Olgierd Kwiatkowski, Sport.Interia.pl: Jak w hierarchii turniejów Wielkiego Szlema Iga i jej team, do którego pan też należy, traktowany jest Australian Open? Tomasz Świątek, były wioślarz, ojciec Igi Świątek liderki rankingu WTA: Nie jest jakoś inaczej traktowany, każdy szlem jest ważny. Może tylko Wimbledon jest zupełnie inny ze względu na nawierzchnię, na której Iga nie grała dotąd dużo. Nigdy nie było mnie w Australii przy Idze. Mogę się jednak domyślać, że panują tam zupełnie inne warunki z racji częstych upałów. Iga jednak lubi tam być i grać. W tenisie zawsze jest łatwiej rywalizować w cieple. Podsumowując, nie jest to jakiś wyjątkowy turniej, a Iga nie przykłada do niego większej wagi niż do innych Wielkich Szlemów. Iga przystępuje do Australian Open po porażce z Jessiką Pegulą w United Cup. Czy nie będzie to czynnik, który negatywnie wpłynie na cały turniej? - Nie robiłbym z tego tragedii. Porażki są częścią tego sportu. Coś może nie zagrało u Igi, albo u Peguli coś bardziej zagrało. W moim odczuciu kort (w Sydney - przyp. ok) był trochę za szybki w porównaniu do tych kortów, które były w Brisbane. Przed meczem z USA Iga miała tylko jeden trening na tej nawierzchni. Reprezentacja przyleciała do Sydney, po południu wyszła na kort na trening, a Iga z rana następnego dnia grała już mecz. To było niewygodne. Amerykanie byli cały czas w Sydney. Im było trochę łatwiej przyzwyczaić się do nawierzchni. To ważny czynnik, który pomógł Amerykance. Czy nie za bardzo przeżywała tej porażki? Agnieszka Radwańska musiała ją długo pocieszać. - Nie rozmawialiśmy na temat tego meczu. Pewnie wewnętrznie źle czuła się z tą porażką, bo zależy jej na grze dla reprezentacji.. To raczej dodatkowy czynnik, który spowoduje, że będzie bardziej przygotowana, zmobilizowana do kolejnych meczów. Nie ma co już do tego wracać. W tenisie porażki są na porządku dziennym. Pana córka będzie faworytką Australian Open. Nie po raz pierwszy w Wielkim Szlemie. Przyzwyczaiła się do tej roli? - Ja powiedziałbym raczej, że przystępuje do turnieju jako tenisistka rozstawiona z numerem 1. A to wcale od razu nie oznacza, że jest faworytką. Trochę stawia się ją w tej roli na wyrost i robią to media. Rozumiem dlaczego, ale nie byłbym tak kategoryczny. Żeby wygrać wielki szlem nie wystarczy być najlepszą na świecie, składa się na to wiele czynników i szczegółów, na które nie ma się wpływu. Nie da się przyzwyczaić do roli tej, która zawsze ma wygrywać. A na pewno nie należy. To grozi popadnięciem w rutynę i może szybko nas zgubić. Jeżeli za bardzo będziemy stroszyć piórka, twierdzili, że jesteśmy tacy dobrzy, to można się zastanawiać, to po co trenować, po co ciężko pracować? A jeżeli w tym samym czasie inni będą wykonywali swoją robotę, to będziemy stali w miejscu. To byłoby krótkowzroczne nastawienie. Iga pracuje dziś ciężej niż przed rokiem? - Od długiego czasu traktuje to, co robi bardzo profesjonalnie. Wie, że zadanie postawione przez trenerów jest środkiem, który ma doprowadzić do celu. Ona zdaje sobie z tego sprawę i profesjonalizacja w jej wykonaniu jest coraz większa. W wielu wywiadach pod koniec ubiegłego roku Iga powtarzała, że dla niej najważniejszym zadaniem na ten sezon jest odcięcie się od tego, co działo się w poprzednim. To da się zrobić? - Celna uwaga. Kiedy zaczynamy analizować poprzedni sezon i mamy nowe rozdanie, to zaczynamy myśleć o obronie punktów, o biciu rekordów. Można wtedy wpaść w błędne koło, spowodować złe podejście do turniejów, poszczególnych meczów. Iga dobrze zinterpretowała ten możliwy stan, gdy mogłaby zachłysnąć się tym, co było. Mamy zupełnie nowy sezon, zaczynamy od nowa, każdy mecz i każdy turniej to nowa historia. Dopiero za rok zobaczymy jak ułoży się ten sezon, ile meczów, może turniejów dało się wygrać, ile punktów da się zdobyć. W tej chwili liczy się najbliższy mecz. Analizując rywalki, szczególnie te, z którymi pana córka przegrywała w 2022 roku, która będzie najgroźniejszą w Australii? - Jest kilka bardzo trudnych i ambitnych rywalek: Pegula, Caroline Garcia. Coś do powiedzenia będzie miała Maria Sakkari, po Mastersie odgrażała się Aryna Sabalenka. Każda dziewczyna przystępując do rywalizacji z Igą, będzie chciała pokonać numer 1. Taki mecz będzie dla ich jednym z ważniejszych na tym turnieju. To jest specyfika sytuacji, kiedy gra z numerem 1. Każdy chce pokonać "jedynkę". John McEnroe powiedział, że Iga Świątek jest poszkodowana, bo nie ma wielkiej rywalki. Zgadza się pan z opinią Amerykanina? - Ta wypowiedź jest bardzo medialna w duchu "Najlepiej byłoby gdyby było dziesięć bardzo mocnych dziewczyn i - mówiąc brzydko - niech się powykańczają nawzajem". Trzeba wziąć pod uwagę dwa punkty widzenia. Z jednej strony mamy spojrzenie kibica, widza, który chciałby, oglądać wyrównane mecze na kosmicznym poziomie, w wysokim tempie, z wieloma długimi wymianami. To jest dobre dla widowiska. Z drugiej strony z pozycji Igi nie wiem, czy byłaby do końca szczęśliwa, gdyby za każdym razem miała takie rywalki, że musiałaby wykładać 120 procent własnych sił i umiejętności, żeby pokonać jedną za drugą przeciwniczkę? Trzeba byłoby to wypośrodkować. Każda z tych dziewczyn stara się osiągnąć jak najlepszy wynik. Jedne gonią, drugie uciekają sobie nawzajem. Może to trochę za odważne pytanie. Czy Iga jest w stanie wygrać kalendarzowego Wielkiego Szlema? - Iga pewnie by chciała, ja też bym chciał, ale tyle elementów musi się ułożyć, aby to się stało, że naprawdę trudno odpowiedzieć na to pytanie, to czysto hipotetyczne rozważania. Wiemy doskonale, że to co Iga zrobiła dotąd było możliwe dzięki temu, że jej zespół wszystko dokładnie zaplanował, poukładał i wszystkie czynniki, które wziął pod uwagę, poskładały się. To, w połączeniu z tym, że gdy Iga była w dobrej dyspozycji i wychodziła na kort ze świadomością, że rywalki się boją z nią grać, dało dobry wynik. Ale było też parę spotkań w których starała się wykonać dobrą pracę a mecz zakończył się jej przegraną, chociażby mecz z Caroline Garcią w Warszawie. Francuzka zagrała szaleńczy tenis i pokonała Igę (6:1, 1:6, 6:4 - przyp. ok). W tenisie nie da się tego przewidzieć i na razie jest to w sferze marzeń, ale to na pewno cel, o którym myśli wielu tenisistów z choć jednym szlemem na koncie. Wimbledon będzie największym wyzwaniem? W ubiegłym roku to był najgorszy z Wielkich Szlemów. - Z tego co wiem tym roku Iga zagra turniej na trawie przed Wimbledonem, a przynajmniej takie są plany. Dzięki temu będzie lepiej przygotowana. Sam trening na trawie nie da tego, co da turniej. To są inne emocje, inne odbicie piłki, inny sposób poruszania się. Trenerzy na pewno wymyślą optymalny plan na Wimbledon. W minionym roku Wimbledon nie był priorytetem dla Igi i sztabu trenerskiego i uważam to za ich dobrą decyzję. Nie da się podchodzić priorytetowo do wszystkiego. Priorytetem było zdrowie Iga, a o nie trzeba było zadbać po 6 turniejach wygranych z rzędu i dlatego przed Wimbledonem nie startowała nigdzie indziej na trawie. Czy Iga zagra w tym roku w meczach reprezentacji Polski podczas Billie Jean King Cup? - Iga zawsze chciała grać dla reprezentacji. Razem z dziewczynami wywalczyły awans do finałów BJK Cup w Glasgow. Tam nie zagrała, bo turniej Masters, który odbywał się w Stanach Zjednoczonych, zakończył się dzień przed BJK Cup Finals. Jednego dnia musiałaby się przemieścić z innej strefy czasowej i następnego dnia zagrać. Amerykanki Jessica Pegula i Cori Gauff, które tak zrobiły, wypadły słabo. Tak więc Iga podjęła właściwą decyzję. Zabrakło komunikacji między ITF i WTA. Mam nadzieję, że w tym roku obie organizacje nie doprowadzą do podobnej sytuacji. Finał BJK Cup może odbyć się w Polsce i Czechach. - To może nic nie zmienić. Bo jeśli Masters rozegrany zostanie gdzieś daleko dojdzie do podobnej sytuacji. Najważniejsze to dokładnie zaplanować te turnieje w kalendarzu i wyznaczyć większy odstęp czasowy między nimi. Można się spodziewać występu Igi w letnim turnieju WTA w Warszawie? - Iga chce grać w Warszawie, jeśli będzie to dobrze wpisane w jej plan startowy. Dlatego między innymi zamierzamy zmienić nawierzchnię na kortach Legii - z mączki na betonową. Pod koniec miesiąca mam wyznaczone spotkanie z prezesem sekcji tenisowej Legii. Chcemy, żeby te prace się rozpoczęły w marcu. W ostatnim czasie odebrał pan - w imieniu córki - dużo nagród, która z nich dała panu największą satysfakcję? - Sportowca Roku w Plebiscycie "Przeglądu Sportowego". Kiedy wyszedłem po jej odbiór aż mnie usztywniło. Myślałem, że nie będę czegoś takiego przeżywał, ale cała gala i pompa spowodowała, że emocje wzięły górę. Miałem przygotowaną formułkę wypowiedzi. Musiałem improwizować. Uciekły mi słowa. Byłem wzruszony. Odbierał pan też nagrody za zaangażowanie Igi i szereg akcji na rzecz wsparcia dla Ukrainy. Będą jakieś wasze podobne działania w tym roku? - Mam nadzieję, że nie, bo mam nadzieję, że w końcu ta wojna się skończy. Zakończenie wojny nam wszystkim i Idze bardzo by ulżyło. Bardzo bym chciał, żeby tak się stało. Iga w tym momencie prowadzi z zespołem akcję charytatywną z UNICEF Polska na rzecz dzieci, które musiały uciekać z Ukrainy przez wojnę i mieszkają obecnie w Polsce. Jakieś działania pomocowe dzieją się w tle właściwie cały czas, bo to dla Igi ważne. Ale miejmy nadzieję, że w kontekście wojny w Ukrainie nie będzie niedługo takiej potrzeby... Rozmawiał Olgierd Kwiatkowski