Po 64-letniej przerwie tenis ziemny do programu igrzysk wrócił w 1988 roku. Taka długa nieobecność mogła być jednym z powodów, że medal olimpijski w przeciwieństwie dla znakomitej większości sportowców, nie jest najcenniejszym trofeum. W tym sporcie kolekcjonuje się tytuły Wielkiego Szlema, a rozgrywane co cztery lata igrzyska prestiżowym dodatkiem, ale w przypadku wiele tenisistów, tylko dodatkiem. Wielkie pieniądze leżą na kortach turniejów z cyklu WTA i ATP. I widać to w wynikach turniejów olimpijskich. Oczywiście można zawsze powiedzieć, że taki jest sport, ale odpadanie faworytów na początku walki w igrzyskach ma swoją wymowę. Nie jest tak zawsze, ale przykładów nie brakuje. W XXI wieku faworytki częściej zawodziły, niż wygrywały. W Tokio (2021) najwyżej rozstawiona (Ashleigh Barty) odpadła w pierwszej rundzie, druga i faworytka gospodarzy (Naomi Osaka) w trzeciej, a kolejna Aryna Sabalenka w drugiej. Wygrała numer 9 Belinda Bencic. W Rio de Janeiro (2016) Serena Williams (nr 1) i Garbine Muguruza (nr 3) odpadły w trzeciej rundzie, a Agnieszka Radwańska (nr 4) w pierwszej. Wygrała nierozstawiona Monica Puig, a srebro zdobyła Angelique Kerber (nr 2). W Londynie (2012) było w końcu inaczej. W finale Maria Szarpowa (nr 3) przegrała z Sereną Willams (nr 4), a Victoria Azarenka (nr 1) zdobyła brąz. Jednak dwójka - Radwańska przegrała w pierwszej rundzie. Pekin (2008) - żadna zawodniczka z czołowej czwórki nie przebrnęła ćwierćfinału. Wygrała Jelena Dementiewa (nr 5) po finale z Dinarą Safiną (nr 6). Rozstawiona z ósemką Radwańska pożegnała się w drugiej rundzie. Wreszcie Ateny (2004) i tu akurat przykład, że podejście było "właściwe". W finale nr 1 Justine Henin pokonała dwójkę Amelie Mauresmo, a trójka Anastazja Myskina przegrała walkę o brąz. Jednak aż 10 z 16 rozstawionych tenisistek nie przebrnęło trzeciej rundy. W Paryżu wydawało się, że wszystko było skrojone pod Świątek. Najpierw z rywalizacji wycofało się kilka najgroźniejszych rywalek (np. Aryna Sabalenka, Jelena Rybakina), a kolejne odpadły, zanim trafiły na Polkę (Coco Gauff, Jasmine Paolini czy Jessica Pegula). Na dodatek grała na kortach, na których odniosła największe sukcesy - cztery razy wygrała French Open. Tymczasem od początku rywalizacji wydawało się, że to nie jest do końca Świątek sprzed dwóch miesięcy, kiedy właściwie zmiotła rywalki z kortu (poza Naomi Osaką). Właściwie poza meczem z Diane Perry w każdym pojedynku przeżywała jakieś kłopoty. Wygrywała, bo jest znakomitą zawodniczką i świetnie czuje się na mączce. Miałem jednak wrażenie, że trochę te mecze przepycha, też dlatego, że do ćwierćfinału mierzyła się z nierozstawionymi zawodniczkami. Kiedy trafiła na Danielle Collins (nr 8), pojawiły się spore problemy, ale je przezwyciężyła. Zheng Qinwen (nr 6) okazała się zbyt trudną przeszkodą. Został mecz o brąz - z nierozstawioną Anna Schmiedlovą. Po porażce z Chinką zobaczyliśmy rzadko widywaną twarz Świątek. Jeśli pojawiały się w jej oczach łzy, to zwykle radości i wzruszenia. Teraz to były łzy rozczarowania, zawodu, być może bezsilności, ale też sportowej złości. Akurat ona wychowana w duchu olimpijskim (tata Tomasz Świątek w Seulu w wioślarskiej czwórce podwójnej zajął siódme miejsce), doskonale - takie jest moje wrażenie - docenia, jak ważne są medale igrzysk. Przed Świątek wciąż szansa na brąz w Paryżu. Ma dopiero 23 lata i może spokojnie myśleć o dwóch kolejnych startach w igrzyskach. Serena Williams złoto olimpijskie zdobyła w wieku 31 lat, a Jelena Dementiewa 27. Głowa do góry! Andrzej Klemba