Iga Świątek trwający tenisowy sezon może spokojnie podzielić na dwa okresy, ale być może niebawem trzeba będzie ten podział rozszerzyć na trzy takie specyficzne momenty. Pierwszy okres to oczywiście ten, w trakcie którego Iga Świątek broniła pozycji liderki światowego rankingu i rozgrywała turniej za turniejem. Wówczas na jej barkach spoczywała ogromna presja. Ograła Arynę Sabalenkę, a potem... klęska. Zmora Igi Świątek poza finałem Ta musiała zmaleć, gdy przegrywając z Jeleną Ostapienko w US Open, oddała fotel liderki światowego rankingu Arynie Sabalence. Wówczas jednak pojawiło się bardzo dużo krytyki, która mocno uderzała w Świątek, a także jej sztab szkoleniowy. Kibice i eksperci zaczęli głośno mówić o tym, co przestało funkcjonować w tenisie Świątek, a niektórzy także domagać się zmian. Jedni chcieli właściwie rewolucji, inni delikatnej ewolucji. Dramat Igi Świątek po US Open Fakt jest jednak taki, że na pewno nie było dobrze. Iga była bardzo daleko od swojej optymalnej formy. Wydawało się, że przerwa, którą zrobiła sobie po US Open, powinna pomóc w ustabilizowaniu formy na wysokim poziomie. Nic takiego się jednak nie wydarzyło, przynajmniej na pierwszy rzut oka. Polka do gry wróciła podczas turnieju WTA 500 w Tokio, gdzie od pierwszego meczu miała duże kłopoty. W 1/8 finału Świątek mierzyła się z Mai Hontamą. Polka już wtedy miała zaskakująco dużo problemów, które widać było nawet w starciu z tak nisko notowaną rywalką. Wygrać się udało, ale po olbrzymich mękach. Na twarzy Świątek po meczu widać było raczej potworną ulgę, aniżeli wielką radość ze zwycięstwa. Kulminacją słabej dyspozycji był mecz ćwierćfinałowy z Weroniką Kudermetową. Wielkie zaskoczenie. Tak wyglądały trybuny na meczu Igi Świątek walczącej o finał Rywalka przynajmniej o półkę lepsza niż Hontama, ale to wciąż Iga była murowaną faworytką. Z tej roli się nie wywiązała i to bardzo łagodne określenie. Spotkanie z Rosjanką stało głównie pod znakiem błędów Świątek. Polka zakończyła tamten pojedynek z bilansem ujemnym na poziomie - 32 punktów (50 niewymuszonych błędów/18 winnerów). Dla porównania jej rywalka bilans miała również ujemny, ale o osiem punktów lepszy. Nie zmienia to jednak faktu, że Iga była sfrustrowana swoją grą i zwyczajnie nie cieszyła się tenisem. Bardzo trudno było oczekiwać, że w turnieju lepiej obsadzonym, a więc WTA 1000 w Pekinie, Świątek nagle wystrzeli. Pierwszy mecz wygrany z Sorribes Tormo 2:0 trwał ponad półtorej godziny i pozostawił pewne wątpliwości w głowach kibiców. Lekki progres widać było w grze Igi podczas meczu z Graczewą, ale później zobaczyliśmy już taką Świątek, dla której kibice wstawali o czwartej rano podczas US Open. Cudowna przemiana Igi Świątek. Nikt się tego nie spodziewał Najpierw o progresie formy, jaki zanotowała Polka, przekonała się Magda Linette. W polskim pojedynku w Pekinie na korcie istniała tylko Świątek. Wyżej notowana z naszych tenisistek nawet przez chwilę nie pozwoliła Linette pomyśleć, że może zrobić jej w tym meczu krzywdę. Szybkie zwycięstwo 2:0 i kolejny ćwierćfinał turnieju rangi WTA 1000 w karierze. Na tym etapie nie ma słabych rywalek, a Caroline Garcia jest jedną z tych najbardziej niewygodnych z możliwych. Świątek się o tym dobitnie przekonała. Pierwsze dwa sety rozgrywane były na "żyletki". Zarówno pierwsza, jak i druga partia kończyła się w tie-breaku, ale naprawdę trzeba być wybitnym malkontentem, aby powiedzieć, że Iga w tym meczu miała jakieś wyraźne problemy. Gorąco w mediach po meczu Igi Świątek. Polka "zemściła się" na Amerykance Trzeci set był już popisem wideliderki światowego rankingu. Zakończył się on wynikiem 6:1, a Garcia mogła tylko patrzeć, jak kolejne piekielnie trudne piłki przelatują na jej stronę siatki. Najbardziej imponujące jest jednak porównanie tego, jak wyglądała Iga Świątek w meczu z Kudermetową na tym samym dystansie setowym do starcia z tenisistką z Francji. Przypomnijmy, pojedynek z Rosjanką Świątek zakończyła z bilansem 50 niewymuszonych błędów i 18 winnerów, a więc możemy powiedzieć, że oddała swojej rywalce 32 punkty w całym spotkaniu. Dla porównania w meczu z Garcią Iga na stronę rywalki posłała 30 piłek kończących i oddała zaledwie 15 punktów po niewymuszonych błędach (bilans +15). Mówimy tu więc o różnicy prawie PIĘĆDZIESIĘCIU punktów. To wszystko na przerankstrzeni zaledwie kilku dni. Ktoś mógłby powiedzieć "okej, to tylko Garcia, tenisistka z czołówki, ale nie pierwszej piątki". Jasne miałby sto procent racji, choć deprecjonowanie rozegrania dobrego meczu z rywalką notowaną na 10. miejscu rankingu WTA, jest conajmniej nie na miejscu. Igę w związku z tym czekał kolejny poważny test. W półfinale turnieju mierzyła się bowiem z Coco Gauff, która niedawno wygrała US Open, a przed meczem z Polką miała serię 16. kolejnych zwycięstw z rzędu. Ten test ponownie Iga zdała. Tym razem już nawet nie na piątkę, a na szóstkę z plusem. W starciu polsko-amerykańskim na korcie dominowała od pierwszej piłki raszynianka. Agresywny styl gry, który narzuciła Iga Świątek, nie dawał oddechu Gauff. Polka tak naprawdę w każdej piłce miała inicjatywę, a jej zagrania lądowały bardzo blisko linii. Każde z uderzeń obarczone było więc wielkim ryzykiem. Iga Świątek show! To był popis. Takie akcje są z kosmosu [WIDEO] I co? I nic. Iga raz po raz trafiała tak, że Gauff mogła jedynie myśleć o głębokiej defensywie. Polka zmuszała Amerykankę do biegania po korcie, nie dawała jej czasu na znalezienie odpowiedniego ustawienia do uderzenia. Mecz drugiej z trzecią zawodniczką światowego rankingu zakończył się po godzinie i 15 minutach, jednym słowem błyskawicznie. To był popis Świątek. Biorąc pod uwagę ryzyko, jakie w swoich zagraniach podejmowała Polka, trzeba być pod wielkim wrażeniem, że mimo tego statystycy WTA zapisali jej zaledwie SZEŚĆ niewymuszonych błędów w 17 rozegranych gemach (średnia 0,35 na gem). Iga mecz skończyła ponownie z dodatnim bilansem niewymuszonych błędów do winnerów. Tym razem było to +11, bo winnerów zagrała dokładnie tyle, ile panie rozegrały gemów, a więc 17. Iga Świątek w kolejnym finale. "Jeśli tak dalej będę grała, nieważne z kim zagram" Patrząc na progres, jaki wydarzył się od meczu z Kudermetową do starć z Garcią i Gauff trzeba być pod wrażeniem. Te pojedynki dzieliło zaledwie siedem i osiem dni. W tym czasie Świątek była w stanie poprawić się tak naprawdę w każdym elemencie tenisowego rzemiosła. Trudno znaleźć jeden konkretny element, który wyraźnie poprawiła Świątek w swojej grze. Śmiało można jednak powiedzieć, że pojawiło się w grze Polki zdecydowanie więcej staranności, dokładności i spokoju. Znowu widzimy Igę Świątek, która doskonale pracuje na nogach, do każdego uderzenia jest gotowa. Nie ma problemów ze stabilizacją pozycji. Znów jest krok przed rywalkami. Wydaje się, że to właśnie nad tym, jak Iga podchodzi do forehandu była skupiona praca, bo progres jest gigantyczny. Trzeba powiedzieć, że jakiekolwiek plotki o zmianie sztabu szkoleniowego możemy wyrzucić do kosza. Tak wielka przemiana, na tym poziomie, w jeden tydzień, to coś absolutnie niesamowitego, z pewnością wielka w tym zasługa Tomasza Wiktorowskiego i jego współpracowników. Pozostaje jedynie liczyć, że forma Igi utrzyma się już na tym poziomie, co pozwoli jej na zwycięstwo także w finale turnieju WTA 1000 w Pekinie, a później walkę o tytuł najlepszej zawodniczki w nieoficjalnych mistrzostwach świata i przegonienie Aryny Sabalenki w rankingu WTA. Każdy z tych celów na dziś wydaje się możliwy do zrealizowania. Z taką Igą, piekielnie trudno będzie walczyć wszystkim na świecie. Pierwsza okazja na potwierdzenie swojej wysokiej formy już w niedzielę 8 października. W finale imprezy w Chinach Polka zmierzy się z Ludmiłą Samsonową, która pokonała Jelenę Rybakinę.