Iga Świątek może wręcz żałować, że sezon na kortach ziemnych jest tak krótki, dla niej to zwykle raptem cztery turnieje. Zaczyna go od dwóch lat w Stuttgarcie, później są "tysięczniki" w Madrycie i Rzymie, choć przecież w przeszłości Polka już z imprezy w stolicy Hiszpanii rezygnowała, wreszcie Roland Garros. I koniec. A przecież aż dziewięć ze swoich 23 finałów Polka zagrała na tej nawierzchni, w siedmiu z nich była lepsza od rywalek: trzy razy w Paryżu i dwukrotnie w Stuttgarcie i Rzymie. Kolejnych sukcesów można się spodziewać już niebawem. Raj dla Igi Świątek. Korty ziemne dały Polce najwięcej radości Trzy lata temu, gdy raszynianka nie była jeszcze gwiazdą pierwszej wielkości, choć miała już przecież triumf we French Open, przed turniejem w Madrycie, mówiła o swojej "miłości" do tej nawierzchni. - Wiele innych dziewczyn w Europie jest w tej samej sytuacji" - oceniła wtedy. I żałowała, że ten okres trwa tylko dwa miesiące, co też powoduje, iż "cieszy się każdą chwilą na tej nawierzchni". Minęły trzy lata i w Indian Wells Polka właściwie powtórzyła te słowa. A to wyraźnie świadczy, że chciałaby cieszyć się z gry i kolejnych sukcesów. Ten pierwszy ma nastąpić jeszcze w kwietniu w Stuttgarcie, bo rozgrywane tam pod dachem Porsche Tennis Grand Prix Polka upodobała sobie szczególnie. Wygrała dwie ostatnie edycje, nie przegrała jeszcze tu meczu. Teraz też będzie główną faworytką, a że wróci by bronić tytułu, organizatorzy poinformowali już na początku stycznia. Podobnie jak i o tym, że w progach Porsche-Arena znów zawita Aryna Sabalenka, która wystąpiła tu w trzech ostatnich finałach. Mało tego, wszystkie je przegrała. A później lista uczestniczek była stopniowo uzupełniana, aż jasne stało się, że do Stuttgartu... dotrą praktycznie wszystkie czołowe tenisistki świata, zaś obsada będzie porównywalna z najważniejszymi Mastersami. Z czołowej dziesiątki WTA na liście brakowało jedynie Marii Sakkari. Przesłanie jest jasne: w Porsche-Arenie praktycznie w każdym spotkaniu będą występowały czołowe zawodniczki świata. Mało tego, dla niektórych z nich zabrakło tam miejsca i... będą musiały się przebijać przez kwalifikacje. I tu pojawiają się bardzo ciekawe nazwiska. Triumfatorka WTA 1000 zgłoszona do... eliminacji w Stuttgarcie. Inna finalistka - tak samo Listę tę otwiera Anna Kalinska, czyli w obecnym rankingu 24. zawodniczka świata. To ona zatrzymała Igę Świątek w Dubaju, gdy Polka chciała skompletować dwa trofea w turniejach WTA 1000 na Bliskim Wschodzie. Rosjanka awansowała do finału, tam uległa Jasmine Paolini. Zaraz za nią znajduje się Danielle Collins, czyli obecnie 22. tenisistka w rankingu, a jeśli osiągnie sukces w Charleston - może awansować na 15. pozycję. Jakim więc cudem zabrakło jej w głównej drabince w Stuttgarcie? Otóż w połowie marca zajmowała jeszcze 53. pozycje na liście, była tam sąsiadką Magdaleny Fręch. Później zaś wygrała turniej w Miami, co dało jej gigantyczny skok. Tyle że nieco za późno, by załapać się jeszcze na zgłoszenia do turnieju w Niemczech. Na uwagę zasługuje też obecność na liście do eliminacji Pauli Badosy, a także Laury Siegemund. Niemka też w tym roku cieszyła się z pokonania polskiej liderki rankingu, ale w... grze mieszanej. Stało się to w finale United Cup w Sydney. Niewykluczone, że Collins czy Kalinska wskoczą jeszcze do głównej drabinki, ale aby tak się stało, muszą zrezygnować z gry któreś z zawodniczek już tam obecne. A że w takiej sytuacji trudniej jest o końcowy sukces? To oczywiste, bo eliminacje są dwuetapowe, na dodatek ich triumfatorki muszą grać jeszcze w pierwszej rundzie. Polka oraz Sabalenka, Gauff i Rybakina zaczną zaś zmagania od drugiego etapu. Do końcowego sukcesu potrzebują więc czterech, a nie siedmiu wygranych meczów.