Harriet Dart, Rebecca Peterson, Darja Kasatkina, Sorana Cirstea, Kaja Kanepi - to zestaw tenisistek, które Iga Świątek pokonała w drodze do półfinału Australian Open. Zawodniczek dość przeciętnych, co najwyżej średnich, grających - jak Cirstea czy Kanepi - dobry turniej, ale opadających z sił w decydujących setach. Patrząc na chłodno i obiektywnie, bez kibicowskiego zacięcia - gdyby w którejkolwiek rundzie Świątek trafiła w tym roku w Melbourne na dobrą tenisistkę, już nie mówię, że będącą w takiej formie jak Barty czy Collins, ale choćby na Osakę, Badosę czy Sakkari, to Polki w tym półfinale by nie było. Danielle Collins pokazała, w którym miejscu jest Iga Świątek Stwierdzam to z żalem, nie satysfakcją, bo wszyscy jesteśmy Idze bardzo życzliwi i mocno jej kibicujemy. Gdy po meczu z Kanepi napisałem, że mimo zwycięstwa Świątek grała bardzo słabo i w takiej dyspozycji nie ma żadnych szans w półfinale z Collins, kilku internautów na profilu facebookowym Polsatu Sport (których wypowiedzi bardzo sobie cenimy i cieszymy się z interakcji i polemiki) było święcie oburzonych, uważając, że szargam świętości i nie można krytykować gry Igi, skoro awansowała do półfinału turnieju wielkoszlemowego. Owszem, można, a nawet trzeba. Konstruktywnie wskazywać na problemy i trzeźwo oceniać sytuację. Wielu innych internautów podzielało moje krytyczne zdanie na temat formy Igi w Melbourne. Wszystko to, niestety, zostało obnażone w meczu z Collins, która grała w czwartek znakomicie, agresywnie, dynamicznie. Była takim papierkiem lakmusowym tego, w którym miejscu jest teraz Iga. Na jej tle Polka nie istniała, poza drugą fazą pierwszego seta. W obu setach szybko zrobiło się na początku po kilkunastu minutach 4:0 dla Amerykanki. Różnica była ogromna. Brawa dla Igi, że mimo wszystko nie odpuściła, w pierwszym secie zdołała ugrać cztery gemy, choć w pewnym stopniu było to możliwe dzięki lekkiemu rozprężeniu Amerykanki po wysokim prowadzeniu i jej bardziej zachowawczej grze. Więcej w serwisie polsatsport.pl