Michał Białoński, Interia: Trzeba przyznać, że Agnieszka Radwańska dosyć dobrze radzi sobie w showbiznesie po zakończeniu kariery. Na brak zajęć nie narzeka. Piotr Robert Radwański, ojciec i pierwszy trener Agnieszki oraz Urszuli: To prawda. Całe szczęście naród o niej nie zapomina. Firmy też nie. "Isia" ciągle wygrywa konkursy. Ostatnio na stulecie PZT wygrała konkurs na najpopularniejszą zawodniczkę. Podpisuje nadal kontrakty reklamowe, choć już nie gra w tenisa. Mnie to cieszy. Zarazem jednak czegoś brakuje. Tego ryku kibiców. Adrenaliny? - Dokładnie. Natomiast jest piękny, wspaniały, mocny wnuk Jakub. Byle nie wylądował na obronie w Cracovii, bo to będzie oznaczało, że nie powiodło mu się np. w tenisie (śmiech). Gdy ostatnio dłużej rozmawialiśmy, miał pan nadzieję, że Urszula mocniej wróci do światowego tenisa. Oczywiście stara się jak może, ale chyba wszyscy liczyliśmy na lepsze wyniki. Ostatnio nie powiodło jej się w Nur Sułtanie. - Wydaje mi się, że ostatnio zaszwankowała polityka startowa, przez którą uciekł Uli turniej w Ostrawie. Mogła tam grać eliminacje. To zaledwie 100 kilometrów od Krakowa. Wybrała jednak Kazachstan i uważam, że to był błąd. To jest jednak jej droga, ona dokonuje wyborów. Astana Open to był średni turniej, ale w ramach cyklu WTA. Niestety, nie przeszła eliminacji. Wygrała tylko jedną ich rundę. Potem grała w turnieju głównym, ale trafiła na Anję Konjuh (porażka 6-7, 1-6). Decyzja o występie w Kazachstanie oznaczała, że Ula nie będzie grać w USA i to wyeliminowało ją zarazem z Indian Wells, co również uważam za błąd. CZYTAJ TEŻ: Agnieszka Radwańska wznowi karierę? Piotr Robert Radwański komentuje dla Interii Jaka była alternatywa? - Ula mogła postawić na Ostrawę, a potem polecieć do Indian Wells. To wszystko złożyło się pechowo. Jej ranking wymusza oczekiwanie i śledzenie obsady turniejów. Urszula wierzyła, że więcej tenisistek zrezygnuje z Kazachstanu, do którego jest daleko. Potem okazało się, że w Ostrawie też się wykruszyło wiele zawodniczek i można tam było przechodzić przez eliminacje. To jest wina nie Uli, tylko jej rankingu (212. miejsce na liście WTA - przyp. red.). Ogólnie gra dobrze, choć ostatnio nastąpił nawrót. Nie jest w stanie grać dwóch, trzech setów na równym poziomie. Dopóki jest świeża, trzyma poziom. Gorzej, gdy następuje kryzys w meczu. Jest nadzieja na jej grę w sezonie 2022? - Oczywiście, że tak. Ula ma więcej ambicji niż wszystkie zawodniczki z pierwszej dziesiątki listy WTA razem wzięte! Ona jest nawet za bardzo ambitna. Czasem ta walka o punkty rankingowe powoduje błędy w polityce startowej, ale kibicujmy jej! Ona mi strasznie imponuje. Ma twardy charakter. Chyba po tacie jednak (śmiech). Od 10 do 17 listopada w Meksyku zostanie rozegrany turniej WTA Finals, z udziałem Igi Świątek, która w kwalifikacji do tych zawodów jest na siódmym miejscu, a nawet ósme daje prawo gry. Jak pan ocenia ten rok w wykonaniu Igi? Świątek marzyła o medalu IO, ale w II rundzie przegrała z Paulą Badosą, w walce o ćwierćfinał US Open uznała wyższość Belindy Bencic, a ostatnio w półfinale w Ostrawie uległa Greczynce Sakkari. Nadal największym sukcesem pozostaje wygrana w Rolandzie Garrosie sprzed roku. W turnieju tym, w obawie przed koronawirusem, nie wystartowała cała czołówka. - Teraz światowy top jest obecny na najważniejszych turniejach. Iga będzie miała oczywiście pod górkę. Każdy chce ją ograć. Wszyscy ją już znają, zarówno jej mocne, jak i słabsze strony. Dobrze się gra, gdy ktoś jest "nobody", a zarazem świetnie się prezentuje. Iga naprawdę świetnie grała w tamtym roku. Teraz jest troszkę inaczej. Poprzeczka idzie w górę. Prawdopodobnie skończy sezon udanie, zresztą już jest czwarta na świecie i to jest ranking godny podziwu. Mi się może nie podobać tylko jedno. Co takiego?- Labilność emocjonalna w jej grze powoduje czasami, że rywalki niespodziewanie stawiają jej opór. Niestety, mecze na wysokim poziomie polegają na tym, że każdy zawsze chce cię ograć. Dlatego wyniki 6-1, 6-1 będą rzadkością, a dominować będą mecze na styku. Do tego trzeba się przyzwyczaić. Nie mamy monopolu na doskonałość i świetną grę. Niektóre zawodniczki też grają bardzo dobrze i trzeba z tym żyć, przygotować się na zaciętą rywalizację. I to Iga musi wiedzieć. Szlochy, paniki itd. nie są potrzebne. W niczym nie pomagają. Trzeba grać swoje i koncentrować się na następnych wyzwaniach. Jeżeli się nie uda w jednym turnieju, to jest następny. Pamiętajmy, że Iga jest jeszcze młoda. Wydaje się, że musi jeszcze trochę wydorośleć. Stać się bardziej dojrzałą kobietą? - Otóż to! Technicznie ona wszystko umie. Braków ma niewiele. Jest dobrze przygotowana fizycznie. Głowa, mentalność - nad tym należy pracować. Czy Iga ma szansę pójść w ślady Agnieszki i wygrać WTA Finals? - Każdy by chciał, by ten ostatni w roku turniej, rangi Wielkiego Szlema, padł łupem naszej zawodniczki. Potwierdziłaby w ten sposób, że nieprzypadkowo wygrała Rolanda Garrosa. Zobaczymy, jak sztab Igi zareaguje na to wszystko, co się dzieje. Powtarzam, Iga jest bardzo młoda i jest uzależniona od sztabu, otoczenia. Jest kwestia weryfikacji paru osób z tego sztabu, czy one wykonują właściwą pracę. Moim zdaniem głównym rozdającym karty powinien być ojciec Igi. Tak jak przez długi okres kariery Agnieszki i Urszuli pan to robił? - Dokładnie. Najlepszym menedżerem jest matka i ojciec, czyli najbliższe osoby. Im najbardziej zależy na interesie dziecka. Owszem, zdarzy się, że coś zrobią nieudolnie, ale jak tylko to zauważą, to skorygują i nie będą powielać błędu. Ogólnie jestem optymistą, jeśli chodzi o Igę. Jeśli tylko wzmocni się mentalnie, to będziemy mieli z niej pociechę przez wiele lat. Hubert Hurkacz na pierwszy rzut oka wygląda na ślamazarnego zawodnika, tymczasem na korcie przypomina lwa. Jest duża szansa na jego udział w ATP Masters Finals, jaki w listopadzie zostanie rozegrany w Turynie. Na razie jest dziewiąty, ale wypada kontuzjowany Nadal. Hubert odporność psychiczną ma na poziome Agnieszki z jej szczytu kariery. - Jest to prawdą. Hubert mi imponuje tym, że jeden element - praca nóg - u niego szwankuje, a jednak potrafi wygrywać. Hubert doskonale wykorzystuje fakt, że ma świetną rękę, bardzo dobry serwis. Prezentuje tenis totalny, pomimo lekkich minusów, które trzeba by zweryfikować poza kortem, choć nie wiem, czy na takie poprawki nie jest już za późno. Takie sprawy naprawia się na początkowym etapie kariery. Pomimo niedoskonałej pracy nóg, Hubert świetnie gra. I jestem zachwycony tym, że on jest w stanie grać na najwyższym poziomie. To na pewno zawodnik z pierwszej "dziesiątki" na świecie. Świetnie, że mamy takiego następcę Jerzego Janowicza. CZYTAJ TEŻ: Hubert Hurkacz spadł w rankingu ATP Race Jerzy również zapowiada powrót. - Zobaczymy, czy uda mu się "comeback". Co by to było, gdyby się z Hubertem spotkali w ćwierćfinale dużego turnieju. Jak przed laty Kubot z Janowiczem w Wimbledonie. Marzę o tym, żebyśmy oprócz Huberta mieli jeszcze dwóch zawodników w pierwszej "50" ATP. Kamil Majchrzak wypadł z pierwszej setki, jest 118. w rankingu. - Spokojnie, on ma jeszcze czas. Ma 25 lat, więc nie jest jeszcze osobą, która schodzi ze sceny. Trening, praca, krew, pot - tylko to może przynieść efekty. Uważa pan, że idą dobre czasy dla polskiego tenisa? PZT zapowiada reformy, nie tylko pod postacią wprowadzenia rozgrywek Superligi. - Prób reform było już dużo. Liga jest elementem naprawczym, ale drobnym. Powinniśmy mieć więcej hal tenisowych - to jest najważniejsza rzecz. Kiedyś był program tenisowy, który zakładał powstanie w każdym dużym mieście hali. On nie był zły, ale zarzucono go, a szkoda, bo najważniejsze jest stworzenie możliwości taniej gry w okresie zimowym. Bez płacenia po 80-100 zł za godzinę kortu? - Nie o to chodzi, aby wydawać majątek na treningi. Mamy jednak sześć miesięcy słoty i zimy w Polsce. Nie jesteśmy Florydą, czy Hiszpanią, w których grają w tenisa przez okrągły rok na otwartych kortach. Jesteśmy skazani na grę w halach. Dlatego powinno się ułatwić do nich tani dostęp. Bez budowy nowych obiektów się nie obejdzie. Powinny być nawet w miastach średniej wielkości. Gdy przyjechałem do Niemiec, do niespełna 50-tysięcznego Gronau w 1989 r., czyli 32 lata temu, to mieli więcej kortów w hali niż u nas na zewnątrz w całym Krakowie! Czasy się zmieniły i co? Daj Boże, żeby teraz małe miasto w Polsce miało taką infrastrukturę tenisową, jak Gronau wtedy, które miało kilkadziesiąt kortów w hali. Koniec końców to decyduje o tym, kto wygrywa, a kto przegrywa? - Oczywiście. Zima jest najgorsza. Bez wystarczającej liczby hal nasza młodzież gra mniej. Wystarczy, że każdy tenisista odbije kilka milionów uderzeń mniej, podczas gdy na Zachodzie ich rówieśnicy grają w halach i w ten sposób uciekają. Rozmawiał Michał Białoński, Interia