Wczoraj Agnieszka Radwańska zasygnalizowała ważną rzecz. W odniesieniu do pogromu w meczu z Anastazją Potapową zwróciła uwagę na to, że rywalki zaczynają z Igą Świątek przegrywać już w szatni. A wówczas są skazane na jeszcze bardziej bolesną klęskę. Była finalistka Wimbledonu przewidywała także, że Polka stoczy "mecz do jednej bramki" z Marketą Vondrousovą i nie pomyliła się ani o jotę. Iga Świątek: Nie mogę wyjść na kort i pomyśleć, że już wygrałam mecz w szatni Na bazie tego dziennikarz Interii zapytał naszą gwiazdę, czy takim meczem, który zdefiniował ją w tym turnieju, był szlagier z Naomi Osaką. To znaczy, czy podziela taką obserwację, że z jednej strony potężnie zbudował ją mentalnie i w kolejnych spotkaniach pozwolił wejść na swoje "flow", a jednocześnie mocno zdeprymował jej przeciwniczki. Przecież Czeszka to wielka gwiazda, a na tle Igi wyglądała jak przypadkowa zawodniczka na korcie. Zresztą nieprzypadkowo Vondrousova ogromnie komplementowała Igę na swojej konferencji prasowej. - Myślę, że żaden mecz, niezależnie od tego, co się w nim wydarzyło, nie jest w stanie zbudować czegokolwiek na kolejne spotkania. Po prostu wychodzi się na kort z kolejną osobą, chyba że dziewczyny jakoś inaczej to traktują. Super, że mecz z Naomi był tak widowiskowy i super, że wyszłam z takiego wyniku, bo byłam w ogromnych tarapatach, ale równie dobrze można to zinterpretować dwojako. Nie powiedziałabym, że on dał mi to, iż teraz jestem lepiej skoncentrowana czy gram lepiej - zaczęła obrończyni tytułu. - Poradziłam sobie w trudnym momencie i to jedyne, co mogę z tego wyciągnąć, ale wciąż jak wychodzę na kolejny mecz, to koncentruję się na tym, jak zagrać z najbliższą przeciwniczką i to jest zupełnie normalna historia. A jeśli chodzi o to, jak one podchodzą do tego, na to już totalnie nie mam wpływu. Ja robię swoją robotę. Nie mogę wyjść na kort i pomyśleć, że już wygrałam w szatni, bo wtedy byłabym niegotowa. To trzeba je zapytać, jak one do tego podchodzą - odpowiedziała obszernie pierwsza tenisowa rakieta świata. Jednocześnie Iga oddaliła zagrożenie, by wszystkie komplementy, które słyszy pod swoim adresem, jak choćby dzisiejszy z porównaniem do Steffi Graf, jakkolwiek mogły sprawić, że wpadnie w samozachwyt. Choćby nawet najmniejszy, co byłoby dla niej okazać się zgubą. Zaraz na początku konferencji, gdy urzędującym językiem jeszcze był angielski, Iga pochwaliła swoją grę mówiąc, że jej zdaniem przeciwko Markecie rozegrała na tym turnieju najlepsze spotkanie. Interesujące było to, na jakiej podstawie tak wysoko klasyfikuje ten pojedynek, bo ktoś patrzący tylko przez pryzmat wyniku mógłby w ciemno rozsądzić, że gotowa byłaby wskazać 40-minutowy "wyrok" na Potapowej. - Pytanie czy mecz był bardziej czy mniej wymagający, bo na korcie są dwie osoby. Dzisiaj powiedziałabym, że był bardziej niż poprzedni. Zatem to, że wygrałam go takim wynikiem, jest dla mnie jeszcze większym plusem. A w czym się poprawiłam? Myślę, że moje uderzenia były bardziej ciężkie i sprawiały więcej problemu, mimo że Marketa jest bardzo dobra w defensywie. Byłam czujna wobec wszystkich zmian rytmów, które ona zagrała, bo czasami lubi grać kombinacyjnie. Mecz z Potapową był bardziej jednostajny, mało się w nim działo. A tutaj czasami było trochę więcej dłuższych akcji i trochę gry kombinacyjnej z jej strony - przeanalizowała podopieczna trenera Tomasza Wiktorowskiego. Iga była bardzo oszczędna w słowach, jeśli chodzi o fakt, że kiedy rozpoczyna swoje mecze, wówczas miejsca siedzące w przeważającej liczbie świecą pustkami. Tak samo było dzisiaj podczas starcia z Vondrousovą, co przez kilka pierwszych gemów będzie bardzo przykrym widokiem, gdy na korcie popis swoich umiejętności dawała główna faworytka do kolejnego triumfu. Zapytana, czy to jest choć trochę rozczarowujące, odrzekła. - Nie patrzę w trybuny, więc nie ma to dla mnie znaczenia. Cieszę się, że wygrałam, szczerze mówiąc nie obchodzi mnie to, co się działo na trybunach. Jakby czuję, że Polacy przyjechali, tak śpiewali, że nie dało się nie słyszeć tego, ale to naprawdę nie ma dla mnie znaczenia. Tutaj każdy może oglądać, co chce, chociaż fajnie by było, gdyby kibice przychodzi na mecze damski i męskie - przedstawiła swoją optykę. Artur Gac, Paryż