W tenisowych kuluarach zwykło się mówić, że turniej WTA Finals to tak naprawdę nieoficjalne mistrzostwa świata w kobiecym tenisie. Przed turniejem rozgrywanym w Cancun mieliśmy okazję porozmawiać z Joanną Sakowicz-Kostecką - byłą tenisistką, a obecnie komentatorką CANAL+ SPORT, która wybierała się do Meksyku, by relacjonować dla swojej stacji wydarzenia wprost znad Zatoki Meksykańskiej. Oto, co miała do powiedzenia w kwestii wspomnień z dzieciństwa związanych z turniejem dla najlepszych tenisistek sezonu. Ponadto przyznała, że dla niej to zawsze będzie taki piąty turniej wielkoszlemowy w danym sezonie. I trudno się tym słowom dziwić, bo kibice tenisa, wspominający chociażby triumf Agnieszki Radwańskiej z 2015 roku, też mieli dotychczas same pozytywne skojarzenia związane z tą imprezą. Rozgrywki tylko dla najlepszych tenisistek danego sezonu, piękne i specjalnie szykowane kreacje na galę otwierającą zmagania, a potem rywalizacja - jakże odmienna od tego, co widzimy na co dzień w tenisie, bowiem jedna przegrana w fazie grupowej nie oznacza jeszcze pożegnania się z turniejem. Niestety, piękny obraz WTA Finals zaburzyła tegoroczna impreza w Cancun. I trudno jest mieć tutaj żal do miejscowych organizatorów, bo oni są akurat najmniej winni całej sytuacji. To, co zostaliśmy w Meksyku, to wielowątkowa kompromitacja ze strony WTA, która jest konsekwencją złego zarządzania organizacją na przestrzeni ostatnich lat. Nie wyciągnięto wniosków z ubiegłego roku. Już wtedy organizacja WTA Finals w amerykańskim Fort Worth okazała się jedną wielką katastrofą, głównie ze względów marketingowych. Oglądaliśmy zmagania przy niemal pustej kilkunastotysięcznej arenie. Zwlekanie z wyborem lokalizacji WTA Finals i brak planu awaryjnego Pierwszą niepoważną rzeczą, jaka wydarzyła się wokół zmagań dla najlepszych tenisistek sezonu, jest moment, w którym ogłoszono gospodarza imprezy. Organizacja WTA poinformowała o tym fakcie dopiero 7 września, a więc niecałe dwa miesiące przed rozpoczęciem rywalizacji, która startowała 29 października. Niektóre tenisistki miały już wówczas zapewniony udział w turnieju wieńczącym rok w kobiecych rozgrywkach, a mimo to nie znały lokalizacji i nie mogły logistycznie zaplanować sobie przygotowań pod turniej. W rozgrywkach ATP, czyli męskim odpowiedniku kobiecej rywalizacji, taka sytuacja jest nie do pomyślenia. Tam gospodarz imprezy jest wybierany na długoletni kontrakt. Do czasu pandemii w organizacji WTA również trzymano się tego schematu, ale coś niedobrego wydarzyło się w tym aspekcie w ostatnich latach. W 2019 roku rozegrano - jak się później okazało - jedyny turniej WTA Finals z długoletniego kontraktu w Shenzhen. W pewnym momencie wydawało się, że po pandemicznym okresie rywalizacja dla najlepszych zawodniczek sezonu na nowo zawita w tym roku do Chin, ale później w grę zaczęły wchodzić inne opcje. Głośno zrobiło się o Arabii Saudyjskiej. Ostatecznie w tym roku tenisistki nie zawitały do Rijadu, ale w kuluarach mówi się, że od sezonu 2024 zmagania WTA Finals będą się tam odbywać przez trzy lata z rzędu. Z polskiej perspektywy - mocno trzymaliśmy kciuki za czeską kandydaturę w postaci Pragi lub Ostrawy, które gwarantowały wielkie hale i komplet publiczności na trybunach, a ponadto świetną atmosferę. Ostatecznie wybór padł na Cancun. Początkowo mówiło się, że rywalizacja w Meksyku ma zostać rozegrana pod zadaszeniem, ale... okazało się, że nie zbadano dostatecznie wysokości obiektu Plaza de Toros. Kort niegodny imprezy tej rangi, w męskich rozgrywkach byłoby to nie do pomyślenia Arena okazała się zbyt niska, przez co podjęto decyzję o wybudowaniu tymczasowego obiektu na około 5000 miejsc w strefie hotelowej na lagunie. Jak zweryfikował to będący na miejscu Adam Romer z magazynu Tenisklub - ostateczna pojemność wynosi... niecałe 4000 miejsc. Z budową areny zmagano się do samego końca, a obiekt został oddany do użytku dopiero na jeden dzień przed rozpoczęciem turnieju. Tenisistki nie mogły trenować na głównej arenie, która - jak się później okazało - znacznie różniła się pod względem nawierzchni od hotelowych kortów. Zawodniczki miały tak naprawdę zaledwie jeden około 45-minutowy trening na przystosowanie się do obiektu, po czym musiały stanąć do rywalizacji w fazie grupowej. Kolejne dni zmagań wykazały sporo niedoskonałości obiektu, a część z nich możecie zobaczyć na poniższych ujęciach. Nie ma się co dziwić, że sporo tenisistek miało dość rywalizacji w Meksyku. Kompromitacji WTA dopełniła... pogoda W kolejnych dniach turnieju doszły ogromne problemy z pogodą. Okazuje się, że... można je było przewidzieć. Gdy popatrzymy na średnią liczbę dni deszczowych, jaka przypada dla Cancun na przełomie października i listopada, zobaczymy, że wynosi ona od 10 do nawet 14 dni w ciągu miesiąca. Reporterzy CANAL+ SPORT rozmawiali z osobami przebywającymi w Cancun. Miejscowi jasno zasugerowali, że w zasadzie jest to najgorszy okres na rozgrywanie turnieju na świeżym powietrzu w tej lokalizacji. Rozgrywki były torpedowane przez deszcz i wiatr. Wyszła sporo niedoskonałość w zarządzaniu. Nie było tak naprawdę planu B na wypadek, gdyby pojawiły się problemy z pogodą. Nie było zadaszenia nad kortem i w konsekwencji - tenisowi kibice ponownie mogli przedstawiać swoje kontrargumenty, dlaczego jednak nie zdecydowano się na turniej w Czechach, gdzie byłoby pełne zabezpieczenie i nie mielibyśmy do czynienia z problemami z warunkami atmosferycznymi. W pewnym momencie stawało się to już naprawdę niebezpieczne, nawet dla samych zawodniczek, które musiały rywalizować w nieludzkich warunkach i nie miały żadnej przyjemności z gry i tego, że biorą udział w tak ważnych rozgrywkach, które miały być ukoronowaniem ich znakomitego sezonu. Doszliśmy do takiego absurdu, że pierwsze, co sprawdzaliśmy każdego dnia, to warunki, jakie panują w Meksyku i cieszyliśmy się każdym rozegranym setem. Tenisistki uwięzione w Meksyku, nie mogą lecieć na kolejny ważny turniej Zwieńczeniem absurdu związanego z tegorocznym turniejem WTA Finals jest fakt, że zmagania zakończą się dzień później, aniżeli pierwotnie zakładano. Ogromny problem mają w tym aspekcie także tenisistki, które bardzo pragnęły wystartować także w finałach Billie Jean King Cup, które ruszają już we wtorek. Jedna deblistka musi zagrać w poniedziałek finał, a we wtorek... jej kadra gra już pierwszy mecz w Sewilli. Po raz kolejny WTA nie dogadało się z organizacją ITF w tym aspekcie. Mimo że przed nami ostatni dzień rywalizacji w Cancun i powinniśmy się cieszyć głównie z tego, co w Meksyku wyprawia Iga Świątek, nie można przejść obojętnie obok katastrofy, jaką zastaliśmy przy okazji organizacji imprezy dla najlepszych tenisistek sezonu. Tegoroczna rywalizacja o miano nieoficjalnej mistrzyni świata z pewnością odciśnie swoje piętno i będzie się silnie oddziaływać na kolejne lata w kobiecym tenisie. Najlepszym podsumowaniem tego, co widzimy w Meksyku, wydaje się filmik, do którego odniosła się sama Aryna Sabalenka. Organizacja WTA, którą zarządza Steve Simon, będzie miała ogromne problemy. W tle słychać już o buncie zawodniczek, które jednoczą się w słusznym celu. Wiele z nich nie gryzło się w język już na miejscu w Cancun. Prawdziwy obraz sytuacji przedstawiała także stacja CANAL+ SPORT. Jak się okazuje, nie spodobało się to jednak niektórym osobom związanym z WTA. Zobaczymy, co się wydarzy po WTA Finals i jakie konsekwencje pociągnie za sobą organizacyjny blamaż. Przykre, że zamiast cieszyć się wspaniałym widowiskiem z udziałem najlepszych tenisistek, słyszeliśmy głównie o niedoskonałości rozgrywek. Wydaje się, że wszystko, co mogło pójść nie tak przy organizacji tego wydarzenia, poszło źle. I to pokazało, że zawsze trzeba mieć przygotowany plan B, na wypadek różnych problemów.