Olgierd Kwiatkowski, sport.interia.pl: Był pan przez pewien czas trenerem Igi Świątek. Jak pan wspomina ten czas? Michał Lewandowski, były tenisista i pływak, trener tenisowy i komentator tenisowy w Eurosporcie i Canal+: Bardzo dobrze. Wtedy doszło do wielkich zmian w otoczeniu Igi. Odbyłem z nią kilkanaście treningów, w trzy wakacyjne miesiące. Nie było ich więcej, bo Iga często wyjeżdżała na turnieje drużynowe młodzieżowych reprezentacji Polski. To było dla mnie ciekawe doświadczenie i czas. Zobaczyłem ogromny potencjał tej dziewczyny, ale słyszałem już o nim wcześniej od innych trenerów. Miała niesamowitą moc uderzeń, ogromny talent do pracy i była maksymalnie skoncentrowana na tym co robi na korcie. Cieszę się, że to wszystko zafunkcjonowało. Nie zawsze tak jest. Wielokrotnie pojawiają się utalentowani juniorzy, którzy potem nie potrafią przebić się w tenisie seniorskim. Iga zagra po raz czwarty w finale Wielkiego Szlema. Powoli staje się wyjątkową tenisistką. Iga Świątek trenowała głównie w Polsce, ale jeśli korzystała z pomocy zagranicznej, to właśnie wyjeżdżała do Czech. Zna dobrze czeską szkołę tenisa. Ma to jakieś znaczenie przed finałem? - To był kierunek jaki obrała, kiedy zakończyła współpracę z wieloletnim trenerem Michałem Kaznowskim i trafiła pod skrzydła agencji WSG. Iga jeździła do Prościejowa. Tam jej konsultantem był Michal Tabara. Ceniony fachowiec. Zapewniał jej możliwość gry z bardzo dobrymi sparingpartnerami. Szlifowała tam formę. To się działo na wczesnym etapie kariery. Doskonale pan orientuje się w czeskich realiach. Proszę wytłumaczyć na czym polega fenomen czeskiego tenisa? Jak to się dzieje, że tak mały kraj co chwila wychowuje tenisowych mistrzów, głownie mistrzynie? - Są świetnie zorganizowani, mają solidne fundamenty. Kilkanaście lat temu miałem okazję dokładnie poznać zasady funkcjonowania czeskiego systemu szkolenia. Pochodzę z Raciborza, miałem blisko do Czech i w wieku 10 lat rodzice wozili mnie na treningi za granicę. Na początku do małej miejscowości Bohumin, potem do dużo większego ośrodka szkoleniowego w Ostrawie. Tam przekonaliśmy się z rodzicami, jak wygląda prawdziwe szkolenie. Do dyspozycji mieliśmy kilku trenerów, ale przede wszystkim bardzo dobre obiekty. Kolejny aspekt to turnieje. Kilkanaście lat temu zrobiłem sobie porównanie, ile turniejów w kategorii do lat 14 mają Czesi, ale ile Polacy. Okazało się, że w Czechach takich turniejów w roku było 400, a w Polsce - 40. Tylko że Polska jest dużym krajem i aby zagrać turniej, często trzeba było pokonywać ogromne odległości. Koszty były większe, traciło się więcej czasu. To się trochę zmieniło w Polsce na plus, ale nadal w Czechach młody zawodnik ma zagwarantowaną rywalizację niemal na miejscu. To bardzo pomaga. Wiele tenisowych gwiazd jak Petra Kvitova, Katerina Siniakova pochodzi z małych miejscowości. Miały gdzie i z kim grać. Ten finał Karoliny Muchovej nie wywołuje we mnie zdziwienia. Co chwila pojawiają się nowe nazwiska, młode zdolne dziewczyny. Teraz są nimi siostry Fruhvirtove, Linda Noskova. Nie mają jeszcze 20 lat. Dziś Czesi mają aż 10 zawodniczek w pierwszej setce rankingu WTA. Cały czas ich system dobrze funkcjonuje. Inna sprawa to kultura życia Czechów. Oni kochają sport. Czy to jest tenis, czy hokej czy piłka nożna. Mają taką mentalność, że dużo się ruszają. Karolina Muchova pojawiła się w finale trochę niespodziewanie. Z czego to wynika? - Miała swoje problemy zdrowotne, kontuzje. Ale dwa lata temu była w półfinale Australian Open. Miała dobry wynik na Wimbledonie. W 2019 roku ograła w Pradze Igę Świątek. Potem w tym turnieju była w finale. Była uznawana za utalentowaną zawodniczkę, która potrafi sprawiać kłopoty najlepszym. Zawsze była niebezpieczna. Nie miała spektakularnych sukcesów, ale na wysokim poziomie potrafi grać od bardzo dawna. Co takiego się stało, że doszła do najwyższej swojej formy akurat teraz podczas Roland Garrosa? - Dobre pytanie. Ten sezon też był dla niej trudny. Czasem tak jest w tenisie, że coś kliknie. W Paryżu na początku wyrzuciła z turnieju rozstawioną Marię Sakkari. Wysłała sygnał, że jest mocna. Poczuła, że pasuje jej nawierzchnia, piłki, atmosfera, otoczenie. Z każdym meczem się rozwijała, buduje się mentalnie. Trochę podobnie było z jej rodaczką Barborą Krejcikovą. Zagrała w Paryżu turniej życia i wygrała. Muchova z Aryną Sabalenką przegrywała 2:5, gdy broniła piłki meczowej miała kłopoty zdrowotne, ale wygrała. Takie zwycięstwa budują morale i są dowodem na to, że trafiła z formą. Przy tych pochwałach nad udanym turniejem Muchovej warto wspomnieć, że wyróżnia się stylem gry. - Muchova gra ładny tenis, bardzo urozmaicony, z wieloma wariacjami, kompletny, to nie jest tenisowa młócka. To jest charakterystyczne dla większości czeskich tenisistek. Potrafią grać i z tylu i z przodu, na woleju, mieszają grę. Podobny styl prezentowała Krejcikova. Kłania się czeski system szkolenia, w którym kładzie się duży nacisk na rozgrywki deblowe, w kategoriach młodzieżowych obowiązuje jeden ranking dla singla i debla. A debel uczy gry przy siatce, wolejem, czucia piłki. Muchova posiada te umiejętności, dlatego jest tak niewygodna dla wielu rywalek, również tych najlepszych. Ale to Iga Świątek jest faworytką finału? - Nie może być inaczej, szczególnie na tym etapie. Wiemy, jak bardzo Iga jest skuteczna w finałach. Przegrała ich niewiele. Ale to jest sport. Ma bardzo dobrą rywalkę, która podbudowała się świetnymi wynikami w tym turnieju. Muchova też ma też narzędzia, aby namieszać w tym finale. Sprawa wydaje się otwarta. Ale przyznałbym 70 procent szans dla Igi, a 30 dla Muchovej. Czeszka znajduje się jednak w zupełnie nowej dla siebie sytuacji. Rozmawiał Olgierd Kwiatkowski