spędzić na odpoczynku i regeneracji. Podawała między innymi taki oto argument, że nawet z fizjologicznego punktu widzenia łatwiej o szczyt dyspozycji za dnia, niż w porze wieczornej i nocnej. Tyle tylko, że od tenisistki tego kalibru, do niedawna liderki światowego rankingu i obrończyni tytułu w Paryżu, wymaga się po prostu więcej. W tym sensie, że opinia publiczna oczekuje stanowiska, które byłoby w interesie ogółu i wpisywałoby się w rolę "ambasadorki kobiecego sportu". A na przykład topowa zawodniczka Ons Jabeur stwierdziła jasno, że to jest skandal i nie powinno być miejsca na takie nierówne praktyki. Dziennik "The Athletic" w swoim artykule powiązał decyzję o nieplanowaniu meczów kobiet na porę wieczorną ze sposobem, w jaki panie są postrzegane w sporcie. Mimo że Świątek już podczas tej edycji turnieju zdążyła powiedzieć, że pora jej meczów nie spędza jej snu z powiek, znów została poproszona, aby przedstawić swoje stanowisko i komentarz do tego, co kontestuje m.in. Jabeur. Iga Świątek dziś ma dzień przerwy, a jutro w meczu czwartej rundy zmierzy się ze wspomnianą już Jeleną Rybakiną. Faworytką na paryskiej mączce jest Polka, ale dotychczasowy, równy bilans obu zawodniczek każe sądzić, że czeka nas zaciekła batalia. Artur Gac, Paryż