Artur Gac, Interia: Spotkaliśmy się na trybunie przy okazji meczu Huberta Hurkacza w pierwszej rundzie French Open. Oglądałeś całą batalię, storpedowaną przez opady i przerwaną na godzinę w decydującym momencie? Kamil Syprzak, reprezentant Polski i szczypiornista Paris Saint-Germain: - Tak jest, oglądałem mecz od samego początku. Tak jak już rozmawialiśmy, staram się go wspierać. Wiem, że to wiele dla niego znaczy, bo regularnie rozmawiamy i Hubert często mi mówi, że czuje to wsparcie płynące z trybun. Zresztą ja mam podobnie, jeśli na meczach jest ktoś z rodziny lub znajomych, to człowiek dostaje dodatkowe pokłady motywacji. Jestem zadowolony, że mogliśmy się po raz kolejny spotkać, chwilę porozmawiać, a przy okazji Hubert wygrał mecz, co w gruncie rzeczy jest najważniejsze. Rozmawiałeś z Hubertem bezpośrednio przed meczem, czy pogadaliście tuż po? - Przed i po, mamy bardzo dobry kontakt, często do siebie dzwonimy i wymieniamy się wiadomościami. Ale na pełne sprawozdanie po meczu dopiero przyjdzie czas (uśmiech). I co usłyszy od wyśmienitego sportowca w innej dziedzinie? Przypomnę, że bliska relacja i lojalne koleżeństwo polega na tym, że mówi się szczerze to, co leży na sercu. Bo rozumiem, że podczas meczu z Shintaro Mochizukim przecierałeś oczy ze zdziwienia? - Uważam, że na pewno trzeba pogratulować jego przeciwnikowi, bo zagrał wspaniałe zawody. Widać było, że Hubert na samym początku nie wszedł na swoje najwyższe tryby, przez co trochę się męczył, ale do samego końca był świadomy tego, co powinien robić, a gdyby nie ulewa, która przerwała końcówkę, sądzę że skończyłoby się trochę szybciej. A tak nastąpiło odłożenie wyroku w czasie. Można powiedzieć, że cały Hubi. - Taaaak! Hubert nie lubi grać za łatwych meczów. Po prostu woli nam dostarczyć dużą dawkę emocji. Przyznam się szczerze, że stęskniłem się za jego tenisem, tak że śmieję się, że dał mi więcej czasu na pocieszenie się jego tenisem. Było emocjonująco, to prawda, tylko później Hubertowi może zabraknąć tej energii, którą niespodziewanie dołożył do długiego spotkania pierwszej rundy. - Wiesz co, poniekąd na pewno, ale jestem przekonany, że Hubert jest przygotowany na to, żeby zostać tutaj do samego końca i zagrać w finale Rolanda Garrosa. Niezależnie od tego, czy każdy jego mecz będzie pięciosetowy, czy będzie go kończył w trzech partiach. O samo przygotowanie Huberta bym się nie martwił, bo jest jeszcze młodym chłopakiem, którego premiuje przygotowanie motoryczne. A warunki fizyczne często pozwalają mu górować nad rywalami, co także w meczu z Japończykiem zapewniło mu znaczną przewagę. W waszych wspólnych rozmowach przed tym turniejem z ust Huberta w jasny sposób wybił się przekaz, iż celuje w naprawdę spektakularny wynik? A może wręcz jest głodny finału French Open? - Przyznam szczerze, że my o takich rzeczach nie rozmawiamy. Naprawdę. Bardziej skupiamy się na sprawach prywatnych, o których oczywiście nie chciałbym mówić publicznie. A jeśli chodzi o sport, to Hubert także interesuje się piłką ręczną, więc dosyć dużo rozmawiamy o moim sporcie, ale generalnie tematów nam nie brakuje. Powiem ci szczerze, że tenis jest ostatnią rzeczą, o której dyskutujemy. Będziesz częstym bywalcem na trybunach przy tej edycji Rolanda Garrosa? - Słuchaj, ja się śmieję, że chyba powinienem dostać już jakąś gażę, a przynajmniej powinni mi zaproponować współpracę przy Rolandzie Garrosie, na przykład mógłbym zostać twarzą tego turnieju lub jego oficjalnym ambasadorem (uśmiech). Co roku staram się tutaj być i wspierać polskich tenisistów. Bardzo lubię ten turniej i pasjonuje mnie oglądanie, jak to wszystko wygląda organizacyjnie od środka. Jest to impreza na światowym poziomie i oko się cieszy, gdy można w tym współuczestniczyć. A jak wypada porównanie tej organizacji do najbardziej elitarnych imprez mistrzowskich w piłce ręcznej? - Można powiedzieć, że za dużo porównań nie ma, ale organizacyjnie nasz ostatni mecz pucharowy na hali w de Bercy (Accor Arena - przyp. AG) w Paryżu, który nieszczęśliwie przegraliśmy, był też świetnym przedstawieniem. Z poziomu kibica doznania także były bardzo przyjemne. Zresztą w tej arenie także rozgrywane są turnieje tenisowe. Przewidujesz trzeci z rzędu, a czwarty w karierze tytuł Igi Świątek w Paryżu? - Zdecydowanie tak, widzę ten spektakularny scenariusz. Można powiedzieć, że Iga przyjechała tutaj jak po swoje, kolejny rok z rzędu obronić tytuł i zdecydowanie to ona jest wielką faworytką. Na pewno sama spokojnie podchodzi do tego wszystkiego i zapewne z dużym dystansem. A mówię to na podstawie tego, co widzę i słyszę z wielu wypowiedzi. Iga skupia się na robocie, jaką ma do wykonania z meczu na mecz, analizując swoje kolejne przeciwniczki. Gdy pojawiasz się w tym kompleksie kortów, co jest dla ciebie największą frajdą? - Zawsze powtarzam, że dla mnie połączenie słońca, dobrej pogody oraz sportu jest najlepszą mieszanką. Sam tenis jest sportem fantastycznym, bardzo widowiskowym. Pogoda na razie płata psikusa, choć szczerze mówiąc współgrała z meczem Huberta. - (śmiech) No tak, może więc w tym szukajmy wytłuczenia, że to nasz zawodnik dostosowywał się do tego, co w danym momencie mieliśmy na niebie. Niedawno przedłużyłeś kontrakt z Paris Saint-Germain. To jest to miejsce, gdzie dziś 32-letni Kamil Syprzak chciałby na przykład za dwa lata zakończyć karierę na najwyższym poziomie? - Zdecydowanie jest to miejsce, w którym dobrze się czuję. Same statystyki i wyniki dużo o tym mówią. Pomimo tego, że w Lidze Mistrzów jako zespół nie zrobiliśmy dużego wyniku, nie realizując założonego przed sezonem celu, to indywidualnie jestem na bardzo dobrej drodze, żeby zdobyć wielkie dla mnie wyróżnienie, czyli tytuł króla strzelców Ligi Mistrzów. Na razie jestem liderem klasyfikacji, zresztą podobnie jak w lidze francuskiej, gdzie do końca został nam jeden mecz. To wszystko wynika właśnie z tego, że znalazłem się w miejscu, w którym dobrze się czuję, a zespół mocno mnie wspiera, bo inaczej nie miałbym dużych szans w sporcie zespołowym na osiągnięcia indywidualne. Rozmawiał Artur Gac