"Happy birthday, Iga" - poniosło się z trybun, gdy obie zawodniczki na sekundy przed rozpoczęciem krótkiej rozgrzewki zameldowały się na korcie. Nie był to jednak chóralny ryk trybun, które może w połowie wypełniły się kibicami, ale śpiew zaintonowany przez co najwyżej wąską grupkę osób. Już ten moment zaczął dawać trochę do myślenia, ale uznałem, że to nie jest najlepszy moment, by pochopnie zacząć wyciągać większe wnioski. Zderzenie mocy z (nie)mocą. Wymiana z Igą Świątek musi bardzo boleć Tym bardziej, że moją uwagę od razu przykuło coś innego - już pierwsze piłki pokazały, że notowana obecnie na 42. miejscu w rankingu WTA Czeszka przeszacowała swoje możliwości. - Muszę być po prostu gotowa na fizyczny mecz, bo takiego się spodziewam. Przewiduję długie wymiany i muszę wykorzystywać swoje szanse - takimi słowami dodawała sobie jeszcze wczoraj animuszu, ale rzeczywistość mocno zweryfikowała jej ambitne plany. Pomysł, aby przeciwstawić się mocy Igi Świątek i próbować iść z nią na siłowe zwarcie, okazał się być karkołomną misją. Rozrzucana po korcie Bouzkova sama się połapała, że to droga donikąd, ale gdy zaczęła szukać nieszablonowych i technicznych rozwiązań, potrafiła zaskoczyć dzisiejszą jubilatkę. I to było jedno, generalne spostrzeżenie, a drugie to temperatura. Nie temperatura powietrza, bo do tej zdążyliśmy się już tutaj przyzwyczaić i czujemy się niczym w Londynie na Wimbledonie, gdy przychodzi nam siedzieć na trybunie w bluzach, a niektórzy zakładają też kurtki. Ale - powiedzmy eufemistycznie - ciepło od emocji. To jest pewien paradoks. W piątek Iga Świątek była już rundę dalej niż przedwczoraj. Ale gdyby próbować znaleźć cokolwiek wspólnego z tym, co miało miejsce przy okazji dreszczowca z Naomi Osaką, trzeba byłoby powiedzieć, że znów był kort, obiekt Philippe’a Chatriera, dwie zawodniczki i sędzia. Cała reszta przez znaczną część pierwszego seta jakby się nie zgadzała. "Sto lat, sto lat, niechaj żyje nam" - ktoś krzyknął po szóstym gemie, pomiędzy punktami było trochę braw, czasami publika klaskała mocniej... I znów kompletna cisza, gdy jedna z zawodniczek szykowała się do serwisu. Taki styl dopingu sprawił, że zaczęliśmy dopatrywać się skuteczności Igi także poza kortem, a konkretnie efektów jej apelu po meczu z Japonką. Wówczas najbardziej dyplomatycznie, jak tylko mogła, mimo że była pod wpływem ogromnych emocji, poprosiła, by przestrzegać kibicowskiego savoir-vivre’u. Iga Świątek już wygrała swoim apelem? Publiczność "na tak" Mecz z Bouzkovą nie był najlepszy w wykonaniu naszej gwiazdy, popełniała trochę błędów, jak choćby w ósmym gemie pierwszego seta, gdy oddała swoje podanie podwójnym błędem serwisowym. - Jeśli Iga w tym meczu sama się nie przełamie, to na pewno nie zrobi tego Bouzkova - gorzko skonstatował jeden z dziennikarzy. I nikt z nim nawet nie polemizował. Bardziej śpiewająco zrobiło się w przerwie po pierwszym secie, repertuar z trybun wzbogacił się o kolejny znany z toastów utwór, a wszystko znów kręciło się wokół tematu numer jeden, czyli urodzin najlepszej tenisistki świata. Ale wiecie, kiedy naprawdę poczułem się tutaj, jak w największym amfiteatrze w kompleksie Rolanda Garrosa? Przy 4:0 w drugim secie dla Polki, gdy Bouskova wreszcie postawiła się dominatorce, weszła z nią w dłuższą wymianę, którą wygrała szczęśliwym netem, bo piłka spadła na linię. To dopiero była porcja brawa na miarę piłki meczowej. "Kocham was i zawsze uwielbiam tu grać, więc kontynuujmy to" - tymi słowami Iga Świątek zakończyła swoją głośną odezwę, na którym stanowczo zareagowała także dyrektorka turnieju, Amelie Mauresmo. A jak podejdzie do Polki publika, gdy pojawią się jeszcze większe emocje, a z nimi tym bardziej fanatyczne reakcje? Na to pytanie jeszcze nie znamy odpowiedzi. Tutaj domknięciem Francji-elegancji, głównie w polskim wydaniu, był moment, gdy zadowolonej Idze Świątek pięknie odśpiewano "Happy Birthday" na tysiące gardeł. Artur Gac, Paryż