Artur Gac, Interia: Praktycznie nie był pan widoczny w ostatnich miesiącach. Czy coś się stało? Paweł Strauss: - Złapała mnie dość poważna sprawa. To niedobrze. Jak poważna? - Na Wimbledonie trochę przejąłem się grą, siedziałem zdenerwowany podczas meczu Janka i strzeliła mi żyłka w oku. Od tych kilku miesięcy przyjmuję z regularną częstotliwością zastrzyki w oko oraz mam zabiegi laserowe. Do lutego muszę poddawać się temu leczeniu, dlatego nigdzie nie mogę jeździć. Tego nie można zbagatelizować. - Na początku podszedłem do tego lekko, ale jednak przekonałem się, że nie ma co chojrakować. Sterydy w zastrzykach sprawiły, że odporność organizmu spadła, dlatego ni stąd ni zowąd zaczęły mi się przyplątywać różne infekcje, choroby, dolegliwości płuc, i tak dalej... A przy oku, ze względu na zmiany ciśnienia, nie mogę latać, dlatego od paru miesięcy więcej jestem w Oslo. W zasadzie siedzę tutaj cały czas. A w międzyczasie Janek musi dać sobie radę z trenerem klubowym i związkowym. Stres, nerwy i skoki ciśnienia wystawiają taką cenę. - No właśnie. Ja przez 30 tygodni w roku cały czas jeździłem, non stop byłem w permanentnym wyścigu z czasem i ciało, mówiąc kolokwialnie, się zjechało i zużyło. A przy tym, jak pan zaznaczył, masa nerwów, bo przejmowałem się wszystkim i denerwowałem. A najbardziej wykończyła mnie Ameryka, to znaczy Brazylia, Wenezuela, Ekwador, Paragwaj, Argentyna. Co tydzień człowiek był w innym kraju, jedzenie nie za dobre, stresy, zaraz po meczu pakowanie i wyjeżdżanie. Wszystko w biegu, na walizkach, jak najtańsze samoloty, a takie detale po jakimś czasie niestety wystawiają cenę. To nie jest takie super życie, jak niektórym osobom mogłoby się wydawać. Nieoczywiste szczegóły od Igi Świątek, dyrektor POLADA: Ryzyko niebezpiecznie rośnie Wymagające dla sztabów, ale i oczywiście dla zawodników. - Dlatego zawodnicy grający na niższym poziomie mają dość częste problemy żołądkowe i z kontuzjami. Taka Iga Świątek ma mniej turniejów, a dodatkowo wszystko wokół siebie na luksusowym poziomie. Wówczas pod tym względem jest trochę łatwiej. Właśnie w temacie Igi Świątek chciałem pana zapytać. W ostatnich miesiącach, o czym opinia publiczna nie miała pojęcia, stoczyła walkę, złapana na pozytywnym wyniku antydopingowym. - Chce pan wiedzieć, co tutaj mówią ludzie? Chętnie się dowiem. - Ja wczoraj (w środę - przyp.) trenowałem z Casperem Ruudem (6. ATP), a przedwczoraj razem z Holgerem Rune (13. ATP), bo obaj grali tutaj w Oslo mecze pokazowe. Załatwiłem im sparingpartnerów i trochę rozmawialiśmy na ten temat. Oni uważają, że WADA chyba chce się wykazać, bo zawodnicy codziennie muszą meldować, gdzie przebywają. A jeśli trzy razy nie poinformują o miejscu przebywania, a przecież możesz być 20 godzin w samolocie, zostajesz zawieszony. Na tej podstawie zawieszony został Szwed Mikael Ymer (17 lipca 2023 roku został zawieszony na 18 miesięcy, a jego linię obrony w apelacji uznano za niewiarygodną - przyp.), który trzy razy nie złożył meldunku z miejsca pobytu. Wielu zawodników naprawdę stara się być super, ale przepisy są bezwzględne. My z Jankiem działamy do przesady. Ale jeśli jesz kotleta w Argentynie, to na końcu może się okazać, że było w nim jakieś świństwo. To jest właśnie problem. Jedzenie. A poza tym, dlaczego w innych sportach tak nie gonią zawodników jak w tenisie? Co się stało? A sprawdźmy tych wszystkich piłkarzy ligowych, czy oni są tacy czyści. Nie wierzę w to. Tymczasem zagięto parol na tenisistów i wynajdują śladowe stężenia, na które zawodnicy nie mają wpływu i nie pomagają im w wynikach, robiąc sobie statystyki. Osobiście widziałem, jak Janek musiał sikać tydzień po tygodniu przy jakichś facetach, a oni wprost patrzyli mu na członka. Z drugiej strony bywały takie przypadki, że sportowiec poszedł oddać mocz, ale wcale w tym momencie nie sikał, tylko już miał przygotowaną ciecz. - Tak się mówi, ale naprawdę - żeby coś takiego zrobić, to trzeba się do tego przygotować. A tenisiści nigdy nie wiedzą, kiedy pojawi się u nikt ktoś z kontrolą. Nie jesteś w stanie, będąc cały czas na walizkach, wozić przy sobie zastępczy mocz. Taka ciecz po paru godzinach przecież śmierdzi. Mogę sobie wyobrazić, że na przykład sportowiec numerem 1 może być przygotowany na olimpiadzie, że na pewno zostanie przebadany. Ale czy jest w stanie coś z tym zrobić? Co w Skandynawii mówi się o historii Igi Świątek? - To są bardzo delikatne sprawy. Tak naprawdę tylko 2-3 osoby naprawdę znają, ze stuprocentową pewnością, wszystkie detale. Iga ma wokół siebie bardzo dobry sztab. A czy została potraktowana ulgowo? W kontekście Jannika Sinnera tak właśnie się mówi, że został potraktowany ulgowo. Natomiast o Idze nie słyszałem takich głosów. Dla mnie jest ona ikoną polskiego tenisa. Były szef Polskiej Agencji Antydopingowej prof. Jerzy Smorawiński w wywiadzie ze mną powiedział wprost, że absolutnie konieczna jest rewizja systemu do walki z dopingiem. Doszło bowiem do sytuacji, że laboratoria stały się niesamowicie zaawansowane i wykrywają najmniejszą dawkę stężenia zakazanej substancji, jak w przypadku Świątek, a przecież mamy do czynienia z przetwarzaniem żywności na masową skalę. Ba, w jej przypadku to przecież nawet nie suplement diety, a poddany wyśrubowanym rygorom lek był zanieczyszczony. - Dokładnie tak. Doszliśmy do absurdu, wprost do szaleństwa. Sportowiec nie jest oszustem, a musi się tłumaczyć tak, jakby nim był. Wystarczy, że zje kurczaka, który był faszerowany chemią i już ma w organizmie ślady po substancjach, których wcale nie chciał przyjąć. I jest tragedia. Myśmy mieli taką sytuację w Argentynie. Po prostu oficjalnie nam powiedziano, byśmy nie jedli steków. W efekcie przez kilka tygodni, dzień w dzień, jedliśmy kurczaka z ryżem. Steki sobie leżały, wyglądały doskonale, ale myśmy ich nie ruszali, bo antydopingowcy przestrzegli nas, że możemy sobie zaszkodzić. Dodali, że krowy w Argentynie otrzymują zastrzyki, by szybciej rosły. Ma pan na myśli clenbuterol? - O tak, właśnie ten specyfik. Jeśli więc nie może pan się już w pełni stołować, to już jest absurd. I co ma zrobić sportowiec, by mieć gwarancję, że nie przyjmie w pożywieniu substancji zakazanych? - Musiałby sam produkować sobie żywność, mieć własne zwierzęta i uprawiać ogródek. A więc swoje mięso, jajka, warzywa. Czy to jest normalne? Porozmawiajmy o tym na przykładzie, gdy jesteście z Janem na przykład na wyjeździe. I jak się zachowujecie? Jan nie stołuje się na mieście? A może świadomi tego wszystkiego, z duszą na ramieniu, każdego dnia czujecie się jak saper kroczący po zaminowanym polu? - I tu jest właśnie problem. Otóż zawodnicy, którzy w światowym rankingu są na pozycjach, dajmy na to, między 120., a 300., nie mają takiej kasy, aby iść do hoteli pięciogwiazdkowych, by maksymalnie minimalizować ryzyko i jeść najlepsze posiłki. Obiad w takim hotelu, dla dwóch osób, kosztuje około 100 dolarów, a takiej kasy nie ma. Więc chodzimy i szukamy miejsca, które ma dobre rekomendacje, a jednocześnie jest tańsze, na naszym pułapie finansowym. I finalnie nigdy nie wiemy, jedząc dane mięso, czy jest ono na pewno z kangura, a może z krokodyla lub z kurczaka. A poza tym wiemy, że mięsa z kangura i krokodyla na skalę przemysłową też są ulepszane. I efekt jest taki, że średni zawodnicy są bici przepisami, bo nie mają szans jeść drogich potraw, które dają najwyższą gwarancję czystych składników. My zawsze mamy stres z jedzeniem. Zawsze. Ostra prawda w sprawie Igi Świątek. Ekspert zdecydował się powiedzieć głośno Czyli strach o to, że dziś coś zjecie, a jutro będzie na dopingu, towarzyszy wam permanentnie. - Niestety tak. Chłopak nie zawini, ale to on będzie musiał się z tego tłumaczyć. W myśl obecnych regulacji sportowiec jest odpowiedzialny za wszystko, co znalazło się w jego organizmie. I w tym momencie musi rozpocząć walkę z czasem i procedurami, która także wiąże się ze sporymi wydatkami finansowymi. - A zawodnicy ze średniej półki nie mają takiej nadwyżki pieniędzy. I tworzy się błędne koło. Świątek, Sinner, czy Halep mają pieniądze. A Rafael Nadal? On nigdy nie był złapany na dopingu. Nigdy! Czy miał szczęście? My tego nie wiemy. Wiemy natomiast, że Carlos Alcaraz ma tego samego lekarza, którego miał Nadal. To wszystko to bardzo delikatne sprawy. A wracając do waszego odżywiania? - My z Jankiem robimy taką rzecz, że codziennie fotografujemy telefonem jedzenie. Nie licząc śniadania hotelowego, co tylko podają nam na talerzu, od razu robimy zdjęcie. Zdjęcie nazwy restauracji i posiłku. Janek zbierał taką pełną dokumentacją, by na wszelki wypadek mieć dowody. A dodatkowo, w razie czego, łatwiej byłoby dojść, w którym składniku mogła znaleźć się jakaś substancja. Tak robiliśmy na wszystkich wyjazdach, starając się dmuchać na zimne. To jest szaleństwo. - Niestety. Sprawy dopingowe bardzo stresują zawodników. Życie nie robi się miłe, non stop masz stres. Patrzysz na zegarek i musisz zalogować się w systemie, by zameldować miejsce pobytu. A mało to jest takich zawodników, którzy o tym po prostu zapominają w nawale innych obowiązków? A tu nie ma zmiłuj się, trzy minusy i zawieszenie. Są ludzie w WADA, którzy muszą się wykazać. Mają dobre pensje, jeżdżą po świecie, fajne hotele, o wiele lepsze od naszych i szukają najmniejszego powodu, by zawodnik miał problem. Przepraszam, że to powiem, ale niektórych tych funkcjonariuszy porównuję do pracowników w charakterze parkingowego, którzy mogą się wyżyć na kierowcach. Na ludziach, którzy posiadają ładne samochody, są zaganiani, jeżdżą w kółko, aż na moment przystaną, by na przykład odebrać ze szkoły dwójkę dzieci. Ktoś zaparkuje na chodniku, biegnie po dzieci, z językiem na brodzie przylatuje z powrotem, a tu już czeka mandat na kwotę na przykład 300 zł. Mieliście już z Janem taką sytuację, gdy musieliście dowodzić swojej niewinności? - Takiej groźnej sytuacji nie mieliśmy, ale raz było nerwowo... To znaczy? - Cała grupa zawodników na półmetku turnieju została złapana w Argentynie na czymś zakazanym. Wówczas WADA zrozumiała, że powodem musiało być jedzenie w stołówce, a wszyscy stołowaliśmy się w restauracji klubowej. Skażone musiało być mięso, bo u 20 osób na 32 wyszły śladowe ilości. W związku z tym sprawa rozeszła się po kościach i nie ujrzała światła dziennego. Nie będę mówił dat, dokładnego miejsca, ani nazwisk. Ale raz coś takiego się zdarzyło. Gdyby rozsądek nie wziął góry, musieliby niemal wszystkich wyrzucić. Co musi się wydarzyć w obrębie światowego kodeksu antydopingowego? - Rewaluacja całego systemu. Pan profesor Smorawiński ma pełną rację. Należy podnieść progi? - Nie jestem tutaj fachowcem, by się mądrzyć. Niemniej coś trzeba zrobić, bo doszliśmy do absurdu. A na końcu zaczyna na tym tracić sport, zaś sportowcy jeszcze szybciej się wypalają, bo non stop funkcjonują jak na tykającej bombie. Przecież dzisiaj każde jedzenie jest konserwowane w tym celu, aby się nie psuło. I na koniec sportowiec ma za to odpowiadać? Nonsens. My tu mówimy o żywności, suplementy także bywają skażone, ale lek? To nie mieści się w głowie, a Iga Świątek właśnie z taką sytuacją się zetknęła. - Brak słów. Ja mam pełnię respektu dla Igi oraz innych zawodników, którzy przeszli średni poziom i doszli do czołówki. I pracują bardzo ciężko. Jak widzę, jak ciężko w domu pracuje Casper Ruud, to mogę tylko z uznaniem kiwać głową. Najgorsze jednak w takich sytuacjach, jak ta Igi, jest to, że niektórzy wbrew faktom nie będą chcieli odkleić jej krzywdzącej łatki. I zostaje blizna w warstwie mentalnej, to jest tragiczna sytuacja. Kamil Majchrzak, o czym wiem osobiście, przeżył horror. I nie podejrzewam Kamila, by jakkolwiek chciał oszukiwać. To był po prostu przypadek, który wpędził go w wielkie tarapaty. Ciężką pracą z tego wyszedł, ale skaza na mózgu pozostanie. Rozmawiał: Artur Gac