Przed meczem Igi Świątek z Marketą Vondrousovą sporo mówiło się o problemach, jakie towarzyszyły od dzisiejszego poranka organizatorom. Synoptycy zapowiadali na poniedziałek deszcz i niestety - ich przewidywania się sprawdziły. W związku z tym miejscowi zarządcy obiektem mieli od samego rana ręce pełne roboty. Na szczęście wszystko udało się przygotować na czas i tenisistki mogły punktualnie wystartować z rozgrywaniem pojedynku. Przed rywalizacją między zawodniczkami z sąsiednich krajów wspominano także o nawierzchni, z jaką mają do czynienia tenisistki w Meksyku. Jej stan pozostawiał sporo do życzenia, a poranne opady nie pomogły w tej sytuacji i spowodowały jeszcze większe wybrzuszenie kortu, co mogliśmy zobaczyć podczas zmagań deblistek, które jako pierwsze wyszły dzisiaj na kort. Forma rywalki raszynianki była wielką niewiadomą. Od wielkoszlemowego US Open rozegrała zaledwie jedno spotkanie, które zresztą przegrała - w pierwszej rundzie WTA 1000 w Pekinie musiała uznać wyższość Anheliny Kalininy. Nie było zatem żadnego punktu odniesienia, co do dyspozycji Czeszki. Wszystko miały rozjaśnić pierwsze gemy pojedynku. Zły początek, a potem wielkie odrodzenie Igi Świątek Spotkanie od własnego podania rozpoczęła Iga Świątek. Początek nie był najlepszy w wykonaniu Polki. Na "dzień dobry" straciła własne podanie i musiała gonić wynik. Widać było, że potrzebuje chwili na adaptację do warunków panujących na korcie. Nie można się temu dziwić, bowiem przed pierwszym spotkaniem spędziła zaledwie... 1 godzinę i 15 minut podczas treningu na głównym obiekcie. Wszystko przez to, że arena została oddana do użytku dopiero w sobotę. W dodatku położony kort mocno różnił się od tych hotelowych, gdzie trenowała w poprzednich dniach raszynianka. W trzecim gemie Polka w końcu otworzyła wynik, a po chwili doprowadziła do wyrównania i mieliśmy 2:2. Wydawało się w tym momencie, że nasza zawodniczka zacznie się rozkręcać i pójdzie za ciosem. Tak się jednak nie stało. Była liderka rankingu popełniała ciągle sporo błędów, także ze strony backhandowej. Był to dość niepokojący sygnał, bowiem zazwyczaj te problemy dotyczyły forehandu 22-latki. Marketa nie grała nic nadzwyczajnego, ale swoją konsekwentną i cierpliwą grą doprowadzała Polkę do momentów, gdzie raszynianka generowała kolejne punkty dla rywalki. Vondrousova wygrała trzy gemy z rzędu i przy stanie 5:2 serwowała po zwycięstwo w pierwszej partii. Wtedy jednak nasza zawodniczka ruszyła do ataku, jakby czując, że nie ma już nic do stracenia. Dobrze trafiała returnem, a potem zaczęły funkcjonować także inne uderzenia. Pojawiły się nawet kończące zagrania z backhandu po linii, co było zmorą w pierwszej fazie seta. Jedno z takich zagrań dało wyrównanie naszej zawodniczce na 5:5. O wyniku pierwszej partii rozstrzygnął tie-break. W nim początek należał do Markety, która szybko objęła prowadzenie 2-0. Później nie miała jednak wiele do powiedzenia. Iga odnalazła dobry rytm w swojej grze i zdobywała kolejne punkty, a przy stanie 5-3 z własnej perspektywy posłała znakomity serwis i wygenerowała sobie szanse na zakończenie seta. W ostatnim punkcie Czeszka popełniła podwójny błąd serwisowy i tym samym inauguracyjna partia powędrowała do Polki wynikiem 7:6(3). Jak się później okazało - był to niezwykle ważny moment dla losów całego spotkania. Iga poszła za ciosem i zdobywała kolejne gemy w drugim secie. Zniechęcona wydarzeniami pierwszej partii Czeszka zaczęła popełniać coraz więcej błędów, a z kolei Polka coraz pewniej czuła się na korcie w Cancun. Widać to było także po proporcjach między zagraniami kończącymi a niewymuszonymi błędami ze strony raszynianki. Ostatecznie Świątek nie oddała rywalce żadnego gema w drugiej partii i wygrała ją 6:0. Tym samym zapisała pierwsze zwycięstwo na swoim koncie podczas tegorocznej edycji WTA Finals. Mecz fazy grupowej WTA Finals: Iga Świątek (Polska, 2) - Marketa Vondrousova (Czechy, 7) 7:6(3), 6:0