Gdy w 2020 roku rozpoczynał się turniej na kortach Rolanda Garrosa, zresztą ze względu pandemii przeniesiony na przełom września i października, niewiele mogło być osób, które widziałyby w Świątek faworytkę. Mało tego, to Magda Linette była wtedy wśród rozstawionych (nr 31), a nie przyszła numer 1 światowego tenisa. Niewiele też sportowo (wynikowo) przemawiało za Polka. Miała na koncie zwycięstwo w juniorskim Wimbledonie (2018), ale w seniorkach do tej pory nie wygrała nawet małego turnieju WTA, a jednym sukcesem był finał w Lugano (obecnie WTA 250). Dwa razy jednak błysnęła w imprezach Wielkiego Szlema. W 2019 roku dobrze spisała się właśnie we French Open, w którym dotarła do czwartej rundy, a po drodze wyeliminowała m. in. Monikę Puig, mistrzynię olimpijską. Jak na nastolatkę to był wtedy świetny wynik i pierwszy sygnał, by przyglądać się Polce. W pozostałych turniejach wielkiej czwórki druga rywalka okazywała się przeszkodą nie do pokonania, a na Wimbledonie nawet pierwsza. 2020 rok zaczęła od udanego występu w Australian Open. Tak jak w Paryżu, tak w Melbourne odpadła w czwartej rundzie. Trudno było jednak zweryfikować formę Polki, bo wiele turniejów było odwoływanych z powodu pandemii. A gdy przed French Open wystąpiła w Rzymie potknęła się na pierwszej rywalce i to kwalifikantce. Podobnie było w Cincinnati. A US Open zakończyła na trzeciej rundzie. Przed występem na kortach Rolanda Garrosa miała na koncie w 2020 roku tylko 11 meczów, w tym pięć porażek. Już po pierwszej rundzie została jedyną Polką w turnieju. Odpadli Linette, Hubert Hurkacz i Kamil Majchrzak. A Świątek (wtedy nr 54 rankingu WTA) marsz po triumf rozpoczęła od sensacyjnej wygranej z nie byle kim, bo rozstawioną z nr 15. Marketą Vondrousovą. Choć ważniejsze niż rozstawienie było to, że w 2019 roku Czeszka zagrała w finale French Open, a tydzień wcześniej w półfinale w Rzymie. Wygrana przyszła Polce bardzo łatwo - 6:1 i 6:2. - Była za dobra. Nie dała mi wielu szans - przyznała Vondrousova. - Trudno było mi wrócić po przerwie związanej z Covid. Czułam dużą presję. Byłam naprawdę zestresowana, kiedy grałam w Nowym Jorku - mówiła po wygranej z Czeszką. - Powrót do dobrego stanu, w jakim jestem teraz, był długim procesem. Na US Open to był pierwszy raz, kiedy miałam tak wysokie oczekiwania wobec siebie, więc nie było to łatwe. Teraz mam więcej doświadczenia i może od samego początku nie będę wieszać sobie zbyt wysoko poprzeczki. Być może takie podejście pomogło, ale też wygrana z faworytką dodała pewności siebie. A także stworzyła możliwość, że prawdziwe schody rozpoczną się dopiero w 1/8 finału. W drugiej rundzie czekała rywalka w jej zasięgu Su-Wei Hsieh z Tajpej. Jej Świątek nieco się obawiała. - Gra naprawdę specyficznie. Będziemy potrzebować dodatkowych przygotowań, a zwłaszcza więcej rozmawiać z trenerem o taktyce - podkreślała. Mecz nie okazał się jednak bardzo trudny, bo Świątek wygrała 6:1, 6:4. Zwłaszcza pierwszy set zakończony w 26 minut był popisem Polki. W drugim pojawiły się problemy. Przegrywała nawet 1:4, ale w porę się pozbierała - wygrała kolejnych pięć gemów, a rywalce oddała tylko pięć piłek. Świątek wzięłą wielki rewanż na Simonie Halep W trzeciej rudzie rywalką była Eugenie Bouchard, która w rankingu była dopiero na 168. miejscu, ale dostała od organizatorów dziką kartę. Kanadyjka też w przeszłości wygrała juniorski Wimbledon, a w 2014 roku w seniorkach dotarła zarówno do półfinału AO, jak i French Open. Była wtedy nawet piąta na świecie. Potem jednak przyszło załamanie formy, kontuzje i do takich wyników już nie wróciła. Także napędzającej się Polce nie zawiesiła wysoko poprzeczki. Świątek wygrała 6:3 i 6:2. W trzech meczach straciła zaledwie 13 gemów. W 1/8 finału rywalką była jednak główna faworytka French Open - Simona Halep. To była okazja do rewanżu, bo w 2019 roku obie zawodniczki spotkały się na tym samym etapie na kortach Rolanda Garrosa. Wtedy Rumunka nie pozostawiła cienia wątpliwości. W 40 minut wygrała 6:1, 6:0. - Mimo że mecz był krótki, nauczyłam się nowych rzeczy - wspominała Świątek. - Byłam tak zestresowana, że po przegranej byłam na siebie wściekła, że nie pokazałam tego, co umiem, ale zdałam sobie sprawę, że to tylko stres i potrafię sobie z tym poradzić. Rumunka stwierdziła jedynie, że pamięta mecz sprzed roku a Świątek "uderza piłkę mocno i płasko" i "bardzo chce pokonać ją jeszcze raz." To jednak nie miało miejsca. Niedziela 4 października 2020 roku należała bowiem do Polki. Po takim rewanżu miała ogromne powody do radości. Wygrała bowiem 6:1, 6:2, co pokazuje, że tym razem to ona nie pozostawiła rywalce złudzeń. Świetna gra forehandem, zmysł do drop shotów i konsekwencja dały jej wielką wygraną. - Jestem w szoku - mówiła jeszcze na korcie. A Halep ją komplementowała: - Wielkie uznanie dla niej, grała niewiarygodnie, była wszędzie i uderzała wszystkie piłki bardzo potężnie. Jako że French Open sprzed czterech lat był pełen niespodzianek - szybko odpadła Wiktoria Azarenka, wycofała się Serena Williams droga do finału była otwarta jak autostrada. W ćwierćfinale rywalką Świątek była Martina Trevisan (159 WTA), które do turnieju dostała się przez kwalifikacje. Potem pokonała cztery wyżej notowane rywalki. Ten ćwierćfinał był największym sukcesem w karierze wówczas 27-letniej Włoszki (dwa lata później była w półfinale French Open). Polka zmiotła ją z kortu - 6:3, 6:1, choć w pierwszym secie było 1:3. - Warunki były trudne, wiało i musiałam się dostosować. Do tego wcześniejszy mecz się przedłużał i trzy razy się rozgrzewałam. Oczywiście takie same warunki miała Martina, ale to nie był łatwy mecz - mówiła Światek. Półfinał był największym sukcesem we French Open od czasu ćwierćfinału Agnieszka Radwańskiej. "Isia" zresztą pogratulowała Idze awansu. By zostać w tematyce muzycznej, Świątek znów została o to zapytana. - Czasami słucham spokojnej muzyki. Teraz przed meczem byłam trochę senna. Myślałam o tym, by zmienić piosenkę, bo słuchanie codziennie tej samej jest trochę nudne. Jednak zostałam przy Guns N' Roses, bo chciałam wygrać - przyznała. W walce o finał znów zmierzyła się z kwalifikantką. Tym razem była to Nadia Podoroska (131 WTA). Dla Argentynki półfinał na kortach Rolanda Garrosa cztery lata temu był życiowym sukcesem. Przeszła zresztą do historii turnieju, bo była pierwszą zawodniczką, która z eliminacji dostała aż tak daleko. - Nie chcę budzić się z tego snu - uśmiechała się przed meczem ze Świątek. - Po zwycięstwie z Simoną, to ja stałam się faworytką. Na początku czułam presję, ale rozmawiałam o tym z moją psycholog [Darią Abramowicz - przyp. red.]. Po prostu zachowam nastawienie z poprzednich meczów - zapowiadała Świątek. Finał French Open 2020 - rywalką Świątek zwyciężczyni Australian Open I tak zrobiła - pokonała Podoroskę w takim samym stylu jak poprzednie rywalki, czyli w dwóch setach, a oddała jej zaledwie trzy gemy (6:2, 6:1). - To wydaje się nierealne. Wiem, że potrafię grać świetnie w tenisa, ale to dla mnie trochę zaskakujące, że będę w finale. To spełnienie marzeń - cieszyła się Świątek. Rywalką w finale była trzy lata starsza i wtedy dużo bardziej utytułowana Sofia Kenin. Przede wszystkim wygrała wtedy Australian Open, a w rankingu WTA zajmowała szóste miejsce. Skoro jednak Polka pokonała główną faworytkę, to dlaczego miały być problemy z rozstawioną z nr. 4 Amerykanką rosyjskiego pochodzenia. I rzeczywiście Świątek kolejny raz odniosła zwycięstwo w dwóch setach - 6:4, 6:1. Została pierwszą Polką, która wygrała turniej Wielkiego Szlema w singlu. A także dopiero szóstą nastolatką, która triumfowała w Paryżu, a pierwszą od 1997 roku. Tych osiągnięć było więcej. Świątek była pierwszą zawodniczką od 2007 roku, która wygrała turniej bez straty seta. Była też dopiero drugą nierozstawioną tenisistką z triumfem we French Open (po Jelenie Ostapienko). - Nie jestem zbyt dobra w przemówieniach, bo wygrałem ostatni turniej jakieś trzy lata temu [w ITF]. Nie wiem, komu podziękować, ale chcę podziękować każdej osobie, która umożliwiła, że ten turniej doszedł do skutku, bo w tych czasach trudno zorganizować tak duża imprezę - zauważyła Świątek. Trofeum odbierała z symbolem ówczesnych pandemicznych czasów, czyli z maseczką na twarzy, a na trybunach było zaledwie kilkaset osób, w tym najważniejszy obok trenerów w sportowej karierze Polski - jej ojciec Tomasz Światek. - Co rok oglądałem, jak Rafa [Nadal] podnosi trofeum, a teraz jestem w tym samym miejscu. To niesamowite. Chcę podziękować wszystkim fanom, którzy oglądają mnie w Polsce. Wiem, że tam panuje szaleństwo - dodała, a potem jeszcze dwa razy stawała tam, gdzie stawał 14-krotnie wspomniany Hiszpan. Pierwszy wielkoszlemowy triumf dał jej awans do pierwszej dwudziestki rankingu. Półtora roku później została rakietą numer 1 na świecie. Po triumfie w Paryżu fachowcy prześcigali się w komplementach dla Świątek. "Kenin - Świątek to może być następna wielka rywalizacja w tenisie" - mówiła Pam Shriver, ale jak się okazało w miejsce Kenin lepiej podstawić jest Arynę Sabalenkę. Okazało się, że Rod Laver miał rację: "Bezkompromisowy występ polskiej gwiazdy i pierwszy z wielu szlemów, które wygra". Mary Pierce: "To dla mnie zaszczyt, że mogę ci wręczyć trofeum za pierwszy w karierze triumf w Wielkim Szlemie". Wojciech Fibak w "Gazecie Wyborczej": - Świątek to Mozart tenisa, będzie ikoną polskiego sportu. Iga była bezkonkurencyjna. A mecze w ćwierćfinale i półfinale wyglądały tak, jakby doświadczona mistrzyni grała z juniorkami. Roland Garros jest więc początkiem drogi na szczyt, a nie kulminacją czy jednorazowym wystrzałem. Dawid Celt, kapitan reprezentacji Polski w Pucharze Federacji, mąż Radwańskiej: - Iga gra szybciej, mocniej uderza, dominuje i demoluje rywalki. To była eksplozja tenisa. Dar od Boga Iga ma wielki. Od dawna wśród trenerów nie pytaliśmy już o to, czy wygra turniej wielkoszlemowy, ale kiedy go wygra.