Podczas pierwszej wymiany w szóstym gemie doszło do wspomnianej, niebezpiecznej sytuacji. Martić, odbierając podanie Świątek, nagle usiadła na trawie z grymasem bólu na twarzy. Normalnie dograła dwa kolejne gemy i poprosiła o przerwę medyczną. Udzielono jej pomoc w okolicach dolnej części pleców. "Już byliśmy poddenerwowani, że to się zaraz skończy" Martić pozbierała się, ale Iga udowodniła, dlaczego jest tenisistką numer jeden. Znów w najważniejszych momentach wcisnęła "gaz", najpierw w kluczowym gemie pierwszego seta, a w drugim budowała coraz bardziej wyraźną przewagę. W efekcie do 6:4 dołożyła 6:3 w drugim secie i w świetnym stylu zameldowała się w trzeciej rundzie. Jednym z kibiców, spotkanych tuż po spotkaniu, był Józef z Katowic. - W niedzielę przyjechałem i w najbliższą niedzielę odjeżdżam. Byłem na kortach we wtorek, jestem dzisiaj, a następnym razem w sobotę - od razu zakomunikował. Chciałem powiedzieć, że trafił idealnie, ale... - No właśnie. Sam bym tak powiedział, że lepiej się nie dało, ale niestety widziałem Huberta Hurkacza. Było mi naprawdę smutno, że w taki sposób zszedł z kortu. Cieszę się, że trochę Iga go pomściła, dobrze że ją mamy - mówił, tylko przez moment będąc w słodko-gorzkim nastroju. No może jeszcze tylko jeden, jedyny raz lekko się zafrasował, gdy pojawiła się kwestia meczu na korcie centralnym, co oczywiście wiąże się z najdroższą pulą biletów. - Nie ukrywam, że bardzo się cieszę, iż mecz Igi potrwał do końca, bo mieliśmy moment niepokoju w pierwszym secie. Już byliśmy poddenerwowani, że to się zaraz skończy. Tym bardziej, że dzisiaj płaciłem za bilet 105 funtów, więc byłoby to trochę bolesne. Wiadomo, że zawsze chcemy pewnego zwycięstwa, ale najlepiej, by to się rozegrało na pełnym dystansie - odparł mój rozmówca. Józef na Wimbledonie gości po raz czwarty, ten rozdział otworzył około 10 lat temu. Poza tym był na Foro Italico w Rzymie, na turnieju w Wiedniu oraz w Ostrawie, gdzie wówczas rywalizowała Iga Świątek. Jednak najważniejsze postanowienie złożył najstarszemu turniejowi wielkoszlemowemu w Londynie. U siostrzeńca Józef ma bazę, ale poza nią korzysta z nieodpłatnego pola namiotowego sąsiadującego z kortami, które daje mu ten przywilej, że każdego dnia o poranku może szybko ustawić się w kolejce. I dzięki temu szanse na to, że nie zabraknie dla niego biletów do kupna, są niemal stuprocentowe. Biorąc to wszystko pod uwagę podsumował wydatki i okazuje się, że koszty oglądania Wimbledonu przez tydzień są w jego odczuciu naprawdę niewielkie. - 4,5 funta płacę za dojazd, poza biletem na dzisiaj za 105 funtów, będę kupował tańsze wejściówki na korty od numeru trzy do siedemnaście. Do tego po funcie na dobę za przechowanie bagażu, więc zamknę się w 200 funtach. A przecież jest gdzie chodzić, te tańsze bilety obejmują aż piętnaście kortów. Niewiele, prawda? Naprawdę mniej, niż się wydaje. Jeśli człowiek chciałby w ten sposób tutaj przychodzić, wtedy to nie jest droga impreza - mówił Józef, a uśmiech nie schodził mu z twarzy. Na koniec trochę prywaty... Otóż Józef, gdy spostrzegł na akredytacji moje nazwisko, zapewnił mnie, że często czyta moje teksty. - Dobra, bo zaraz powiesz, że jestem gołosłowny - zareagował, jakby spostrzegł, że może nie do końca daję wiarę jego zapewnieniom. Wyciągnął telefon, włączył przeglądarkę internetową i rzeczywiście, strona Interii była na pierwszym miejscu na liście najczęściej odwiedzanych. - Pozdrawiam panie Arturze, super że mogliśmy się poznać - serdecznie pożegnaliście się z moim rozmówcą. Artur Gac, Wimbledon