Artur Gac, Interia: W pana zawodowym życiu w ostatnich miesiącach coś się zmieniło? Paweł Strauss, trener: - Zupełnie nic, nadal jestem trenerem Jana Choinskiego. Sportową bazę mamy w brytyjskim Narodowym Centrum Tenisowym w Roehampton i tam współpracujemy ze wszystkimi zawodnikami. W tej chwili Janek jest 5. w angielskim rankingu, a treningi mamy z Andym Murrayem i całą grupą, w której jest Jack Draper czy Emma Raducanu. Na treningach mamy bardzo fajną atmosferę pracy, a wokół jest dużo lekarzy i fizjoterapeutów. Do naszej dyspozycji są trzy piękne siłownie, dostosowane do różnych aktywności. Muszę powiedzieć, że ośrodek treningowy Lawn Tennis Association oferuje naprawdę wspaniałe warunki. I za każdym razem wracacie do Roehampton? - Nie do końca, bo jeśli gramy w Europie, wtedy trenujemy też w Wiedniu. Wymienił pan Emmę... - Bardzo ciekawa dziewczyna, bardzo miła. A swoje sukcesy znosi według mnie więcej niż dobrze. W Polsce z kolei często żartujemy, że gdyby tak nie absorbowały jej uwagi inne aktywności, to sportowo chyba byłaby w jeszcze innym miejscu. Na tle Igi Świątek widać, że Emma mocno wpada w świat celebrycki i jakby wytracała swój wielki talent. - Z jednej strony tak to może wyglądać, ale ma przy sobie bardzo dobrego człowieka, który zajmuje się jej biznesem. Gdy miała operację nadgarstków, to cały okres wolny od tenisa wykorzystała na celebryctwo, a jednocześnie zarabianie pieniędzy. Proszę zobaczyć, że Emma zarobiła już 30 milionów funtów nie licząc wpływów z tenisa. Nieźle, co? Ma takich sponsorów, jak Dior i inne największe firmy, jakie tylko są możliwe. Można odnieść wrażenie, że czuje się w tym, jak ryba w wodzie. - Niewątpliwie tak. Jest ciepłą osobą i zawsze wie, jak trzeba się zachować. A przede wszystkim ma wokół siebie ludzi, którzy w tych sprawach poprawnie prowadzą jej karierę. A odnośnie tego wrażenia, które wokół siebie roztacza - ona naprawdę cały czas trenuje. Od rana do około godziny 15 pracuje nad formą w ośrodku, a dopiero później zaczyna na przykład sesje zdjęciowe lub inne aktywności. To naprawdę pracowita dziewczyna. Proszę zobaczyć na jej ostatnie rezultaty w Pucharze Billie Jean King. Wygrała dwa single i, pomimo niższego rankingu od swojej koleżanki, wyciągnęła reprezentację Wielkiej Brytanii z ciężkiej sytuacji. Zwyciężczyni US Open z 2021 roku to wciąż bardzo młoda zawodniczka. - To kolejna sprawa, przecież ona ma dopiero 21 lat. A już zarobiła pieniądze na całe życie. Jak spojrzymy na "portfel" Igi Świątek, to nie skasowała jeszcze 30 mln funtów. To szalenie trudne, żeby przy takim majątku w bardzo młodym wieku, zmuszać się do dalszego reżimu treningu. Znacznie trudniej o motywację i samozaparcie. - Często to prawda. Ale powiem panu, że mam bardzo kontakt z pewnym, młodym człowiekiem, a mianowicie z Casperem Ruudem (6. ATP). Przed paroma tygodniami mieliśmy sesję wspólnego, tygodniowego treningu i jest to, proszę mi wierzyć, normalny chłopak. Fakt, ma wielkie pieniądze, inwestuje je w domy i inne przedsięwzięcia, ale to go nie zmienia jako człowieka. Wchodzi na kort, bo ciągle kocha tenis, uwielbia rywalizację i jest w tym wszystkim bardzo profesjonalny. Ten przykład pokazuje, że są młodzi ludzie, którzy są w stanie się w tym odnaleźć, a są też tacy, których dobrobyt usypia. Dlatego tak ważne jest otoczenie wokół nich. U Caspera wygląda to tak, że oboje rodziców jeżdżą razem z nim na turnieje, a matki siostra zajmuje się organizacją różnych spraw. A do tego dochodzą mocni sponsorzy, w tym bardzo dobry norweski partner. Proszę zauważyć, że Casper skupił się na krajowych sponsorach, ale miliony nie zmieniają go jako zawodnika. Nadal ma w sobie potężny głód grania. A zna pan takich zawodników, których pieniądze zepsuły do tego stopnia, że zupełnie zaprzepaścili swój talent? - Jest cała masa takich zawodników, którzy jak już dostaną trochę więcej pieniędzy, to raptem jakby się gubili. Bo łatwo kupić sobie lub dostać nowe porsche i roleksa, a także piękną willę, ale wtedy człowiek zaczyna się gubić. Już mu się wydaje, że ma wszystko, zaczyna korzystać z luksusów, a to jest początek końca. Wrócić z powrotem jest bardzo trudno. Ostatnio siedzieliśmy z Dominikiem Thiemem. Fakt, prześladują go kontuzje, teraz ma pęknięcie w nadgarstku, które leczy, ale również u niego z powodu zarobienia około 30 mln dolarów można dostrzec, że w jego poczynaniach nie ma takiej determinacji, jak wcześniej. Niby robi wszystko, jak należy, ale też nie widać, aby za tym wszystkim szedł wielki głód. Powiedział mi, że z Danielem Michalskim grał właśnie z kontuzją, ale - choć Polak jest niezłym zawodnikiem - to przegrał z tenisistą nie tej klasy, co on. Przejdźmy wreszcie do Igi Świątek. - Iga jest ikoną polskiego tenisa. To jest w ogóle niesamowity ewenement i pełny respekt dla tej zawodniczki. Razem z Jankiem spotykamy ją na turniejach i muszę powiedzieć, że robi ogromne wrażenie. Znamy się z Tomkiem Wiktorowskim i chcę podkreślić, że Iga ma wokół sobie bardzo dobrych ludzi. Wspaniały team i w zasadzie wszystko działa. Tylko właściwie wydaje mi się, że... No właśnie - użył pan zwrotu "w zasadzie". - Moim zdaniem mogłaby być lepiej sprzedana jeśli chodzi o sponsorów. Pan, z pozycji obserwatora, widzi tu spore rezerwy, gdy mówimy o tenisistce ze statusem wręcz sportowej ikony? - Oczywiście, że tak. Proszę spojrzeć na takie zawodniczki, jak siostry Williams czy Naomi Osaka, która w krótkim czasie wyciągnęła straszne pieniądze. A Iga to jest przecież królewska półka, sto tygodni na szczycie rankingu WTA robi ogromne wrażenie. Dlatego oceniam, że pod względem finansowym mogłaby jeszcze więcej wycisnąć. A może to nie jest jej celem? Może jest w pełni zadowolona z tego, co jest? I oczywiście miałaby do tego prawo. Natomiast dzielę się moją refleksją, że tej klasy zawodniczka na świecie mogłaby mieć więcej spektakularnych sponsorów. Nie dość, że gra niesamowicie, to także jest piękną i wysportowaną dziewczyną. Według mnie chciałaby być taką kobiecą, superpoprawną wersją Rogera Federera, czyli elegancką, grzeczną, bez afer i innych "numerów". Jak Roger lub Stefan Edberg. I za to także trzeba mieć do niej pełny respekt. Wizerunek Igi Świątek jest zupełnym zaprzeczeniem, że w dzisiejszych czasach nawet za człowiekiem sukcesu, by mocniej został zauważony, musi pójść choć trochę kontrowersji. - Iga jest przykładem superpostawy i to naprawdę chwalebne. Natomiast nie da się ukryć, iż jeśli czasami jesteś enfant terrible, jak na przykład John McEnroe, powoduje to trochę lepszą biznesową otoczkę wokół ciebie (uśmiech). Co pana zdaniem w tej chwili czyni z Igi Świątek zawodniczkę tego formatu, iż wydaje się być niedościgniona dla obecnych rywalek? - Jest wspaniale przygotowana fizycznie, ma pełną i piękna dynamikę oraz szybkość. Do tego bardzo funkcjonalne uderzenia, choć trochę może nieksiążkowe, ale wyjątkowo skuteczne. A ponadto nie stoi w miejscu, tylko cały czas rozwija swoją grę. Wiemy, że na ten temat trwają różne dyskusje, ale moim zdaniem Iga idzie do przodu. Dzięki temu stała się ikoną polskiego tenisa. Bardzo rozwinął się także Tomek Wiktorowski, który długie lata pracował z Agnieszką Radwańską, obcował z tenisem na najwyższym poziomie, a teraz w całą tę wiedzę wyposaża Igę. Czasami są wpadki, ale każdy ma momenty niedyspozycji, to są ludzie, nie maszyny. Wymienił pan kilka elementów "mocarskich" w repertuarze Igi Świątek. Ja dodałbym do tego jeszcze piekielną psychikę, jest w stanie wychodzić nawet z dużych opresji, czym w zasadzie deprymuje przeciwniczki i podcina im skrzydła. - Wiele meczów, jak to się mówi, odkręciła. To jest gwiazda najwyższego kalibru. Ale mówię wam, mnie się wydaje, że Iga jest niedoceniona w Polsce. Jak bardziej moglibyśmy ją docenić? - Chodzi mi o sprawy medialne i biznesowe. Igi nigdzie nie brakuje. - Niby tak, ale proszę sobie zdać sprawę, o jakim sportowcu my rozmawiamy. Być pierwszym na świecie w tenisie, jednym z najbardziej medialnych sportów i zarazem najcięższych globalnie, ma gigantyczną wartość. Proszę sobie wyobrazić, że jest milion dziewczyn, które walczą o to, aby znaleźć się na jednym z setnych miejsc w rankingu WTA, a Iga jest pierwsza na świecie. Można to trochę porównać do szachów, w które na świecie gra ponad miliard ludzi, a tylko jeden jest pierwszy, Magnus Carlson. Miałem Magnusa u siebie w szkole, tenis był jego dodatkowym sportem i przekonałem się, że jest to chłopak nie z tej planety. Tak jak Iga, oni oboje są nie z tej planety. Jest to objawienie, które przyszło błyskawicznie zaraz po Agnieszce Radwańskiej. Przypomnijmy sobie, jaka wtedy była smuta, gdy Agnieszka kończyła karierę. Wszyscy myśleli, że z 20 lat trzeba będzie czekać na zawodniczkę jej pokroju, a tu raptem dosłownie kilka miesięcy później mieliśmy narodziny nowej gwiazdy, która zaczęła przebijać wynikami swoją wielką poprzedniczkę. Dla sportu to było coś pięknego, a zarazem spektakularnego. A co w dalszym ciągu, przy tych wszystkich atutach w tenisie Igi i mentalności do sportu, pozostaje jej największą piętą achillesową? - To już musi ocenić jej zespół. Bo czasami, gdy patrzy się gołym okiem na jakieś uderzenie, można powiedzieć: "o, to mogłoby być lepsze". Natomiast gdy poznamy kulisy, wtedy może się okazać, że to uderzenie jest dlatego takie, bo dzięki temu inne rzeczy są lepsze. Złożoność tego, co pozornie widać, może być spora. Standardową rzeczą, jaką można byłoby powiedzieć, jest to, że Iga jest w stanie serwować lepiej. Niemniej na pewno nad tym pracuje, bo także tutaj widać progres. Założę się, że jej team cały czas tak działa, aby Iga w każdym elemencie była o milimetr lepsza. To znaczy troszkę szybsza, mocniejsza i miała więcej zmienności w grze. Natomiast w detale nie chcę wchodzić, bo nie lubię rzucać słów na wiatr i grać rolę guru, gdy nie wiem, jak sprawy się mają "od kuchni". Czy dostrzega pan w tej chwili taką zawodniczkę w tourze, która w bliżej określonej przyszłość jest w stanie strącić z tronu Igę? - To jest bardzo trudno powiedzieć. Bo widzimy, że w kobiecym tenisie jest masa zmian, czego już nie ma na taką skalę w męskim, gdzie pierwsza dwudziestka jest bardziej ustabilizowana. A wśród kobiet zawodniczka z 60. miejsca potrafi dojść do finału ogromnego turnieju. U pań występują bardzo duże zachwiania, ale nie potrafię powiedzieć, czy jest to powodem poziomu, czy bardziej tego, że "kobieta zmienną jest". Niemniej jest parę młodych dziewczyn, jak niespełna 17-letnia Mirra Andriejewa, która już bardzo dobrze daje sobie radę. Jest wiele solidnych i dobrych tenisistek, ale na taką "fizykę", jaką ma Iga Świątek, potrzeba wielu lat przygotowań. W tym aspekcie, wydaje mi się, wspaniałą robotę wykonał jest tata Tomasz Świątek, który bazował na swoich wiadomościach ze sportów wodnych. Pewne rzeczy, które dzisiaj są kapitalną bazą, trzeba było wypracować, gdy Iga miała 10-14 lat, dlatego w tamtym okresie nieocenioną rolę odegrał jej tata. Pełny respekt dla ojca Igi Świątek, który po prostu miał dobre oko do tego. I dzięki niemu Iga dzisiaj jest superstar, a ludzie w Polsce muszą to w pełni zrozumieć, że na ich oczach prezentuje się diament. Niektórzy już to rozumieją, a inni wciąż nie doceniają. Rozmawiał Artur Gac